niedziela, 30 września 2012

Oszukać przeznaczenie, czyli oszukać widza


Każdy student w Polsce boleśnie odczuwa, że wakacje 2012 przechodzą właśnie do historii. Wraz z latem odchodzi też dobra passa dla filmów niewymagających, tych, które zawsze traktuje się trochę niepoważnie, po macoszemu, ale jednocześnie idealnych na zakrapiany wieczór ze znajomymi, kiedy nasze szare komórki również wybrały się na urlop. Mnie także dopadło lekkie intelektualne rozleniwienie, co poskutkowało odświeżeniem sobie znanej wszystkim serii Oszukać przeznaczenie. Zapraszam do przeczytania notki, w której wyjaśniam, dlaczego została ona moim ulubionym mózgotrzepem.



Od premiery pierwszej części Oszukać przeznaczenie minęło już 12 lat. Byłam wówczas jeszcze bardziej na poziomie Smerfów niż horrorów, ale dobrze pamiętam moment, kiedy kilka lat później pierwszy raz zetknęłam się z "jedynką." Zrobiła na mnie tak duże wrażenie, że z wielkim podnieceniem streszczałam fabułę niemal wszystkim koleżankom (nie podzielały entuzjazmu). Teraz, gdy jestem starsza i znam także pozostałe części, film ten nie działa na mnie nawet w połowie tak silnie, jak wtedy. Brak mu tego, co w serii tej rajcuje nas najbardziej – chorego sadyzmu. Bo nikt mi nie wmówi, że ogląda Final Destination dla fabuły! To co się liczy, to maraton śmierci tak paskudnych, że tylko towar od dilera scenarzystów Piły jest w stanie przebić to, co biorą twórcy FD. Oni sami dobrze zdają sobie sprawę z głównego atutu swego dziecka, dlatego przez pięć części nie tknęli formuły filmu, za każdym razem budując historię będącą tylko pretekstem do wyprucia kilku flaków. Czy to źle? "Rób to, w czym jesteś dobry", mówią ludzie. A więc skoro scenarzyści są w zabijaniu na ekranie cholernie dobrzy, pozostaje ich tylko pobłogosławić.

Reżyserzy (było ich łącznie trzech) nie tylko nie zmienili konwencji serii, ale także wykorzystali powtarzalność na swoją korzyść. Mistrzowska pod tym względem jest ostatnia, moim zdaniem najbardziej udana część piąta. Widz doskonale wie, że dany bohater za chwilę zginie, dlatego częstuje się go wieloma zmyłkami, z każdym kadrem zwiększając dawkę napięcia. Przypomnijcie sobie śmierć gimnastyczki – tak sprytnie rozegranej i zaskakującej sceny pozazdrościliby autorzy niejednego filmu akcji:


Pierwszy element zagrożenia: niebezpiecznie chyboczące się wiatraki, gotowe zaraz spaść na głowy bohaterów. Drugi element: przewód, który tylko czeka, aż ktoś wybije sobie przez niego zęby. Trzeci element: nieszczelna rura, dzięki której spięcie mamy gotowe. I w końcu tło wydarzeń, czyli sala gimnastyczna, w której każde z urządzeń wygląda tak, jakby zaraz miało się posypać. Przy takim nagromadzeniu rekwizytów widz może wymyślić nawet kilkanaście opcji rozwoju wypadków, a że prawdopodobnie widział już poprzednie części cyklu, spodziewa się czegoś maksymalnie obleśnego i nieoczekiwanego. Najpierw Candice PRAWIE wskakuje gołą stopą na ostrze śrubki, kilka sekund później PRAWIE zostaje porażona prądem. Dwukrotnie zwiedziony widz niemal na bezdechu patrzy, jak dziewczyna okręca się wokół drążka, z którego PRAWIE wypadają śruby. I w momencie, kiedy jesteśmy pewni, że sprzęt gimnastyczny zaraz się rozleci, a bohaterkę przebije jakiś pręt (przykładowo), ważne stają się niepozorna miska z talkiem i śrubka, o której chwilowo przestaliśmy myśleć. I wtedy, w ciągu paru sekund, w najbardziej głupi i prosty sposób, jaki można sobie wyobrazić, dziewczyna spada i ląduje ze złamanym kręgosłupem (żeby nie było tak zwyczajnie, jej poza jest niebywale finezyjna). Czterominutowa sekwencja wystarczyła, żeby wystrychnąć widza na dudka przynajmniej trzy razy! I czy komukolwiek jest żal Candice, czy kogokolwiek obchodzi jej osoba? Nie, ważne jest tylko to, by zginęła w spektakularny sposób.

