1 lutego do kin trafi wyczekiwana Drogówka Wojciecha Smarzowskiego. Przed premierą proponuję przypomnieć sobie wcześniejsze dokonania tego reżysera – dzisiaj krótka rozprawka o Weselu, ale odsyłam także do wcześniejszego tekstu o Małżowinie, który znajdziecie tutaj: Folklor u Smarzowskiego, cz. 1: "Małżowina". Dalsze części nastąpią!
Wesele to jeden z kilku obrzędów związanych z przestrzenią domową, których reinterpretacji podjął się Smarzowski. Ludowa tradycja nakazywała śpiewanie parze młodej przyśpiewek o bogactwie, zarówno materialnym, jak i duchowym. Ta sakralno-kosmiczna symbolika splatała się z erotyzmem (na przykład panna młoda wygłaszała przemowy stojąc na piecu, który symbolizował żeńską płciowość). W filmie Smarzowskiego obserwujemy uroczystość zachowującą pozostałości po tych zwyczajach: para młoda przysięga sobie wierność przed Bogiem, po wyjściu z kościoła zostaje obsypana monetami, a goście wygłaszają standardowe życzenia. W tym momencie pojawia się główna oś napędowa fabuły – luksusowy samochód, prezent dla świeżo upieczonego małżeństwa od ojca dziewczyny. Sfera sacrum zostaje całkowicie wyparta przez profanum, co sygnalizowały już wcześniej znudzone mszą twarze weselników i życzenia „pieniąchów” (ironii dodaje fakt, że wcześniej wszyscy słuchają kazania o chciwości). Jak dowiadujemy się w finale, cała uroczystość już z gruntu nie miała nic wspólnego ze wzniosłymi uczuciami – od początku była tylko i wyłącznie interesem.
Głównym miejscem akcji jest remiza strażacka, która ze względu na liczebność gości przejmuje dawne funkcje domu. Tam młodzi witani są chlebem i solą, a panna młoda niesiona przez próg przy akompaniamencie weselnych przyśpiewek. Te staropolskie obyczaje przerywane są scenami, w których Wojnar zawiera swoje układziki, co utwierdza nas w przekonaniu o fałszu, jaki podszywa cały ten hołd tradycji. Wspomniany erotyczny wymiar wesela zostaje uwidoczniony aż do przesady: niemalże każda z zabaw towarzyskich budzi skojarzenia z ruchami kopulacyjnymi, orkiestra śpiewa o tarzaniu się w sianie i gnoju, a co „obrotniejsi” goście mogą liczyć także na przypadkowy seks. W krzywym zwierciadle zostaje odbita również Polska gościnność, która na weselach ma swój wyraz w obfitym poczęstunku – problemy gastryczne gości wywołane spożyciem zepsutego bigosu skutkują wylewem szamba na podłogę i bez tego obskurnej męskiej toalety, która okazuje się kluczowym dla całej fabuły miejscem. Wojciech Smarzowski, który w swoich pierwszych trzech filmach nie pokazał chyba ani jednej estetycznej lokacji, umieszcza akcję tej zwykle pięknej uroczystości, jaką jest wesele, w niegustownie urządzonej sali balowej, ciasnej, zagraconej komórce oraz właśnie w zapuszczonym wychodku. Poprzez ulokowanie panny młodej na tle mało eleganckich muszli klozetowych osiąga efekt groteskowy – w dniu ślubu każda z kobiet chce się czuć jak księżniczka, natomiast w Weselu mamy do czynienia z nieszczęśliwą królową brudnych ubikacji, której mężem jest przekupny cwaniak, a poddanymi zbiór skorumpowanych prymitywów. Jedynym sprawiedliwym zostać ma były chłopak Katarzyny, z którym ta ostatecznie ucieka w nieznane. Marny to jednak wybawca i marny happy end, gdyż z rozmów pary dowiadujemy się, że przyczyną ich zerwania była zdrada, jakiej Mateusz się dopuścił, a sam reżyser przyznaje, że pierwotnie scenariusz zakładał finał, w którym Kaśka wraca po kilku dniach do domu. Ta wykpiona iskra nadziei nie pozostawia suchej nitki na utrwalonych w naszej świadomości kliszach dotyczących rzekomego poszanowania świętości i przywiązania do tradycji, jakie Polacy mają mieć od wieków zaszczepione (pozostaje postawić pytanie, czy burząc jeden stereotyp, Smarzowski nie buduje kolejnego – wiecznie nachlanego, pazernego Polaka-lubieżnika).
