Cały zeszły rok niemal przesiedziałam w domu, a teraz, kiedy zaczęłam wkręcać się w nowe zajęcia, to nagle pojawiło się kilka propozycji, z których szkoda by było zrezygnować. W rezultacie regularne pisanie bloga nie przychodzi mi teraz łatwo, ale żeby nie przerywać jego ciągłości, postanowiłam wrzucić coś, co na moim dysku leży już kilka miesięcy, mianowicie przemiksowaną pracę roczną z historii filmu polskiego. Jej tytuł brzmi: Przestrzeń – dom – obrzędowość: polski folklor w ujęciu Wojciecha Smarzowskiego. Oczywiście nie opublikuję jej teraz całej, lecz w stosownych dawkach, a "cykl" ten (bo w czarnych godzinach jeszcze do tej pracy wrócę) rozpocznę od analizy debiutu z pogranicza filmu i teatru telewizji, czyli Małżowiny. Do lektury szczególnie gorąco zachęcam sympatyków tego reżysera, polskiego kina offowego oraz fanów talentu Marcina Świetlickiego. W weekend natomiast umieszczę coś całkiem świeżego.
Kilka słów wstępu...
Dom, jak pisze Kopaliński w swoim Słowniku symboli, to emblemat bezpieczeństwa, trwałości, schronienia, twierdzy, rodziny, rodu, ojczyzny, wszechświata oraz skarbnicy mądrości. Jako miejsce zorganizowane i ogrodzone jest symbolem porządku, ładu kosmicznego, pępka świata. W tradycji ludowej jest także silnie związany z obrzędowością, to odwieczne tło narodzin i śmierci, dlatego powstały takie pojęcia jak dom-kolebka oraz dom-grobowiec. Wojciech Smarzowski w swoich filmach eksploatuje te motywy, akcję każdego z nich umieszczając w konkretnej, zamkniętej przestrzeni, która jest soczewką skupiającą i eksponującą różne typy ludzkie. Ponieważ reżyser nieustannie konfrontuje się z polską historią oraz teraźniejszością, można uznać, że dom z filmów Smarzowskiego to nasz rodzimy mikrokosmos, „Polska do sześcianu” (chociaż sam twierdzi, że próbuje pokazywać sprężyny uniwersalne: seks, kasę i władzę, jedynie unurzane w polskim sosie [cyt. G. Sroczyński, Do Polaka pasuje siekiera, www.wyborcza.pl]).
Topos domu, jako miejsca będącego mikroskalą całego życia, wykorzystał Smarzowski (i na swój sposób przerobił) we wszystkich swoich obrazach: w Małżowinie odwołał się do motywu domu i twórczości, w Weselu do obrzędu zaślubin (co prawda akcja przeniesiona została do remizy, jednak w dalszym ciągu jest ona sceną dziejów jednej rodziny), w Domu złym do narodzin, a w Róży do uroczystości pogrzebowych. Nad każdym z tych filmów wisi również widmo śmierci, bólu, cierpienia, a także żądzy i erotyzmu. Kamienica pisarza M., strażacka remiza, zagroda Dziabasów i gospodarstwo Róży nabierają wymiaru antropokosmicznego, między przestrzenią a człowiekiem istnieje tam głęboki związek. Korzenie tego paralelizmu sięgają aż do tradycji biblijnej, jako że już w księdze Eklezjastesa starość i śmierć zostały przedstawione jako zamieranie i rozpadanie się domu. Ważkość relacji dom-człowiek sprawia, że analiza przestrzeni mieszkalnej, związanej z nią symboliki i sposobu, w jaki Smarzowski je przetwarza, pozwoli na odczytanie jego osobliwej koncepcji człowieka-Polaka.
... i do rzeczy
Pierwszy kadr Małżowiny, czyli ujęcie obdrapanej ściany, na której pojawia się sylwetka bohatera, zapowiada całą estetykę filmu, wprowadza widza w równie chropowaty, obskurny świat. Szary płaszcz M., który zlewa się z tłem, ukazuje nam jego właściciela jako osobę doskonale do tej rzeczywistości pasującą. Otwierająca film sekwencja oprowadza nas po brudnych blokowiskach, przestrzeni ogrodzonej ze wszystkich stron betonowymi murami – miasto, do którego przyjechał pisarz, jest miejscem dusznym, klaustrofobicznym i przytłaczającym. Przypomina labirynt, grajdołek, z którego nie można się uwolnić. Zaobserwowane po drodze elementy świata przedstawionego (między innymi samochody, a później także sprzęty elektroniczne i ubrania) milcząco informują nas także o czasie akcji, który datować możemy na koniec XX wieku.
