środa, 3 października 2012

Filmweb Offline - wrażenia i minirecenzje (Savages: ponad bezprawiem, Bestie z południowych krain i Uprowadzona 2)


Uwielbiam Filmweb. Zawdzięczam temu portalowi wiele darmowych sensów filmowych (konkursy!), a w miniony weekend lista „prezentów” powiększyła się o trzy nowe tytuły. Wszystko dzięki zlotowi użytkowników Filmwebu, czyli imprezie Filmweb Offline. 

Filmwebowa rodzina = kochająca rodzina


Filmweb Offline ma już swoją kilkuletnią tradycję, jednak był to mój dziewiczy zlot. Event obejmował pokazy filmów Savages: ponad bezprawiem, Bestie z południowych krain, Uprowadzona 2, a także rozdanie nagród w konkursie Powiększenie i całonocną zabawę w restauracji Sioux. Ostatnią z atrakcji ominęłam, gdyż miałam już inne plany na tę zwieńczającą wakacje sobotnią noc, jednakże gdzie kino za free, tam i ja, dlatego resztę z punktów programu wykorzystałam do cna. Sześć godzin seansów w Atlanticu – wrzesień nie mógł się skończyć lepiej! 

Nim przejdę do recenzji, najpierw kilka słów o samej organizacji tego filmowego miniświęta. Już na samym starcie byłam mile zaskoczona uprzejmością załogi portalu, gdyż bez trudu udało mi się wkręcić koleżankę na listę zaproszonych osób, mimo że było już kilka dni po zapisach. Wystarczyło poprosić, by przyjęto ją z otwartymi ramionami. Moje odczucia na samym zlocie również były tylko pozytywne – części „urzędowe”, czyli rozdawanie identyfikatorów i odhaczanie obecności, szły o wiele sprawniej, niż się tego spodziewałam. Ponadto zajmowali się tym redaktorzy, których kojarzyłam ze zdjęć, więc tym bardziej było to dla mnie ciekawe doświadczenie (czasem wizualnie naprawdę przyjemne, if you know what I mean). Seanse odbywały się w warunkach wyjątkowo komfortowych – nie męczono nas reklamami, zawsze miałam dobre miejscówki, a na sali panowała luźna, przyjazna atmosfera. Same superlatywy! 

Pod względem „treści” Filmweb także nie zawiódł – uraczono nas kąskami tak świeżymi, że dwa z trzech wyświetlanych filmów były przedpremierami (mowa o Bestiach… i Uprowadzonej 2). Chociaż największą frekwencją miała się cieszyć druga część przygód agenta Bryana Milesa, to chyba jednak Savages Oliviera Stone’a było gwoździem programu, a przynajmniej produkcją najbardziej na świecie wyczekiwaną (choćby dla samego nazwiska reżysera). Repertuar dobrano na zasadzie „dla każdego coś miłego”: dostaliśmy gwiazdorską opowieść o hodowcach marihuany, Uprowadzoną 2 alias „zabili go i uciekł” oraz coś na „pomyślunek”, czyli Bestie z południowych krain.


Plażing, smażing i gangstering


Kiedy na światło dzienne wyszła informacja, że główną rolę w filmie Stone’a zagra Blake Lively, wiele osób łapało się za głowę w zdziwieniu, co obok Salmy Hayek i Johna Travolty robi pseudogwiazda z Plotkary. Myślę jednak, że reżyser nie mógł wybrać lepiej – Lively pasuje idealnie do roli kalifornijskiej, rozpuszczonej dziewczyny, która nawet będąc zakładnikiem kartelu narkotykowego ma tupet narzekać na warunki mieszkalne. To właśnie jej Ofelia prowadzi nas przez fabułę Savages, co jakiś czas wtrącając z offu rezolutne (charakterystyczny znak palcami) uwagi. 