Piosenka z soundtracku Wesela, która w rankingu 100 polskich singli 2000–2009,
utworzonym przez serwis porcys.com, zajmuje 56. miejsce (ot, taka ciekawostka)
Film ewidentnie odwołuje się do dramatu Wyspiańskiego oraz do Wesela według Wajdy. Świadczą o tym zarówno tytuł, jak i bezpośrednie cytaty (Trza być w butach na weselu). Kontrast, jaki zachodzi pomiędzy oboma filmami wzmacnia prześmiewczy ton filmu Smarzowskiego:
W Weselu Wyspiańskiego i Wajdy elementem najistotniejszym, dynamizującym, był polski folklor, ludowa muzyka i kolorowe stroje szalejących w tańcu chłopów. W Smarzowskiego folklor sprowadza się do pustego obrzędu, który dawno utracił moc rytuału „przejścia”, a weselny korowód taneczny prowadzony jest w takt rytmów piosenek o białym misiu i miłości w gnoju. Przy zachowanej sekwencyjności działań (ślub, uroczyste wejście do sali weselnej poprzedzone całowaniem chleba, oczepiny), rytmikę wesela oraz całego filmu wyznaczają jedynie etapy alkoholowej libacji: „drętwota, stan radosnego podpicia, pijaństwo, picie poważne, dożynki”. Weselnicy co prawda bardzo potrzebują odbycia świętego rytuału, ale nie potrafią już stworzyć ku temu odpowiedniej atmosfery, są bezradni wobec jego zeświecczenia i wulgaryzacji.(B. Giza, Wyspiański – Wajda – Smarzowski. Sto lat Wesela, [w:] Kino polskie po roku 1989, red. P. Zwierzchowski, D. Mazur, Bydgoszcz 2007)
Elementy wystroju remizy: zakurzona kopia jednego z obrazów z powstańczej serii Artura Grottgera, która wisi w magazynku, a także umieszczone nad miejscami pary młodej serce z napisem „Szczęść Boże Młodej Parze” (oraz scena wspólnego odśpiewywania przez zamroczonych biesiadników Roty), zwielokrotniają i tak już wysoki w filmie poziom ironii zahaczającej o makabreskę. Wydarzenia tego wieczoru nie mają nic wspólnego ani z patriotyzmem, ani ze szczęściem, ani z Bogiem, ani z miłością. Z tradycji ludowego wesela pozostały Polakom jedynie erotyczny podtekst całej zabawy oraz przekonanie o niezbędności materialnego bogactwa. Jak bowiem sugeruje Bożena Janicka w artykule Królewski szczep piastowy („Kino” 10/2004), Wiesiek Wojnar to praprawnuczek Jaśka z Wesela Wyspiańskiego, który chciał złoty wór wysypać ludziom przed ślipia – nie bez przyczyny kilkakrotnie powtarza: Bo mnie stać .
Smarzowski to reżyser arcypolski, i chociaż często nadużywa się tego typu określeń, to tym razem nie ma w nim przesady. Sięga on głęboko do tradycji ludowej, odpowiednio ją przekształcając. Chociaż pozostał po niej tylko pusty zabobon, okazuje się, że jest w nas silna potrzeba dalszego jej kultywowania.
Super artykuł:) Pozdrawiamy GdzieWesele.pl :)
OdpowiedzUsuń