środa, 26 grudnia 2012

Smutna konieczność inności - recenzja "Frankenweenie"


Ostatnia tegoroczna recenzja - po słabych Mrocznych cieniach Tim Burton rehabilituje się wspaniałą animacją.


Po każdym seansie filmowym lubię skonfrontować swoją opinię z tym, co piszą forumowicze Filmwebu. Tym razem dowiedziałam się, że Frankenweenie jest zupełnie bez sensu, bo nie ma morału, to tylko ładna, bezużyteczna wydmuszka. Okay. Zgadzam się. I daję tej animacji mocne siedem gwiazdek, zastanawiam się nad ośmioma. Nie, nie rzuciło mi się na mózg od świątecznego przejedzenia. Po prostu wyżej wymienione zarzuty to żadne zarzuty. Bo skąd przekonanie, że dobre mogą być tylko te rzeczy, które są użyteczne? Rozumiem, że autorzy takich komentarzy nie hodują w domu roślinek. Ja hoduję, mimo że jedyna ich funkcja sprowadza się do cieszenia mojego oka.

Z Frankenweenie jest podobnie. Burton proponuje nam pewien świat, który rządzi się prawami innymi niż nasze i wymaga całkowitego zanurzenia się w nim. Bardzo sugestywne jest scena, w której rodzice Victora oglądają telewizję – oto animowane postaci wpatrują się w film, w którym grają prawdziwi ludzie. Reżyser odwraca wszystko do góry nogami, to rzeczywistość widza jest w tej chwili blagą, czymś przekłamanym i nierealnym. W trakcie seansu jesteśmy zmuszeni do przejścia na drugą stronę ekranu, do uwierzenia w wykreowany przez Burtona świat, który jest aktualnie jedynym godnym uwagi. Musimy dać ponieść się jego magii. 

Dałam się ponieść, dałam się oczarować. Bez zbędnego analizowania na 80 minut weszłam za drzwi rozbuchanej, zaskakującej wyobraźni Burtona. Śmiałam się z serwowanych żartów, dwa razy się wzruszyłam, podziwiałam też kreskę, której piękno jest o tyle fenomenalne, że płynie z deformacji. I tyle – tak niewiele, a tak wiele. Cały odbiór opiera się na doznaniach estetycznych i rozbudzeniu moich emocji. (Chociaż dochodzą jeszcze smaczki w postaci odwołań filmowych, np. do Godzilli). Bo o czym jest ta historia? Można w skrócie powiedzieć, że o oddaniu czworonoga dla swojego pana. Nie trzeba skończyć żadnej szkoły, żeby wiedzieć, że psy przywiązują się do ludzi, dlatego przyznaję, pozornie warstwa fabularna Frankenweenie jest błaha. Jeśli jednak spojrzymy na problem szerzej, okaże się, że Burton w tę prostą historię wplata dużo gorzkich uwag. Jedynym przyjacielem Victora jest jego pies, dzieci nie potrafią budować głębszych relacji, gdyż każde skupione jest na sobie, na swoich sukcesach (jakiekolwiek szanse na zakumplowanie się zachodzą tylko w przypadku dwóch dziwaków). Rodzice kochają swe pociechy, ale nic o nich nie wiedzą, a dobry nauczyciel szybko traci swą posadę, gdyż widzi zbyt wiele. Do tego dochodzą przykre obserwacje dotyczące roli mediów w naszym życiu (szkrab, który zamiast ratować siebie i innych przed gigantycznym żółwiem, wszystko nagrywa kamerą). New Holland to miejsce, w którym łatwiej jest ożywić zdechłego psa, niż nawiązać z kimś nić porozumienia. Czy można było postawić gorszą diagnozę? Co więcej, Burton nie wypisuje żadnej recepty i chyba właśnie skryty pesymizm tego filmu zraził część widzów. 


