poniedziałek, 17 września 2012

Subiektywny przegląd najciekawszych serialowych openingów


Bywa, że oglądając serial, szkoda nam czasu na otwierające odcinek intro i przesuwamy pasek o minutę – dwie dalej. Czasem twórcy sami z nich rezygnują i ograniczają się jedynie do wstawienia mniej lub bardziej efektownej migawki z logiem serii (w całkiem pomysłowy sposób dzieje się to w Supernatural). Zdarzają się jednak openingi na tyle udane, że nie nudzą się nawet po kilkudziesięciu wyświetleniach, same w sobie stanowiąc ciekawy materiał do analiz.


Przyznam, że mimo całej sympatii, jaką żywię do seriali Gra o tron oraz Homeland, moje palce zawsze z niecierpliwością kierują się ku przyciskowi przewijania i daruję sobie te przydługie, nudnawe wstępy (chociaż warto wspomnieć, że intro Homeland może być interesujące ze względu na wyraźny polski akcent – podkład muzyczny to Terminal 7 trębacza jazzowego Tomasza Stańki). Oczywiście mam także swoje ulubione pozycje, a na czele tej listy króluje intro Mad Mena, czyli powód, dla którego piszę ten tekst.


O geniuszu tego serialu nie zamierzam nikogo przekonywać, jako że sama za siebie mówi ilość nagród, jakie zgarnął. Opening tej produkcji to najlepszy znany mi dowód na to, że nie muszą być to tylko podpisane zdjęcia bohaterów z rzewną piosenką w tle – w ciągu 37 sekund (bo tyle trwa intro Mad Mena) zawrzeć można całą esencję serii, charakterystykę głównej postaci, jego świata, a może nawet świata w ogóle. Pozornie Manhattan w latach 60. jest całkowicie zdominowany przez mężczyzn, kobietę zaś spycha się do roli traktowanego przedmiotowo ozdobnika. Oglądam dopiero trzeci sezon, a już nie jestem w stanie policzyć wszystkich romansów, które nawiązywali pracownicy agencji reklamowej Sterling Cooper. Jedyną kobietą, której zadanie wykracza poza rodzenie dzieci i zaspokajanie seksualnych potrzeb partnera, jest pracowita jak pszczółka Peggy Olsen, która pnie się po szczeblach kariery, awansując z sekretarki na copywritera. Przypłaca za to jednak opinią osoby lekko zdziwaczałej, a więc nie oszukujmy się: This is a man's, a man's, a man's world… Piosenka jednak głosi prawdę i gdy przyjrzymy się Donowi Draperowi bliżej, okazuje się, że …it wouldn't be nothing, nothing without a woman or a girl. Główny bohater uwikłany jest w skomplikowane relacje damsko-męskie, zmaga się z ciągłym poczuciem braku czegoś (właśnie, czego?), szukając tego w coraz to innych kobiecych ramionach. Czasem nawet gdy nie chce, nie potrafi oprzeć się kolejnej zdradzie. Tylko z pozoru jest panem sytuacji, całkowitą władzę nad nim mają kobiety, o czym przypomina nam właśnie opening. Widzimy w nim kontur mężczyzny, w tle zaś pojawiają się wieżowce ubrane w billboardy przedstawiające kobiece ciała (pojawia się również szklanka z alkoholem, jako że papieros i dobra whisky stanowią w tym środowisku niemalże zestaw śniadaniowy). Brak twarzy oraz podkreślenie atrybutów męskości (garnitur, papieros, neseser i własny gabinet) sprawiają, że obserwowana postać to uosobienie męskości, męskie libido, psychika i instynkt, które zostały poskromione i uwięzione w sztywnym garniturze. Zdobycze cywilizacji mogą ujarzmić tego „mężczyznę pierwotnego”, ale do gry wchodzi kobieca seksualność, wszystko ulega zniszczeniu, bohater spada. Spada, spada i spaść nie może, ponieważ ta gra nigdy się nie kończy. Po spotkaniu z przypadkową kochanką Don znów zyskuje kontrolę nad sobą, zasiada dumnie w swoim biurze bądź przy stole w otoczeniu kochającej żony i słodkich dzieci. Do czasu… Intro Mad Mena można interpretować także w inny sposób: to charakterystyka showbiznesu. Już 50 lat temu było wiadomo, że seks się sprzedaje, dlatego świat reklamy to piękne twarze i ciała, które nęcą nas z billboardów. To także biznes, który wymaga odpowiedniego entourage'u, i który kręci się w papierosowym dymie i oparach alkoholu. Obracanie się w tych kręgach jest jak stąpanie po cienkim lodzie – w każdej chwili można spaść.