Historia zaczyna się niewinnie: para przyjaciół, która hoduje najlepszą gandzię na świecie, kocha się tak bardzo, że postanawia się dzielić jedną dziewczyną. Chon i Ben uzupełniają się jak Yin i Yang, pierwszy z nich to nieprzebierający w słowach i czynach weteran wojenny, drugi natomiast to beach boy-pacyfista. Gdyby panowie byli homoseksualni, doskonale radziliby sobie we dwóch, jednak jako że obaj potrzebują bliskości kobiecego ciała, postanawiają włączyć w tę dziwną relację Ofelię (chyba nie widziałam jeszcze w kinie tak pikantnego i jednocześnie pozbawionego zazdrości trójkąta!). Kiedy chłopaki odmawiają współpracy królowej narkobiznesu Elenie (piękna i charyzmatyczna Salma Hayek), ich wspólna kochanka zostaje porwana. Od tego momentu fabuła kręci się wokół odbicia zakładniczki, przez co scenariusz nie grzeszy oryginalnością. Pomijając kwestię nietypowego związku głównych bohaterów, Savages wykorzystuje pomysły w kinie sensacyjnym znane od lat. Mimo tego to film interesujący, a to wszystko dzięki formie, w jakiej historia ta została nam podana. Przede wszystkim podkreślić należy czarny humor, który przeplata się ze scenami przemocy (gag – strzał – gag – strzał), przez co za każdym razem i jedno, i drugie potrafi zaskoczyć. Ten rodzaj dowcipu, lekko przegadane sceny i kontrolowany kicz nasuwają skojarzenia z Pulp fiction. Wrażenie to podbija obecność Travolty w wydaniu, które kochamy najbardziej, czyli cwaniaka ze spluwą w kieszeni (chociaż w Savages rozdaje karty w inny sposób). W oczy rzuca się także dynamika montażu, jaskrawa kolorystyka i rozmach, z jakim została pokazana kalifornijska flora. Dzięki tym trzem czynnikom w każdym kadrze czuć „oddech”, a akcja przybiera zawrotnego tempa. Stone potraktował swój film jako poligon dla formalnych sztuczek, co najbardziej uderza w finale – wielu widzów taka gra z publiką rozsierdziła, ale mnie się takie zmyłki podobają, dlatego ode mnie Savages ma 6,5/10.



Oswoić tura


Do szpiku kości, czyli zwycięzca Sundance sprzed dwóch lat (festiwalu niezależnego kina amerykańskiego), zupełnie mnie nie przekonał. W roku bieżącym wybór jury przypadł mi do gustu o wiele bardziej – Bestie z południowych krain to jedna z bardziej intrygujących pozycji, jakie miałam okazję zobaczyć w ostatnich miesiącach. Przyznam się, że gdy szłam na ten film, nie wiedziałam o nim nic poza tym, jaki ma tytuł. Z kadrów bije taki naturalizm, a kreacja Quvenzhané Wallis (ośmioletniej odtwórczyni głównej roli) jest tak autentyczna, że przez pierwsze kilka minut myślałam, że oglądam dokument. W rzeczywistości Bestie… to metaforyczna opowieść o pokonywaniu lęków i dojrzewaniu. Gdzieś (nie wiadomo gdzie) znajduje się dość prymitywna wioska, oddzielona od cywilizacji wielką groblą. Społeczność, która żyje w tej miejscowości, jest co prawda uboga, ale szczęśliwa i przywiązana do swojej ziemi. Każdy ma tam swoje miejsce, a małe dzieci od początku uczone są hartu ducha, utrzymywania harmonii z naturą i troski o słabszych. Świat ten poznajemy oczami kilkuletniej Hushpuppy, którą wychowuje umierający na raka ojciec. Któregoś razu burza powoduje niszczącą wszystko powódź, przez co mieszkańcy zmuszeni są do wyburzenia części tamy. Ujawnienie się skutkuje nakazem opuszczenia tych terenów. Właściwie tyle – Bestie… pozbawione są wielowątkowej fabuły, więcej dzieje się natomiast w głowie małej narratorki. 

Debiutujący (!) Benh Zeitlin skupia się na dwóch kwestiach – krytyce współczesnego stylu życia i konsumpcjonizmu oraz na poruszającej relacji między Hushpuppy a ojcem. Gdy Amerykanów, czyli ludzie skupionych na gromadzeniu dóbr, dosięga klęska żywiołowa, ci lamentują i przez wiele lat nie mogą stanąć na nogi. Osobnicy „zza grobli”, mimo że dosięga ich coś w rodzaju biblijnego potopu (postapokalipsa!), nie starają się kłócić z czystą naturą i po prostu dziarsko idą dalej. Nie są ograniczeni przez żadne schematy i konwenanse.