Fabuła to i tak tylko pretekst dla celebrowania inności i burzenia kolejnych ścian, jakie stawia nam nasza wyobraźnia. Tim B. z wdziękiem strąca kolejne cegiełki i proponuje zaskakujące rozwiązania (mistrzowski nietoperzokot). Podobno mamy teraz w kinie wyraźny prąd hipsterski, który przejawia się w pochwale wszystkiego, co dziwne, a świadczyć mają o tym Kochankowie z księżyca. Moonrise Kingdom i Frankenweenie właśnie. Bez sensu, przecież „normalny” Burton nie byłby Burtonem, a facet pełnometrażowy debiut miał w roku 1985. Wyprzedził dzisiejszą głupią modę o ponad 25 lat. Jeśli chcesz być alternatywną nastolatką, to faktycznie, lubienie Burtona jest jednym z warunków koniecznych do spełnienia, a przypinka z motywem z Miasteczka Halloween na torbie absolutnym must have. Jednak gdzieś w tym wszystkim zaciera się celowość tej inności, która w Burtonowskim świecie nie ma nic wspólnego z zachciankami. To jedyny, bolesny sposób na życie – tylko odcięcie się od tej smutnej, niedającej się naprawić rzeczywistości daje szansę na przetrwanie wrażliwej, myślącej jednostce. To cała istota i wartość opcji proponowanej przez reżysera. Szkoda, że jego ostatnie aktorskie filmy to utraciły, Mroczne cienie nie tylko pozbawione są tej nostalgii, ale też wieją nudą. Róbże Burton więcej animacji!

8 komentarzy :

  1. Za wyzywanie Burtona od hipsterów gotowa jestem sprzedać komuś fangę w nos :p
    "Frankenweenie" wciąż przede mną, także wiele do powiedzenia w temacie nie mam. Za to "Mroczne cienie" słabe IMO nie były ;) Patrząc wstecz, oceniłam tę produkcje zbyt wysoko, ale bez przesady. Może po "Alicji" moje oczekiwania względem Burtona zmalały, stąd pozytywne wrażenia po "Cieniach", mimo wszystko seans chętnie powtórzę i o czymś to już świadczy ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mroczne cienie niczym mnie nie zaskoczyły - niby były poprawne, ale jednak mnie znudziły. Ni śmieszne, ni mroczne (no, może momentami). Dość nijakie. I wiem, że narażę się hordom fanek Deppa, ale już rzygam jego przebierankami. Chociaż Sweeney Todd był OK, ale to, co Depp i Burton robili później, już mi się raczej nie podobało. Fajnie, że Tim wrócił z Frankenweenie :)

      Usuń
  2. Uwielbiam ten film! Tim Burton bardzo mi przypadł tym filmem do gustu, chociaż mnie się podoba każdy jego film - w jakimś stopniu :> Pozdrawiam i zapraszam do siebie na recenzję filmu "J. Edgar" ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Tima Burtona mam ogromny sentyment, bo jako naprawdę mały glut wpatrywałam się w Edwarda Nożycorękiego oraz Sok z żuka i pamiętam jedynie, że jednocześnie bardzo mnie te filmy fascynowały i przerażały. Więc Burton zawsze będzie gdzieś w moim sercu ;P Ale nowymi filmami go nie podbija.

      Usuń
  3. Nie przesadzajmy Mroczne Cienie nie byly az tak slabe.. mi sie film podobal..no ale kazdy ma swoj gust.. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie były AŻ TAK SŁABE, były przeciętne. Mogę tylko odesłać do komentarza wyżej :)

      Usuń
  4. Ja z tego filmu zrezygnowałem, ale po tej recenzji zastanawiam się czy czasami do niego nie powrócić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Frankenweenie na pewno warto wrócić, chociażby dlatego, że to coś zupełnie inaczej zrobionego i w innym klimacie niż to, do czego przywykliśmy. Im więcej oglądam filmów, tym rzadziej mnie cokolwiek zaskakuje, a tu taka miła odmiana!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...