Gatunek: komediodramat
Produkcja: Niemcy,
Wielka Brytania
Reżyseria: Pascal
Chaumeil
Występują: Pierce Brosnan,
Imogen Poots, Aaron Paul, Toni Collette
Czas trwania: 1 godz.
36 min.
Pozycja w fotelu: proponuję
rozsiąść się wygodnie, z kubkiem aromatycznej herbaty w ręku, a na kolanach położyć
sobie kota – zestaw antystresowy gotowy. (Ocena alternatywna: 6/10.)
Czy zastanawialiście się
kiedyś nad tym, czemu w ogóle oglądamy filmy? Powodów jest mnóstwo i sama
mogłabym podać kilka, które mną kierują. Gdybym jednak grała w Familiadzie i miała
postawić na jeden, najczęściej wybierany przez grupę przypadkowych respondentów,
wymieniłabym pokrzepiającą funkcję kina. Albo szerzej – zdolność do poprawienia
humoru. Oczywiście zdarzają się filmy, po których człowiek ma ochotę sięgnąć po
żyletkę, jednak większość pociesza choćby dlatego, że pozwala na te dwie godziny
odciąć się od problemów dnia codziennego. W dodatku istnieje cała grupa
produkcji powstałych po to, by bawić, zapełniona przede wszystkim przez komedie.
Ale i tu filmowcy mają dla nas coś specjalnego: obrazy z misją afirmacji życia.
Człowieku, nie łam się! Przeżywamy wzloty i upadki, ale koniec końców wszystko się ułoży! Dobrzy zostaną nagrodzeni, złym skopiemy tyłki, sieroty znajdą rodziców,
a potwora swojego amatora. Wiecie, do czego dążę? Tak, dokładnie tak – Nauka spadania
to właśnie taki film.
Bardziej wyczuleni czytelnicy
być może zauważyli w moich słowach nutkę kpiny. Słusznie, bo te produkcje ku
pokrzepieniu serc nie umieją poradzić sobie z jedną, ale kluczową trudnością –
są naiwne. Inna sprawa, że jest to naiwność pożądana przez widzów, bo w końcu
gdyby chcieli popsuć sobie humor, to włączyliby Panoramę, co nie? Sięgając po
takie Kocha, lubi, szanuje, Dziennik Bridget Jones czy niedawne Masz talent nie
oczekujemy prawdy, tylko wprost błagamy o garść słodkich kłamstw. Nie twierdzę,
że to źle. Każdy miewa dni, kiedy chandra zmusza go do zjedzenia słoiczka Nutelli
albo do gorzkich żali nad litrowym pudełkiem lodów (ci, którzy nie lubią
słodyczy, mają wiele zamienników). Załóżmy jednak, że nie mam takiego dnia i
wręcz tryskam humorem. Czy uproszczenia w Nauce spadania psują cały seans?
Co to, to nie. Nie
cały. Owszem, zostajemy poczęstowani (mało prawdopodobnym) banałem. W filmie Pascala
Chaumeilego przyjaźń nie tylko potrafi rozwiązać wszystkie problemy, ale też
wyleczyć człowieka z chronicznej depresji. Całe studium kliniczne choroby –
wszak bohaterami jest czwórka niedoszłych samobójców – nie ma wiarygodnego
podłoża, zostało potraktowane po macoszemu. Czy to „zasługa” scenarzystów, czy
też samego Nicka Hornby’ego, autora Długiej drogi w dół, tego nie wiem, nie mam
za sobą lektury pierwowzoru. Jednak to pewnie dzięki niemu film może poszczycić
się swoimi dwiema mocnymi stronami, jakimi są urocze postaci i brytyjski,
trochę wisielczy humor. Sama opowieść ma też bardzo oryginalny, ciekawy punkt
wyjściowy (w sylwestrową noc na dachu wieżowca spotyka się czterech ludzi,
którzy trafili tam z zamiarem skoczenia, po czym zawierają pakt, że z
ewentualną powtórką poczekają do Walentynek). Im bliżej końca, tym gorzej, ale
tak jak już wspomniałam, nie każdy i nie zawsze ma ochotę na dogłębną wiwisekcję
demonów zamieszkujących ludzką psychikę.
Mimo że w Nauce
spadania mamy czterech bohaterów, wszystkich słodkich i do pokochania, to show
należy do Pierce’a Brosnana i Imogen Poots. Nie, wcale nie do Aarona Paula, dla
którego wielu po ten film sięgnie – Jesse Pinkman tym razem trochę się
snuje. Toni Collette nie schodzi poniżej wysokiego poziomu, do którego nas
przyzwyczaiła, ale jej postać wydaje się słabo napisana. Ot, jej Maureen to
zatroskana, zahukana mamuśka, która poczuła, że czegoś jej brakuje. Eks-Bond
gra natomiast narcystycznego prezentera telewizyjnego, który po pewnej
seksaferze musi zmagać się z powszechnym linczem. I właśnie dla niego –
wpatrzonego w siebie, ale też niepozbawionego uroku – warto zainteresować się
Nauką spadania. Dobrym powodem jest także wschodząca gwiazda, Imogen Poots,
której nazwisko radzę zapamiętać. Po kilku latach grania mało znaczących rólek
Brytyjka wypływa na szerokie wody i to kwestia czasu, aż zobaczymy ją
w czymś naprawdę dużym. Z taką
energią, charyzmą i urodą wróżę jej świetlaną przyszłość.
Do tego w gratisie
dostajemy kilka trafnych uwag na temat wścibskości mediów i żerujących na
tragediach dziennikarzach. Ten zestaw: uwagi, urocze postaci, brytyjski humor i
banały okazuje się całkiem zjadliwy. Pod warunkiem, że nie oczekujecie, że
dowiecie się z Nauki spadania czegoś o samobójcach czy depresji. W końcu istnieje
spore prawdopodobieństwo, że film traktujący depresję poważnie sam mógłby się
stać depresyjny. A co byśmy wtedy oglądali w momencie, gdy skończy się nam
czekolada?
Ps – w scenie na
parkingu kadry łudząco przypominają zdjęcia Jerzego Wójcika z Nikt nie woła.
Czy to możliwe, aby operator Ben Davis inspirował się naszym filmem z 1960
roku? Wątpię, ale spójrzcie: to samo skontrastowanie młodości i urody z
szarością świata zewnętrznego.
Ps2 – za udostępnienie
filmu dziękuję dystrybutorowi Best Film.
Heh i po takiej recenzji dodaję ten film na listę do obejrzenia, ale nie koniecznie jak najszybciej. Może kiedyś. Brosnan ostatnio nie gra w głośnych hitach, wciąż mam z nim do nadrobienia "Wesele w Sorento". Film chyba na leniwy wieczór gdy potrzeba, jak piszesz odrobiny pocieszenia ;-)
OdpowiedzUsuńTak, dokładnie tak, to idealna pozycja na leniwy wieczór. :)
UsuńCzekam na ten film z jednego powodu, a na imię mu Aaron Paul :)
OdpowiedzUsuńHaha, właśnie tak myślałam, że Jesse Pinkman ma teraz większe branie niż sam eks-Bond. :D Potwierdziłaś moje przewidywania. Choć jednak Pierce wypada tu lepiej niż Aaron. Ale fankom to pewnie zupełnie nie przeszkadza. :)
Usuń