Nie jestem najoryginalniejszą blogerką świata, jednak po zapoznaniu się z pierwszymi trzema odcinkami Bates Motel i dwoma Hannibala pokusiłam się porównanie tych nowości. Warto oglądać, nie warto? Warto!
Hannibal Lecter i ciekawe śmierci
Po premierze drugiego odcinka nowej produkcji AXN w Internecie pojawiła się fala hejtu, której nie umiem do końca zrozumieć. Jasne, Hannibal nie wytrzymuje porównań z Milczeniem owiec, a Mads Mikkelsen, mimo że jest świetnym aktorem, zawsze będzie stał w cieniu Anthony’ego Hopkinsa. Trudno jednak oczekiwać, że serial będzie lepszy od zaliczanego do klasyki kina pierwowzoru. Hannibal nie musi tego robić, by wciąż być dobrze zrealizowanym serialem.
Być może szkoda, że punkt ciężkości osadzony został nie na Lecterze, lecz współpracowniku FBI, Willu Grahamie. Ten zabieg wcale nie musiałby być wadą, gdyby nie to, że Graham przypomina mroczną, zniszczoną psychicznie wersję dr Temperance Brennan z Kości. Tak jak ona jest geniuszem w swoim fachu, jednak nie radzi sobie w kontaktach międzyludzkich. To nie koniec skojarzeń z tym serialem: zagadki kryminalne (póki co w każdym odcinku rozwiązywana jest sprawa innego przestępstwa) prezentują porównywalny poziom makabry, a praca teamu, który się nimi zajmuje, pokazana jest w zbliżony sposób (ba, pojawia się tam nawet podobna Azjatka). Mając do dyspozycji taką postać jak dr Hannibal Lecter, można było stworzyć oryginalną produkcję, tymczasem coraz bardziej przypomina ona inne seriale kryminalne.
Tym, co odróżnia Hannibala od Kości, jest jego ciężki, posępny klimat. Jeśli tytuł ten przypomina czymś Milczenie owiec, to właśnie grozą, którą budują przedstawienia coraz bardziej porytych morderstw oraz spustoszeń w zmąconym umyśle Willa. Pomysłowość scenarzystów w kreowaniu portretów seryjnych zabójców to do tej pory najmocniejszy punkt serialu.
Równie dobre są sceny, w których Hannibal Lecter karmi swoich współpracowników przyrządzonymi przez siebie daniami. „Jakie to pyszne, co to?” – pytają go Graham i Crawford, na co Lecter odpowiada „Wołowina.”, jednak jego wymowne, ukradkowe spojrzenia sugerują coś innego. Dwuznaczność tych epizodów oraz sprawa zabójstw z pierwszego odcinka musi jednak póki co żądnym kanibalizmu wystarczyć.
Szokować może ilość gwiazd dużego formatu, jakie zostały zaangażowane do tej produkcji: poza Madsem Mikkelsenem w tytułowej roli zobaczymy tu także Hugh Dancy’ego jako Willa Grahama i Laurence’a Fishburne’a wcielającego się w postać agenta Jacka Crawforda. Duży budżet przejawia się nie tylko w ciekawej obsadzie, ale także dopracowanej realizacji, dzięki której każdy kadr zdaje się być produkcyjnie wymuskany. Świetnie dobrano także muzykę, której elektroniczne plumkanie wzmaga napięcie oraz poczucie chłodu i wyobcowania, jakie cały czas jest silnie obecne w tej opowieści. Dlatego jeśli trochę stonujemy nasze oczekiwania, okaże się, że mamy do czynienia z interesującą, całkiem klimatyczną pozycją.
Różne oblicza młodzieńczego buntu
Za interpretację historii sławnego mordercy zabrała się także stacja A&E, która postanowiła przedstawić młodość Normana Batesa, bohatera Psychozy. Po zapoznaniu się z trzema pierwszymi odcinkami jestem pełna uznania dla tej inicjatywy: Bates Motel w umiejętny sposób łączy dramat psychologiczny, thriller i teen dramę.
Co sprawiło, że tak miły i spokojny chłopiec jak Norman Bates stał się seryjnym zabójcą? Jak rozwijała się jego choroba, co tak naprawdę łączyło go z matką? Dochodzenie, co siedzi w głowie Normana, to najmocniejsze elementy tego serialu. Scenarzyści świetnie rozpisali toksyczną relację między chłopcem a Normą Bates, a Freddie Highmore i Vera Farmiga doskonale akcentują niezdrowe seksualne napięcie, jakie utrzymuje się między ich bohaterami. Oboje tworzą wyraziste, ambiwalentne kreacje, które jednocześnie budzą sympatię, litość i przerażenie. W jednej scenie Norman, jak zwykły siedemnastolatek, próbuje przypodobać się swojej koleżance, by w kolejnej czerpać niepokojącą przyjemność z kontaktu fizycznego z matką, lub co gorsza, obsesyjnie walczyć o to, by nikt inny nie wkradał się w ich wspólne życie. Im silniejsza jest jego zazdrość, tym częściej uwidaczniają się także zalążki jego choroby, co jest też o tyle ciekawe, że w pewnym momencie widz nie wie, czy obserwowane wydarzenia nie dzieją się tylko w umyśle bohatera.