Niestety nie wszystkie śmierci w całym cyklu Oszukać przeznaczenie zostały tak precyzyjnie obmyślone. Jak już wspomniałam, pierwsza część nie jest tak widowiskowa, ale wtedy publikę fascynował sam pomysł stworzenia historii o ludziach, którzy uciekają przed chcącą wyrównać rachunki kostuchą. W kolejnych odsłonach serii twórcy często zamiast budować napięcie, skupiali się na testowaniu wytrzymałości żołądków widzów (patrz scena z "czwórki", w której pompa w basenie wysysa wnętrzności jednego z bohaterów przez jego odbyt).


Oszukać przeznaczenie ma również tę zaletę, że w przeciwieństwie do Piły utrzymane jest w lekkim klimacie. Bohaterami zostaje zawsze grupka młodych ludzi, dzięki czemu na ekran przedostaje się trochę luzu, a czasem nawet niewybrednych żartów, które (nieważne jakimi sucharami by nie były) rozluźniają atmosferę. Brakuje tego w psychopatycznej Pile, której oglądać nie lubię. I o ile kilka ładnych lat temu FD przyprawiało mnie o gęsią skórkę, to teraz stanowi dla mnie coś w rodzaju bardzo czarnej komedii (niektóre śmierci bywają pocieszne).

Z każdym napisanym teraz wersem coraz bardziej się obawiam, że mogę zostać uznana za lekkiego czubka – w końcu właśnie się przyznałam, że podobają mi się filmy, które polegają na perfidnym uśmiercaniu bohaterów. Co więcej, jeszcze mnie one bawią. A czy Wy, ludzie, nigdy nie mieliście cichej satysfakcji z usuwania drabinek w basenach, podczas gdy pływa Wasz Sim? Ha, śmieję się teraz, ale zastanówmy się teraz poważnie: czy nie jest tak, że śmierć przeraża nas w takim samym stopniu, co fascynuje? A jeśli nie sama śmierć, to cudze nieszczęście. Odsyłam do hiszpańskiego dramatu Życie to jest to – filmu o tym, jak opłacalną inwestycją jest rozmowa przed kamerami z mężczyzną, który leży nadziany na wielki pręt i w każdej chwili może umrzeć. A jeśli wciąż macie jakieś wątpliwości, to pomyślcie o tym, że jednym z najpopularniejszych programów telewizyjnych w Chinach jest reality show polegające na przeprowadzaniu wywiadów z ludźmi skazanymi na karę śmierci, często także w dniu wykonania wyroku. W ciągu 4 lat powstało 208 odcinków, z czego każdy z nich przyciągnął przed odbiorniki 40 milionów ludzi. Powstał o tym niesamowity film dokumentalny Ostatnia rozmowa przed egzekucją (ang. Dead Men Talking, do obejrzenia w całości na youtube).

A Wy macie jakieś swoje ulubione ogłupiające serie, do których lubicie wracać w chwilach umysłowego rozleniwienia? Cicho liczę na to, że w końcu uda mi się tu nawiązać dialog :)     

      

2 komentarze :

  1. Wstyd się przyznać, w któreś wakacje obejrzałam w dwa dni wszystkie części Rocky'ego, ale nie mów nikomu:)Co do FD... Cóż, mnie ten film raczej nudził, choć tych nowszych części nie oglądałam. Pamiętam spektakularną śmierć dwóch dziewcząt, które spaliły się w solarium. To chyba jakoś wyjątkowo mnie ruszyło. No ale tak jak napisałaś, filmy tego typu dobrze ogląda się tylko w pewnych okolicznościach i przy dużym znieczuleniu.Czy śmierć i nieszczęście fascynuje? Jak najbardziej, jak każde skrajności. Większość filmów musi opierać się na nieszczęściu (większym lub mniejszym), aby w ogóle miały sens. Słowo o filmach odmóżdżających - ostatnio reklamowany "Ted" nie spełnił nawet tej funkcji. Jest bardzo kiepski i, co najgorsze, nieśmieszny. Może kiedyś weźmiesz go na swój warsztat. Chciałabym poznać Twoją opinię. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Ted" jest na mojej liście filmów do obejrzenia. Domyślam się, że humor w nim jest bardzo specyficzny i też się obawiam, że do mnie nie trafi, bo jakoś się do Family Guya przekonać nie mogłam. To chyba nie moja drużyna, ale sprawdzę to :)
    Śmierć w solarium pamięta chyba każda dziewczyna - "Oszukać przeznaczenie" odstrasza od wizyt w tym miejscu skuteczniej niż wszystkie alarmy o chorobach skóry!
    Chciałam jeszcze dodać, że Twój komentarz niemal mnie rozczulił:D Niebywale mnie cieszą wszelkie oznaki, że ktoś czyta tego bloga, a takie treściwe komentarze to już w ogóle cudowna nagroda i motywacja :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...