W kategorii „intro najlepiej dopasowane audio-wizualnie” wygrywa według mnie opening Czystej krwi. Jest w nim wszystko, co lubię w tym serialu, czyli zadziorność, lubieżność, pewien rodzaj dystansu, czarnego humoru oraz satyry na zakorzenione w społeczeństwie przesądy. Twórcy serwują nam krótkie obrazki z życia Ameryki: miasteczko na prowincji, zamieszki na ulicach, chłopca w stroju Ku Klux Klanu, tani erotyzm, śpiewające dewotki i burdy w barach. „Klip” zdaje się krzyczeć: to nie jest serial o wampirach, to serial o nas, zacofanych Amerykanach! W Bon Temps nagonce poddani są posiadacze kłów, ale autorzy puszczają do nas oko – gdzieś w Luizjanie jest inne miasteczko, w którym z równie silnymi uprzedzeniami spotykają się przedstawiciele innych ras czy innowiercy. „Wampiryzmu” jest w tym openingu niewiele, w sferze wizualnej to jedynie umorusane sokiem z malin dziecko, natomiast całą resztę „robi” wpadająca w ucho piosenka Jace’a Everetta Bad Things o dwuznacznym tekście. Czy te złe rzeczy, które chce robić wokalista, to tylko zabawy łóżkowe? A może chce mnie zjeść? Wszystkie te czynniki współtworzą niegrzeczny, pikantny klimat, który idealnie wpasowuje się w niepoprawność polityczną Czystej krwi i zostawiają gdzieś w tyle Pamiętniki wampirów, które kręcą się TYLKO wokół wątków romansowych. Serial HBO jest po prostu bogatszy niż produkcja stacji CW.


Skoro o klimacie mowa, to nie sposób nie wspomnieć o serialu stosunkowo świeżym – American Horror Story. Nie do końca spełnił moje oczekiwania, bo po pierwszym odcinku i wywołującym gęsią skórkę openingu spodziewałam się czegoś naprawdę przerażającego i chorego, a momentami zamiast psychodelii otrzymywałam nie do końca udany pastisz, jednak tak jak już zaznaczyłam, intro serialu skutecznie wywołuje we mnie grozę i niepokój. Brudna piwniczka, stare, prześwietlone zdjęcia małych dzieci, ludzkie organy w słoikach, zakrwawione narzędzia i miarowe skrzypienie zapowiadają rasowy horror. Opowieść o domu, w którym dokonywano aborcji i który więzi dusze osób, które w nim umarły, niestety momentami traci tempo, ale i tak pozostaje numerem jeden wśród produkcji korzystających z estetyki filmów grozy. Plakaty i trailery zapowiadające drugi sezon są jeszcze bardziej popaprane, a więc tym bardziej budzą moją ciekawość (na równi z wokalistą Maroon 5 w jednej z głównych ról).


Zawsze podobała mi się dwuwarstwowość openingu Dextera – ot, niby nic specjalnego, facet robiący poranną toaletę i śniadanie. Ale JAK to zostało pokazane! Maksymalne podkreślenie biologizmu i skupienie się kamery na detalu robią piorunujący efekt. Sami zaczynamy się zastanawiać, czy Dexter kroi jeszcze wieprzowe, czy już ludzkie mięso. To miąższ pomarańczy, czy wnętrzności ofiary? Dzięki temu już po obejrzeniu samego intra dokładnie wiemy, czego możemy się spodziewać po tym panu. Mogłabym się tak zachwycać dalej, gdyby nie to, że twórcy Ameryki nie odkryli, co więcej, skopiowali patent z American Psycho. Przez pierwsze sekundy filmu widzimy spadające krople krwi, które chwilę później okazują się być sosem wykwintnego dania. Powiązań obrazu Mary Harron i produkcji Showtime jest więcej, chociażby główny bohater, który czuje wewnętrzną, nie dającą się stłumić potrzebę mordu.