Miasteczko White Pine Bay w stanie Oregon (w Psychozie było to kalifornijskie Fairvale) przypomina trochę Lynchowskie Twin Peaks. Ta prowincjonalna, na pozór spokojna mieścina powoli odkrywa coraz więcej mrocznych sekretów. Z każdym odcinkiem na jaw wychodzą nowe ciemne sprawki, atmosfera gęstnieje, a akcja z impetem rwie do przodu. Wszystko spowite jest aurą tajemnicy – w niewyjaśnionych okolicznościach ginie ojciec Normana, chłopiec znajduje w motelu kalendarzyk z perwersyjnymi rysunkami, a policję i kartel narkotykowy łączą dziwne układy. Twórcy chętnie odpowiadają na część pytań, by po chwili prowokować kolejne.
Bates Motel interpretuje oryginał Hitchcocka w dość zaskakujący sposób: zmieniona jest nie tylko nazwa miasteczka (jednak dom i motel wciąż łudząco przypominają te z Psychozy), ale i czas akcji. Gdyby serial ściśle nawiązywał do filmu, wydarzenia musiałby trwać w początku lat 50., tymczasem przeniesiono je do XXI wieku. Taka decyzja jest o tyle zastanawiająca, że w White Pine Bay czas jakby stanął w miejscu. Norma i Norman noszą dość staromodne ubrania i słuchają płyt z gramofonu, więc gdy bohater wyciągają z kieszeni iPhona, widz potrzebuje chwilę na otrząśnięcie się. Nie wiem, czy zabieg ten był konieczny, jednak chodziło pewnie o to, by Norman jawił się nam jako najzwyczajniejszy nastolatek, który mógłby być naszym sąsiadem, by był bliższy odbiorcy. To nie wszystkie zmiany, jakie wprowadzili scenarzyści. W Psychozie pan Bates umarł, gdy jego syn miał pięć lat, a pani Bates sama wybudowała motel, w serialu zaś jest inaczej: do śmierci ojca Normana dochodzi, gdy chłopak ma siedemnaście lat i to właśnie to wydarzenie motywuje resztę rodziny do wyprowadzki i zakupu motelu. Jak widać, twórcy luźno traktują filmowy pierwowzór, przeszczepiają z niego tylko ten najbardziej znamienny element – chorobę psychiczną bohatera, spowodowaną niezdrową relacją z matką.
Hannibal i Bates Motel miały równy start – przedstawienie początków seryjnego mordercy to temat zawsze chwytliwy, dający duże pole do popisu. Chociaż Hannibal punktuje klimatem i realizacyjną dbałością o detal, zbyt mocno przypomina klasyczny serial kryminalny. Bates Motel urzeka natomiast dość świeżą mieszanką gatunkową i ciekawymi przejściami od sielankowości do scen wywołujących ciarki. Niemniej jednak podczas gdy stara kadra zawodzi (Supernatural, How I Met Your Mother, a nawet The Walking Dead), warto dać szansę obu tym świeżynkom.
Zapowiada się nawet nie tak źle, aczkolwiek bardzo boli mnie to, że nie ma już żadnej świętości i że tak kultowe i nienaruszalne produkcje zostają zbrukane dla próby zarobienia łatwego pieniądza (chociaż w sumie nie pierwszy raz bo już były żenujące próby kręcenia sequeli, czy remaków Psycho - Vince Vaughn jako Norman Bates, wtf). Sądze, że chętniej po te tytuły sięgną osoby niezaznajomione z protoplastami. Pozdrowienia :)
OdpowiedzUsuńChwytliwy tytuł posta - dobrze podsumowuje ostatnie tendencje. Bates Motel oczywiscie wpisuje się w "modę" na Hitchcocka (Po "Hitchcocku" z Hopkinsem (sic!) i "Dziewczynie Hitchcocka"). Z tych dwóch produkcji o dziwo bardziej po obejrzeniu obu pilotów jestem ciekawa rozwoju akcji w Bates Motel. W Hannibalu na razie za mało jest Hannibala.
OdpowiedzUsuńOglądam oba seriale. Oba seriale wpisują się w mój dość wymagający gust. Ogląda się je bardzo przyzwoicie. Akcja wciąga, klimat zarówno Hannibala (hannibal net pl) jak i Bates Motel (batesmotel com pl) jest świetnie ogarnięty. Delikatna groza połączona z niewiadomą i świetną grą aktorską. Czekam na drugie sezony Hannibala i Batesa.
OdpowiedzUsuń