Jakiś czas temu miałam okazję brać udział w nagraniach czwartej edycji Must Be the Music (tej, którą aktualnie nadaje Polsat). Uznałam, że to dobry temat na notkę, ponieważ większość osób, które nie uczestniczyły w czymś takim, nie ma pojęcia, że nawet programy typu talent show są częściowo wyreżyserowane i szczerze emocje to coś, co akurat pożądane jest najmniej. Tym razem wpis z cyklu „Dominika w plenerze”.
Zacznę od tego, jak się na castingach znalazłam: otóż skusiła mnie możliwość zarobienia grubej kasy (nie napiszę, ile wynosi dniówka, żebyście nie zzielenieli z zazdrości), poza tym interesuje mnie wszystko, co ma wspólnego z kamerami, nawet programy telewizyjne niskich lotów. Dlatego z radością przyjęłam informację, że koleżanka wkręciła mnie na widownię. Podekscytowana, z chęcią przybyłam na dziewięciogodzinne nagrania, w czasie których obejrzałam 32 występy (podniecenie minęło po trzecim).
Nie wiem skąd we mnie ta naiwność, ale wcześniej byłam pewna, że zachowanie publiczności zgromadzonej w studiu to wyraz jej aprobaty/dezaprobaty. Często zdarza się, że wykonawca po swoim występie dziękuje widowni za wspaniałą wspólną zabawę lub juror rzuca tekst w stylu: „widzisz jak na ciebie żywo zareagowali? Ludzie cię kochają”. Jeśli wszystkim się tak podoba, to chyba faktycznie było super i ja przed telewizorem też powinnam się zachwycić. Taaa…
Przypuszczam, że realizatorzy wszystkich programów kręconych z udziałem publiczności zatrudniają faceta, którego zadaniem jest stymulowanie reakcji zgromadzonych osób. Stoi w kącie studia i pokazuje, co w tej chwili masz robić – zupełnie jak w dziecinnej zabawie. Po pewnym czasie tresura zaczyna być zbędna, gdyż zasady tej gry są bardzo proste i podpowiedzi przestają być potrzebne. Jeśli piosenka jest wolna, siedzisz i miarowo machasz wysoko podniesionymi rękoma w prawo i w lewo. Gdy jest szybka, wstajesz, gibiesz się i rytmicznie klaszczesz. Im większa wiocha, tym klaszczesz gorliwiej (piszczenie mile widziane). Gdy juror oceni występ negatywnie, obowiązkowo buczysz i tupiesz nogami.
Istotne jest, aby na ten czas wyłączyć mózg i nie tylko zachować dla siebie swoje opinie, ale także jakąkolwiek wrażliwość na niuanse językowe, w tym ironię. Przytaczam przykład: jedną z uczestniczek castingu była kobieta w średnim wieku, której życiową pasją jest opera. Przyszła, zapiała swoje, zebrała czerwone iksy. Mimo tego jurorzy byli delikatni, wszyscy poza Sztabą, który za koniec rzucił jej szydercze „no, jeszcze może pani kiedyś jakiś kompozytor operę skomponuje”. Zażenowana babka podziękowała i wyszła, a myśmy klaskali jak szaleni, bo w końcu pan Sztaba taki komplement jej powiedział! Koniecznie trzeba było ich nagrodzić owacją.
Skoro brak jakiegokolwiek autentyzmu już na poziomie widowni, to boję się, jakie szachrajstwa dzieją się „wyżej”. A głupi człowiek siedzi przed telewizorem i choćby podświadomie się martwi, że coś jest z nim nie tak, bo jemu wcale ten jarmarczny występ się nie podobał.
Pojawiłam się na nagraniach, więc teraz regularnie MBTM oglądam i zaczynam się zastanawiać, co jest gorsze: likwidacja samodzielnego myślenia już w zarodku, czy jednak irytująca gra na emocjach? Pewnie już zauważyliście, że historia prawie każdego z bohaterów odcinka zawiera jakiś smutny element: a to mama chora, a to ojciec zostawił, a to pies łapę złamał… Ale MBTM pomaga spełniać marzenia i uczy hartu ducha, więc ta osoba się nie załamuje i walczy o swoje, w imię mamusi, psa, na przekór złemu tacie! Widzowi robi się przykro, a że przecież ma dobre serce, to wyśle SMS-a i wspomoże sierotę. Dochodzę do wniosku, że mimo wszystko najgorsze jest to, że oglądanie tego talent show sprawia mi przyjemność. Miło popatrzeć na czyjeś szczęście, a na pecha jeszcze milej. A niektórzy naprawdę dobrze grają, na przykład All Sound Allowed – goście od instrumentów wyszukanych na wysypisku śmieci.
Na koniec zagadka: stawiam pól litra osobie, która wypatrzy mnie na zdjęciu poniżej. (Żartuję, nikt mnie wypatrzy, ponieważ sama nie byłabym w stanie, gdybym nie pamiętała, gdzie siedziałam i w co byłam ubrana – bynajmniej brak zbliżeń na moją osobę zupełnie mnie nie zasmucił :p)
trzeci rząd, piąta od prawej? :>
OdpowiedzUsuńKimkolwiek jesteś, próbuj dalej ;)
UsuńStraszne to, co piszesz! ;) ale przynajmniej teraz wiemy co i jak!
OdpowiedzUsuńJakoś zawsze robienie telewizyjnych show kojarzyło mi się z panem maszerującym wzdłuż publiczności z tablicą "laugh", albo "applause" :). Przyznaję się, że MBTM zawdzięczam jedno- zespół Tune :)...to właśnie w MBTM usłyszałam po raz pierwszy głos Kuby Krupskiego, i dzięki temu (po nitce do kłębka ;)) doszłam do Tune (polecam ci gorąco ;))...i z tego co obiło mi się o oczy na FB, to Tune wystartowali w kolejnej edycji tego show. A i najważniejsze- ŚWIETNY BLOG :) PRZYPADŁ MI DO GUSTU OD PIERWSZEGO ARTYKUŁU :)
OdpowiedzUsuńJeszcze raz dziękuję za te liczne pochlebstwa, a zespół obczaję, bo go jeszcze nie kojarzę (chyba) :)
Usuń