Na koniec moich rozważań zmienię kontynent i pokuszę się o stwierdzenie, że Japończycy też robią TO dobrze! Czas, kiedy kupowałam „Otaku” i kolekcjonowałam mangi odszedł już do historii, ale nadal cenię sobie poniektóre anime. Chociaż teraz openingi większości z nich wydają mi się przesadzone, zbyt dosłowne, głośne, barokowe i w ogóle „zbyt”, to podoba mi się odwaga ich twórców i jawne inspirowanie się sztuką, co dodaje ciekawych smaczków, nawet jeśli nie niesie ze sobą jakiejś ważnej treści. Przykładem może być intro Death Note, w którym Raito sięga po jabłko trzymane w ręce Ryuka, boga śmierci. Postaci zostały ustawione tak, by budziły natychmiastowe skojarzenia z freskami Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej. O ile w tym przypadku jest to tylko migawka, to opening Elfen Lied w całości zbudowany jest na rysunkowej parafrazie obrazów Gustava Klimta. Moim absolutnym liderem pozostaje jednak intro Hellsinga – co prawda żadnych odniesień w nim nie ma, ale po co one komu, gdy ma się tak wyrazistych bohaterów, którzy samym swoim pojawieniem się kradną całą naszą uwagę! Dodajmy do tego jeszcze czerwono-czarną tonację, luzacką piosenkę i chrześcijańską symbolikę i mamy najlepszy, najbardziej niepokojący i klimatyczny opening anime ever. W dodatku, mimo że już nie potrafię obejrzeć z pełną powagą anime, które kilka lat temu mnie pochłaniały, to Hellsing wciąż się broni.


    

Tym sposobem mój subiektywny przegląd najciekawszych serialowych openingów dobiega końca. Rzecz jasna jeszcze wiele tytułów przede mną, mimo że i tak zbierają mi tygodniowo wiele godzin. Chciałam jednak zwrócić uwagę, że stworzenie udanego intra to sztuka, którą rzadko udaje się osiągnąć nawet produkcjom, które dysponują pokaźnym budżetem. Intro Mad Mena to dowód na to, że to nie pieniądze są tu wyznacznikiem sukcesu, ale dobry pomysł i (choćby minimalna) wiara w inteligencję widza.

5 komentarzy :

  1. Siemasz. Ja zawsze wolę poczekać 3-4 miesiące, żeby łyknąć sezon w ciągu dnia, dwóch, a to sprawia, że nawet najbardziej wymuskane intro, po kilku godzinach, jest trudne do przełknięcia. W duchu dziękuję twórcom, kiedy opening trwa tyle, co przeciągłe ziewnięcie - kilka dźwięków, tytuł serii i nazwisko producenta, czego chcieć więcej? W ten sposób udaje nam się zachować z trudem zdobyty spokój i nie trzeba podnosić zadka z kanapy/fotela. Pewnie, że intro może być formą sztuki, podobnie zresztą jak reklama. Cóż z tego, skoro raz po raz jestem zmuszony wlepiać gały w sekwencję obrazów i dźwięków, którą znam już na pamięć. Nawet najznakomitsze openingi bledną w końcu pod naporem znużenia i irytacji. Ciekawie zapowiada się ten blog, swoją drogą. Pozdrawiam, Kuba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doprawdy nie wiesz, jak Twój komentarz mnie rozczulił - wreszcie jakiś odzew! Cieszę się z miłych słów na końcu, to mnie naprawdę zachęca do pracy (nowe notki już czekają:]).
      Masz rację, kiedy zdarzy mi się wpaść w ciąg serialowy i oglądam po 8 odcinków pod rząd to szkoda mi czasu na openingi. Jednak jako że w takie dni życie poza moim pokojem w zasadzie dla mnie nie istnieje, to staram się być na bieżąco i sobie przyjemność oglądania dawkuję. Tak jest zdrowiej:) I wtedy intra ogląda się chętniej (przynajmniej te niektóre).

      Usuń
  2. świetny wpis!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się Twój gust filmowy. Co do intro Mad Mena - bardzo ciekawa interpretacja. Ja również jestem wyczulona na problem dysproporcji płciowych. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prawie dwóch latach niemal nie pamiętam, co napisałam, ale i tak bardzo się cieszę, że się podoba. ;) Pozdrawiam.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...