Przez większość filmu wydarzenia oglądamy z pozycji nieruchomej kamery ustawionej na przeciwległej do drzwi wejściowych ścianie. Głębia, którą dzięki temu uzyskano sprawia, że optycznie droga do wyjścia jest wydłużona, a próba opuszczenia tego mieszkania trudniejsza, co jeszcze bardziej tę przestrzeń zamyka. Okno, które mogłoby być łącznikiem ze światem zewnętrznym, ukazuje inne bloki, jego funkcję przejmuje zaś wizjer w drzwiach – „peryskop”, jedyny sposób, w jaki bohater utrzymuje kontakt ze światem zewnętrznym. Pokój, który już na początku przypominał pomieszczenie w bardzo podrzędnym motelu, z rozwojem akcji zamienia się w melinę. Ciągle rozścielone łóżko, gołe żarówki, brudne ściany, zepsuta lampa, niedomykająca się szafa, której miarowe skrzypienie nadaje filmowi psychodeliczny rytm i walające się śmieci składają się na obraz nędzy i rozpaczy oraz doskonałą scenerię dla rozgrywających się w budynku dantejskich scen. W takich warunkach M. zaczyna pisać swoją drugą powieść, której bohaterami zostać mają jego patologiczni sąsiedzi. W skład jego pisarskiego niezbędnika wchodzą maszyna do pisania i butelka wódki, jako że dzieło rodzi się w oparach alkoholu, kłębach dymu i wymiocinach. M. mówi:
Przez większość filmu wydarzenia oglądamy z pozycji nieruchomej kamery ustawionej na przeciwległej do drzwi wejściowych ścianie. Głębia, którą dzięki temu uzyskano sprawia, że optycznie droga do wyjścia jest wydłużona, a próba opuszczenia tego mieszkania trudniejsza, co jeszcze bardziej tę przestrzeń zamyka. Okno, które mogłoby być łącznikiem ze światem zewnętrznym, ukazuje inne bloki, jego funkcję przejmuje zaś wizjer w drzwiach – „peryskop”, jedyny sposób, w jaki bohater utrzymuje kontakt ze światem zewnętrznym. Pokój, który już na początku przypominał pomieszczenie w bardzo podrzędnym motelu, z rozwojem akcji zamienia się w melinę. Ciągle rozścielone łóżko, gołe żarówki, brudne ściany, zepsuta lampa, niedomykająca się szafa, której miarowe skrzypienie nadaje filmowi psychodeliczny rytm i walające się śmieci składają się na obraz nędzy i rozpaczy oraz doskonałą scenerię dla rozgrywających się w budynku dantejskich scen. W takich warunkach M. zaczyna pisać swoją drugą powieść, której bohaterami zostać mają jego patologiczni sąsiedzi. W skład jego pisarskiego niezbędnika wchodzą maszyna do pisania i butelka wódki, jako że dzieło rodzi się w oparach alkoholu, kłębach dymu i wymiocinach. M. mówi:
Pisać można o wszystkim, trzeba mieć tylko wyobraźnię. Temat jest za ścianą, temat jest w klozecie, w gazecie, w kronice wypadków kryminalnych. Proszę bardzo: w Warszawie na Pradze Północ podczas libacji alkoholowej 41-letni Marian P. kuchennym nożem poderżnął gardło swojemu ojcu, 63-letniemu Tadeuszowi. Zwłoki wrzucił za tapczan i wraz z matką, 59-letnią Krystyną, kontynuował imprezę. Tematy leżą na ulicy, trzeba tylko po nie sięgnąć. Nigdy nie mam kłopotu z tym, co mam pisać. Trzeba mieć tylko wyobraźnię.
