Do kin wchodzi jutro głośny Spring Breakers – film, który załatwia pokolenie MTV jego własną bronią. Jak mu się to udało? Odpowiedź znajdziecie w poniższej recenzjo-analizie, do lektury której serdecznie zapraszam.
Fenomen Britney Spears polegał na jej wizerunku Lolity, umiejętnym łączeniu infantylności z perwersyjnym erotyzmem. To właśnie przez jej osobę odczytuję Spring Breakers, historię czterech nastolatek, które w czasie ferii wyjeżdżają na Florydę, by na dzikich imprezach roztrwonić ukradzione wcześniej pieniądze. Nie tylko fizycznie przypominają tę piosenkarkę (z wyjątkiem granej przez Selenę Gomez Faith, która od początku nie pasuje do swoich koleżanek) i śpiewają jej piosenki, ale tak jak ona są jednocześnie dziecinne i prowokacyjne oraz zwyczajnie puste, mdłe. Także same odtwórczynie głównych ról mają wiele wspólnego z Britney – wszystkie swoje kariery rozpoczynały już w dzieciństwie, by w bardzo młodym wieku osiągnąć ogólnoświatowy sukces i służyć jako synonimy dla frazy „ofiara popkultury”. Jedynie Rachel Korine (filmowa Cotty), żona reżysera Spring Breakers, Hormony’ego Korine’a, nie ma bogatego doświadczenia zawodowego.
Analogię do Brit można snuć dalej: odśpiewywane przez bohaterki Hit me baby one more time oraz Everytime to doskonałe odzwierciedlenie dwóch elementów składowych, na których opiera się specyfika pokolenia MTV i samego filmu. Z jednej strony jest to opakowany w przesłodzoną formę drapieżny erotyzm, z drugiej łzawe, zafałszowane wyobrażenia o życiu i miłości. Stąd w Spring Breakers regularne przeplatanie scen wyuzdanych zabaw z „poważnymi” rozmowami, które ograniczają się do powtarzania banałów o szukaniu swojego miejsca na ziemi. Faith, Candy, Cotty i Britt wychowywały się na muzyce gwiazd britney-podobnych i za wszelką cenę próbują stworzyć ze swoich żyć popowy teledysk – pełny szalonych imprez, używek, golizny i ogólnej beztroski. A ponieważ każdy z ich idoli ma też swoją wrażliwą stronę (czyli kilka ballad w repertuarze), dziewczęta nie zapominają o prowadzeniu pseudointelektualnych dywagacji o wolności. Z czasem jakiekolwiek refleksje schodzą na drugi plan, gdyż najistotniejsze jest, by wszystko wokół bohaterek było coraz bardziej intensywne, kolorowe i szybkie, by rzeczywistość stała się klipem.
Być może gdyby twórczość Spears była jedyną inspiracją dla bohaterek, nie wyszłyby one na tym tak źle: ot, szybko padłyby ofiarą jakiegoś zboczeńca albo ogoliły sobie głowy na łyso. Tymczasem na dziewczęta mocno wpływają też gry komputerowe. Zostaje to nawet wyrażone wprost, a najbardziej widoczne jest w sekwencji końcowej. „Wyobraź sobie, że to gra”, mówią na początku, a słowa te pobrzmiewają przez cały film. Znieczulenie na przemoc to trzeci, ostatni składnik wybuchowej mieszanki, który pozwala im całkowicie pozbyć się jakichkolwiek skrupułów, zgrywać „dziewczyny gangstera” pełną parą. Sęk w tym, że ów gangster nie dorasta do pozy, jaką dla siebie wymyślił. Alien, miejski mafioso, to kolejny szary facet, który w młodości naoglądał się teledysków (dla odmiany) Snoop Dogga. Wyniósł z nich przekonanie, że dla osiągnięcia sukcesu trzeba tworzyć rap, być bad boyem z mini arsenałem w mieszkaniu, nosić złote łańcuchy, wciągać kokę i wyrywać ostre dupeczki. Gdy poznaje Faith, Candy, Cotty i Britt, nareszcie może czuć się spełniony. Jednak dla dziewcząt, które nadal „tylko grają”, przepychanki słowne z bossem innego gangu to zaledwie pretekst, by dać ujście kipiącej w nich agresji. Posiadając refleksyjność na poziomie postaci z GTA, bez problemu przerastają swojego mistrza, który schowałby głowę w piasek, gdyby pozwalała mu na to jego maska twardziela. Nastolatki, które na zawołanie przechodzą z trybu „child” w tryb „natural born killer”, budzą prawdziwe przerażenie – przytykają komuś lufę do głowy z równą beztroską, co podskakują w swoich kolorowych łachach do elektronicznych bitów.
