czwartek, 20 września 2012

Groza po skandynawsku - recenzja Babycall


Filmweb poleca Babycall, Dominika ogląda. Mimo że oczy szczypią ją od wielogodzinnego wpatrywania się w monitor (suche oczy jako efekt uboczny każdych wakacji – tzn tych od około 2006 roku, kiedy założono jej Internet), z przyjemnością stwierdza, że warto było poświęcić kolejne ujemne dioptrie na ten 1,5 godzinny seans.




Sterylny, klaustrofobiczny mrówkowiec, smutny szkielet Noomi Rapace i historia, w której kluczowy wątek stanowi przemoc w rodzinie – tak, Babycall na pewno nie jest filmem, przy którym się odprężycie. Thriller ten nie zaczyna się od trzęsienia ziemi i dopiero z czasem nabiera tempa: otóż do pewnego norweskiego miasteczka sprowadzają się Anna i jej ośmioletni syn. Uciekają od apodyktycznego ojca, który wcześniej targnął się nawet na życie chłopca. Nauczona doświadczeniem kobieta obsesyjnie dba o bezpieczeństwo Andersa i spuszcza go z oka jedynie wtedy, gdy ten przekroczy szkolny próg. Jej troska posunięta jest do tego stopnia, że pozwala mu spać we własnym łóżku dopiero po zakupie elektronicznej niani. To właśnie ten przedmiot zawiązuje właściwą akcję filmu (na rangę tego rekwizytu wskazuje także sam tytuł produkcji): po pierwsze, w sklepie z elektroniką Anna nawiązuje osobliwą przyjaźń z jednym z pracowników, Helgem, który w dzieciństwie także był ofiarą maltretowania. Sposób, w jaki ta dwójka spaczonych, sponiewieranych przez życie ludzi zbliża się do siebie, doprawdy może rozczulić. Nieufni i zagubieni, nie radzą sobie z towarzyskim savoir-vivrem. Po drugie, elektroniczna niania odbiera także fale z innego aparatu, który musi znajdować się w odległości maksymalnie 50 metrów. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie to, że Anna słyszy przeraźliwy płacz krzywdzonego dziecka. I wtedy właśnie włosy na moich rękach uniosły się pierwszy raz…


Bohaterka zaczyna prowadzić prywatne śledztwo, aby odkryć, za którymi spośród setek drzwi w budynku dzieje się dramat. Mimo dobrych chęci, nie jest w stanie tego zrobić, a gdy w końcu namierza odpowiednie mieszkanie, wydaje się, że jest już za późno. Pod tym względem Babycall ma wiele z kina społecznego, które stawia zatrważającą diagnozę: ten skandynawski, socjalny raj uniemożliwia nawiązanie jakichkolwiek relacji, znieczula na dziejący się obok dramat i izoluje od siebie mieszkańców, dlatego też mrówkowiec w filmie bardziej przypomina więzienie niż czyjś dom. Ciekawym wątkiem jest również pogodzenie się Helga z umierającą matką, która zmieniła jego dzieciństwo w piekło. Bo co pozostaje, jeśli nie zaakceptowanie przeszłości taką, jaka faktycznie była? Ścieżka Anny odpowiada na to pytanie, jednak nie pozostawia krzty optymizmu, gdyż jak się okazuje, kobieta ma duże problemy z odróżnieniem rzeczywistości od fantazji. W tym momencie kończy się kino społeczne, a zaczyna dramat psychologiczny sprawnie wykorzystujący konwencję thrilleru. Przez większość filmu widzimy świat przez pryzmat zszarganego umysłu Anny, dlatego dominuje w nim nieustające poczucie zagrożenia i klaustrofobii, które udziela się także widzom.


Piotr Czerkawski w „Filmie” nazwał Babycall obrazem w stylu wczesnych thrillerów Romana Polańskiego, ze szczególnym naciskiem na Dziecko Rosemary. Mnie na myśl przychodzi także Lśnienie według Stanleya Kubricka, ze względu na podobny rodzaj zamknięcia w wielkiej przestrzeni, wrażenie osaczenia, kryjące się za każdym progiem szaleństwo, a także enigmatyczne, dość przerażające postaci dzieci. Oba te filmy operują także chwytami zapożyczonymi z horrorów, jak na przykład łamanie spokojnych scen „zgrzytami” (mój ulubiony z Babycall:  Anders jest zły na matkę, że notowała na jego rysunku. Gdy ta zamierza zetrzeć swoje dopiski, syn z oczami błyszczącymi od furii mówi jej „nie zmażesz krwi!”, a kamera najeżdża na czerwone plamy na przed chwilą biało-czarnej kartce).