Tytułowymi bestiami są tury – ogromne zwierzęta, o których Hushpuppy dowiedziała się od jednej z miejscowych kobiet. Przedstawione jako istoty będące zagrożeniem dla człowieka od zarania dziejów, symbolizują podświadome, pierwotne lęki. W wyobraźni dziewczynki stworzenia budzą się w momencie, gdy po raz pierwszy dostrzega, jak chory jest jej ojciec. Od tej pory musi pogodzić się nie tylko z brakiem matki, ale także z nadchodzącą śmiercią najbliższej jej osoby. Widz otrzymuje niepowtarzalne studium dorastania. Przygnębiające, ale wcale nie dlatego, że historia dziewczynki jest wzruszająca (pociekło mi z oka…). Gorsze jest to, że tylko widz się smuci, bo my, niby ci lepsi, cywilizowani, jesteśmy przyzwyczajeni do robienia z każdej rzeczy tragedii. Hushpuppy wie, że taka jest kolej rzeczy, że należy do wielkiego łańcucha pokarmowego, że jest tylko malutką cząstką wszechświata. Katharsis! 8/10.



Tańcząca z granatami


Po ambitnych Bestiach… Filmweb zaserwował nam coś z przeciwnego bieguna – Uprowadzoną 2 w reżyserii Oliviera Megatona (nazwisko faceta brzmi jak obietnica, co dowcipnie zauważył prowadzący imprezę). Gdyby była to komedia, pewnie oceniłabym tę produkcję wysoko, bo sala ryła ze śmiechu. Jednak obawiam się, że zamiarem twórcy wcale nie było sparodiowanie filmów akcji, że on to tak na serio. Niby wszystko jest na miejscu, ciekawy, pedantyczny bohater, wartka akcja i rozpierducha co kadr. Jednak naiwność dialogów mnie przerosła! „Dwójka” polega mniej więcej na tym samym co „jedynka”, z tym że tym razem porywany jest sam agent Bryan Mills i jego żona, która wygląda jak Pocahontaz. Bohater, jak każdy, nosi w skarpetce minitelefon (ja też tak robię, w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy padnie mi bateria i przyda się coś zapasowego) i mimo że przywiązano go do rury, wykonuje telefon do córki. Aby ustalić miejsce swojego pobytu, każe jej wyciągnąć z walizki granat i rzucić nim przez okno (w celu wyliczenia odległości i orientacyjnego kierunku, rzecz jasna). Dziewczę rozgląda się, a że pod budynkiem jest "tylko" wypasiona bryka, wykonuje polecenie. Chwilę później Kim ładuje do kieszeni kolejne dwa granaty i wybiega z hotelu, wciąż ze słuchawką przy uchu. Na sygnał ojca detonuje je, tym razem gdzie popadnie. Potem jeszcze wspólnie demolują jakieś pół miasta, ale to i tak pikuś przy tych fruwających grantach! To był ten moment, kiedy nastąpiło największe poruszenie na całym zlocie.

Przez krótką chwilę naprawdę zaczęłam się zastanawiać, czy Uprowadzona 2 to nie jest jakaś dziwna parodia, chodzi mianowicie o powtórzenie sceny z Drive Refna. Zanim Mills wyrusza z odsieczą swojej żonie, ustawia siedzącej za kierownicą córce czasomierz na pięć minut – jeśli po tym czasie mężczyzna nie wróci, Kim ma bezwzględnie stamtąd odjechać. Przez całą sekwencję słyszymy ten sam utwór muzyczny, który towarzyszy bliźniaczo podobnej sekwencji w Drive, kiedy to Gosling również czeka z zegarkiem w ręku pięć minut na swoich rabujących sklep pasażerów. To nie jest przypadek, ale pastisz też nie, więc pozostaje jedna opcja – to bardzo brzydka kalka. Mimo tych wszystkich wpadek zabawa była przednia, daję 3/10. 


Ps – jutro idę na Pozdrowienia z raju, seans również sprezentowany. Luv ya Filmweb!           

1 komentarz :

  1. Widzę, że podzielamy zachwyt nad "Bestiami z południowych krain". Zachęcam do przeczytania mojego komentarza do filmu (w ramach podsumowania Nowych Horyzontów) na stronie: http://uszatyfotel.wordpress.com/

    PS: W sieci jest krótki metraż Zeitlina, który poprzedził "Bestie...". Polecam: http://www.youtube.com/watch?v=c2hBZToDSbM

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...