Absurd, absurd, absurd.
Harmony Korine zrobił wszystko, by podkreślić skrajności rządzące bohaterkami. Różowe kominiarki, które zakrywają słodkie twarze aktorek, to esencja tych sprzeczności, połączenie dziewczęcości i niewinności z brutalnością. Jeśli dodamy do tego resztę ich stroju, czyli skąpe bikini, otrzymamy wspomnianą wyżej syntezę infantylności, przemocy i seksu. Chyba nikt w tak bezlitosny sposób nie skrytykował jeszcze współczesnego pokolenia, z którego popkultura uczyniła bezmyślną, skupioną na zaspokajaniu popędów masę. Oryginalność reżysera polega na tym, że użył do tego środków, którymi owa popkultura przemawia: nie tylko zaangażował do współpracy gwiazdki Disneya, ale zrealizował film w konwencji teledysku. Neonowe barwy, transowe powtórzenia, dynamiczny montaż i dubstep od Skrillexa tworzą obraz krzykliwy, denerwujący i fascynujący jednocześnie.
Ambiwalencja nie tyczy się tylko zachowania bohaterek, ale również odczuć widza, który po zakończonym seansie nie wie, czy jest zaproponowaną koncepcją bardziej zirytowany, czy zachwycony. Jedno jest pewne – po takim zbombardowaniu zmysłów nie może pozostać obojętny. Nawet jeśli momentami Korine popada w banał (wątek Faith, chrześcijanki, która chce się wyrwać z domu), to dokonuje błyskotliwej i niedosłownej, bo zawoalowanej siateczką kiczu obserwacji dotyczącej wpływu mediów na młode umysły. Szyderczo kpi sobie nie tylko z zatrudnionej obsady (wątpię, by Hudgens i spółka wiedziały, jak mocno zdissowały same siebie), ale też z przyzwyczajeń samego odbiorcy, który do końca projekcji nie wie, czy ogląda film imprezowy pokroju Projektu X, dramat społeczny o dziewczętach, które zboczyły na złą drogę, czy może historię gangsterską; reżyser gubi kolejno wszystkie tropy. Spring Breakers jest jak zadra pod paznokciem i właśnie na tym polega jego siła – nie można zignorować ultrafioletu, którym błyszczy, nawet jeśli bolą nas od niego oczy.
Genialne alternatywne plakaty filmu – pierwszy obrazuje wszystko, czym ten film NIE jest, drugi natomiast to jego esencja. Poniżej znajduje się zaś niezbędnik nastolatki.
Świetnie napisane, mam bardzo podobne odczucia!
OdpowiedzUsuńDziękuję i cieszę się. :)
UsuńPlakaty mi się bardzo podobają, co jeden to lepszy.
OdpowiedzUsuńDwie rzeczy:
1. nie widziałam jeszcze co prawda, ale też mi się wydaję, że ten wątek z religijną dziewuszką jest taki na siłę. Takie banalne dodawanie głębi. Ale ocenię jak zobaczę.
2. Dokładnie o tym samym pomyślałam, jeśli chodzi o angaż disney'owskich gwiazdeczek, przecież one są esencją popkultury. Wystarczy obejrzeć jeden odcinek pierwszego lepszego serialu na Disney Channel, żeby zobaczyć, jaką papkę z mózgów dzieci robią. Pocisnęły same po sobie.
Na fanpage'u Spring Breakers na fb jest pod dostatkiem takich świetnych,oficjalnych lub fanowskich plakatów. A co do reszty:
Usuń1. ten wątek "religijny" nie jest długo ciągnięty, bardziej zaznaczony tylko, ale bez Faith (przy wyborze imienia też nie bano się dosłowności...) ten film by się całkiem obył.
2. Właśnie jestem niezmiernie ciekawa, na ile te gwiazdki są świadome wymowy tego filmu! Chciałabym wiedzieć, czy one sobie zdają sprawę w ogóle, że tak perfidnie zostały wrobione. Czy one wiedzą, że krytykują w nim same siebie, czy myślą sobie raczej "super, w końcu przełamałyśmy wizerunek słodkich dziewuszek" i na tym koniec. Intrygujące :)
Widziałam na fb te plakaty są świetne. W ogóle promocje mają niezłą. Ale się tak obawiałam/obawiam i chyba będę obawiać zanim nie obejrzę i nie ocenię, czy to nie jest taka ładna wydmuszka. W sumie na razie przewaga pozytywnych opinii.
Usuń