Podoba mi się również, jak wiele w obrazie Påla Sletaune’a zostało niedopowiedziane. Reżyser gra z widzem, zręcznie oscylując między jawą a wytworami chorej jaźni. W ostatnich minutach filmu wykłada jednak kawę na ławę i aura tajemniczości pryska, chociaż niektóre kwestie nadal pozostają zagadką. Uwadze nie może ujść również dobra rola Noomi Rapace, czyli skandynawskiej Lisbeth Salander. Podejrzewam, że niewiele młodych aktorek z chęcią poświęciłoby swoją urodę na potrzeby filmu, a tu mamy Noomi wychudzoną i zaniedbaną. Rozedrgana i emocjonalnie rozstrojona, budzi strach samym swoim wyglądem i nieobecnym spojrzeniem dochodzącym sponad niewiarygodnie wystających kości policzkowych. W tym filmie nie ma bowiem żadnych estetycznych obrazów (z wyjątkiem kilku nielicznych wspomnień z życia Anny) – widzimy brzydkich ludzi mieszkających w odhumanizowanych budynkach, którzy poruszają się po obdrapanych uliczkach szarego miasteczka. Stan umysłu bohaterów projektuje surową sferę wizualną filmu.


W ciekawy sposób o filmie wypowiada się sam reżyser (cytat ze strony polskiego dystrybutora, Aurora Films):

Wraz z  Anną przekraczamy granice wyobraźni. Publiczność razem z nią lawiruje poprzez niespokojne, przerażające terytorium i uczy się, że nie istnieje nic, czemu można by zaufać. (…) Kiedy  rzeczywistość Anny zaczyna się rozpadać, rozpaczamy razem z nią, starając się odróżnić rzeczywistość od fantazji. Rodzi się więc kolejne pytanie, kto ma decydować o tym, co jest prawdziwe w naszym  życiu? (…) W czasie pracy nad Babycall zdałem sobie sprawę z tego, że film ten miał się stać opowieścią o tym, jak miłość może  przerodzić się w jedną z najbardziej niebezpiecznych emocji.     

Wbrew zapewnieniom producenta, nie można się spodziewać po Babycall mięsistego thrilleru w stylu chociażby Siedem, stąd także wiele nieporozumień i komentarzy w stylu: Film nudny w ogóle nie rozumiem o co w nim chodziła, strasznie pogmatwany, a z opisu wydawał się ciekawy.. (autentyczny cytat z forum Filmwebu, pisownia także oryginalna). Pål Sletaune skupia się przede wszystkim na budowaniu klimatu grozy i zagrożenia, chociaż nie potrafię odmówić Babycall również napięcia, jako że wejście w szalony umysł uważam za podróż zawsze emocjonującą. Jeśli też tak masz, zapraszam na pokład.

Babycall: thriller,  Niemcy, Norwegia, Szwecja 2011. Reżyseria: Pål Sletaune. Scenariusz: Pål Sletaune. Zdjęcia: John Andreas Andersen. Muzyka: Fernando Velázquez. Obsada: Noomi Rapace, Kristoffer Joner, Vetle Qvenild Werring. Czas: 1 godz. 40 min.

Moja ocena: 7/10

3 komentarze :

  1. Hej. Właśnie wczoraj sama obejrzałam ten film. Szczerze mówiąc totalnie nie mogłam po nim do siebie dojść, w głowie zrodziło się duże zamieszanie i tak naprawdę nie potrafiłam do końca go zrozumieć. Bardzo fajny opis, gratuluję bloga. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku akcja rozgrywa się strasznie wolno. Miałam już wyłączyć ale dałam szanse. Na filmwebie jeszcze ktoś napisał ze : "Film jest trudny w odbiorze" i to zdecydowanie prawda. Nie jest to lekkie kino, porusza trudne tematy. Dla mnie akcja była strasznie pogmatwana. No i nie tylko ja nie zrozumiałam o co chodziło z tym ze ona była mokra. Skoro to działo się jej w głowie ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...