Oświadczenie to, które wydaje się być wyrazem osobistych poglądów Smarzowskiego na dobór tematów (pytany o nie w wywiadach odpowiada w podobny sposób), zapowiada rozwój wypadków i wprowadza aurę niejasności, którą intensyfikuje znaleziona za szafą siekiera. Czy sąsiedzi M. rzeczywiście stali się inspiracją do jego książki, czy pisarz sam ich wykreował? Oko judasza, przez które najczęściej ich widzi, a które deformuje przestrzeń i czyni ją nierealną, wskazywałoby, że M. faktycznie znalazł natchnienie i pomysł „w gazecie, w klozecie”. Być może przez większość scen oglądamy pijackie majaki, literacką fikcję wplecioną w fikcję filmową. Nie bez przyczyny jedna z pierwszych kwestii, jakie wygłasza bohater, brzmi:
Umówmy się, że wszystko co teraz widzimy, to wszystko co jest dokoła, jest naprawdę. Zostawiłem swój dom i wymyśliłem sobie następny.
Praktycznie wszystko, co później wypowiada M., brzmi jak fragmenty prozy. Czy to życie kreuje fikcję literacką/filmową, czy to fikcja kreuje życie? Poetycko-absurdalny klimat debiutu Smarzowskiego, który nazwać można metafilmowym eksperymentem, pozostawia to pytanie otwarte. Reżyser kpi z nadętych „artystów” lub dziennikarzy, którzy doszukują się w sztuce piękna, ekstatycznych natchnień, którzy stawiają twórców na piedestał. Literatura to praca, w czasie której trzeba ubrudzić sobie ręce, która powstaje w trakcie wykonywania czynności fizjologicznych, która kiełkuje na glebie nawożonej alkoholem i wydzielinami. Przekaz ten wzmacnia obsadzenie w głównych rolach przedstawicieli bohemy artystycznej: Marcina Świetlickiego i Macieja Maleńczuka, w czasie domówki u M. przez ekran przewijają się także Muniek Staszczyk, Piotr Sommer i Jarosław Lipszyc.
Tworzenie jest jednocześnie procesem, który wymaga wyalienowania się, porzucenia wszystkiego, zamknięcia się w czterech ścianach. M. „wymyśla” sobie dom, w obskurnej kawalerce buduje drugi, fikcyjny, który jest elementem świata przedstawionego jego powieści. Związek domu i tworzenia okazuje się mocno zakorzeniony w kulturze:
Niejednokrotnie zwracano uwagę na związek, jaki kryje się w źródłosłowie „dom” z „tworzeniem”, na związek pomiędzy budowaniem i tworzeniem. (…) Słowo „dom” wiąże się z dem: członem, który w sanskrycie oznaczał „budowanie”, „tworzenie”, jak w wyrazie „demiurg”. Rdzeń ten jest obecny także w łacińskim domus i greckim domos.(D. i Z. Benedyktowicz, Symbolika domu w tradycji ludowej, cz. I „Konteksty. Polska Sztuka Ludowa” 1990, t. 44, z. 3, s. 48.)
Na analogii tej oparty jest również motyw domu-księgi, który utrwalił w polskiej literaturze Tadeusz Nowak w Dwunastu. W Małżowinie wyizolowanie się od świata zewnętrznego, osiedlenie się w rzeczywistości „za siedmioma blokami, za siedmioma murami” jest konieczne, aby mógł powstać świat alternatywny.
Edit z 19.12.2012: tekst o folklorze w Weselu znajdziecie tutaj:
Folklor u Smarzowskiego, cz. 2: "Wesele"
Kiedyś, przez 2 lata studiowałem filologię polską, ale niestety nie miałem tak ciekawych (przynajmniej ciekawie brzmiących) zajęć, jak Historia filmu polskiego. Pozazdrościć. Bardzo dobry temat. Jestem fanem Smarzowskiego, choć akurat "Małżowinę" widziałem już zbyt dawno, aby móc odnieść się do powyższego tekstu, mocno zresztą rozbudzającego apetyt na więcej. Będę wypatrywał dalszego ciągu.
OdpowiedzUsuńWśród obligatoryjnych przedmiotów historii filmu polskiego nie ma, ale na specjalizacji filmoznawczej - owszem. I nie tylko brzmi to ciekawie ;) Miałam przyjemność chodzić na te zajęcia do dr Katarzyny Taras (mówię z nazwiska, bo myślę, że mogłeś natknąć się gdzieś na jakąś jej publikację)i bardzo dobrze to wspominam. Cieszę się również, że "owoc" tych zajęć przypadł Ci do gustu. Bałam się, że ze względu na objętość tekstu i raczej jego dość sztywny styl nikomu się nie będzie chciało doczytać do końca ;p
UsuńUsuń