sobota, 2 sierpnia 2014

Katastrofizm jak ta lala – rozprawka o „Pozostawionych” Toma Perrotty (książce)



Pozostawieni

Autor: Tom Perrotta
Tłumaczenie: Anna Gralak
Data premiery: 02.07.2014
Wydawnictwo: Znak literanova
Liczba stron: 368

„Wuteefy” niezagrożone...



Na pewno znacie już pomysł, na którym opierają się Pozostawieni: dwa procent ludzkości nagle wyparowuje z powierzchni Ziemi i nikt nie wie, co tak naprawdę zaszło. Porwanie Kościoła? UFO? Zapowiedź Armagedonu? Interpretacji wydarzenia jest nie mniej niż metod, przy pomocy których bohaterowie radzą sobie ze stratą. To właśnie o tym – o przetrawianiu żałoby – opowiada książka Toma Perrotty oraz bazujący na niej serial. Serial nawet bardziej.

Gdy dostałam w swoje ręce egzemplarz Pozostawionych, chęć lektury mieszała się we mnie z obawą, że po zapoznaniu się z powieścią serial straci na atrakcyjności. W końcu pierwszy sezon Gry o tron ma się ze swoim literackim pierwowzorem niemal 1:1, a to może nie odbiera całej radości obcowania z hitem HBO, ale na pewno pozbawia „wuteefów”. Teraz, po seansie piątego odcinka Pozostawionych, mogę wszem wobec ogłosić, że książka Perrotty to przypadek całkiem odmienny i sięgnięcie po nią niczego Wam nie zepsuje. Powieść jest tu tylko punktem wyjścia. Historią tą samą, ale opowiedzianą w zupełnie inny sposób. Zupełnie tak, jakby Perrotta (zatrudniony także do prac nad skryptem) postanowił wszystko przeredagować i dostosować do telewizyjnych realiów. 

Pisząc „telewizyjne realia”, mam na myśli dosypanie pieprzu. HBO lubi, jak jest ostro (ba, widzowie to lubią…), więc ekranowa wersja jest o wiele pikantniejsza, brutalniejsza, a nawet nieco obrazoburcza (podoba mi się ta stylizacja czołówki na freski – niezłe pomieszanie sacrum i profanum). Zupełnie inaczej są tu rozłożone akcenty. O ile w serialu wszystko kręci się wokół Kevina Garveya (z pewnymi wyjątkami – patrz odcinek trzeci), to w powieści trudno wyróżnić wiodącego bohatera, w dodatku Garvey nie funkcjonuje w niej jako komendant, lecz jako burmistrz. Takich przesunięć jest sporo, gdyż i kaznodzieja pierwotnie miał dużo mniejsze znaczenie, poza tym nie był spokrewniony z Norą.

Dążę do tego, że gdybym miała wybrać, która z wersji tej historii jest ciekawsza, wskazałabym na serial. To poniekąd naturalne, książka liczy raptem 370 stron i wydarzenia w niej zawarte nie wystarczyłyby na zapełnienie dziesięciu godzinnych epizodów. Poza tym wybór ten nie oznacza wcale, że po powieść nie warto sięgać, wręcz przeciwnie – oba te warianty wzajemnie się uzupełniają. Z ekranu nie dowiecie się na przykład, dlaczego Winni Pozostali bez ustanku kopcą (przynajmniej nie z pierwszych pięciu epizodów).

Poza tym… ciekawie rozpisanych tajemnic nigdy za dużo. Perrotta wpadł na genialny w swojej prostocie pomysł – w końcu takie masowe „wniebowstąpienie” to podwaliny pod ekscytującą syntezę sci-fi i dramatu obyczajowego. Katastrofizm jak się patrzy, piękna sprawa. Jak zareagować na coś, co w jakiś sposób dotknęło każdego człowieka na ziemi (zniknęła Jennifer Lopez, ojojoj…! Kto będzie nagrywać z Pittbullem i straszyć nas z radia?), a jednocześnie jest całkowicie niewytłumaczalne? Ano, trzeba to wytłumaczyć po swojemu, a więc dołączyć do jakiejś sekty lub założyć własną. Można też uczynić coś bardziej banalnego: zagłuszyć smutek alkoholem, dragami oraz przygodnym seksem. Zdaje się, że zwyczajne przejście do porządku dziennego nie wchodzi tu w grę, a jeśli już, to stanowi najtrudniejsze z rozwiązań (przypadek Kevina Garveya, który przypłaca tę decyzję nieustanną frustracją i złością). Perrotta nie uwodzi wyrafinowaną frazą ani szczególną erudycją, lecz ten przekrój przez rodzaje żałoby wyszedł mu bardzo dobrze.

Wywód ten kończę pytaniem, które przyszło mi do głowy dopiero teraz, gdy zerknęłam na Filmweb. Pozostawieni zbierają tam raczej niskie noty (filmwebowa średnia 6,4/10 to jak moje 3,2). Dlaczego? Co jest z tym serialem nie tak? Nie umiem tego pojąć. Nie jest może tak doskonały, jak miałam nadzieje, że będzie, ale nadal uważam, że to bardzo dobra produkcja i najlepszy nowy serial, na jaki ostatnio trafiłam (a trafiłam na Penny Dreadful, które nie przypadło mi do gustu, oraz na The Strain, co do którego uczucia mam nadal mieszane). Poza zagadką, „żałobną” tematyką i Justinem Theroux podoba mi się w Pozostawionych, że tu naprawdę czuć złość i ból. Może właśnie na tym polega to umiarkowane powodzenie? Hołubienie rzeczy lekkich i przyjemnych…?


Za udostępnienie książki dziękuję wydawnictwu Znak. 

8 komentarzy :

  1. A czy Winni Pozostali pala nie dlatego, ze uwazaja, ze ich istnienie na Ziemi nie ma już sensu po tym co sie stało? W pierwszym odcinku w ich domu widać na ścianie wielki napis: "We smoke to proclaim our faith". Nie o to wlasnie chodzi? Ja to tak zrozumialem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, mniej więcej chodzi o to, zgadza się. Kurcze, umknęło mi to! To niech będzie inny przykład: z książki można się dowiedzieć, dlaczego Laurie opuściła rodzinę i przyłączyła się do sekciarzy. :) Mam nadzieję, że tym razem nie spalę, trochę mi się pomieszała książka z serialem już.

      Usuń
  2. O tak, tego w serialu jeszcze nie było, przynajmniej do przedostatniego odcinka, bo najnowszego jeszcze nie widziałem. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. A gdzie ty myślisz, że zrobią taki serial? Ha nie przejdzie u nas!

    OdpowiedzUsuń
  5. Obejrzałam 4 odcinki serialu i dałam sobie spokój. Boję się, że skończy się jak z Lostami - na siłę, byle kasę trzepać. Jakoś mnie nie wciągnęło, może jeszcze kiedyś wrócę ale na razie nie planuję. Poza tym córka policjanta strasznie działała mi na nerwy:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja punktów wspólnych z Lostami póki co nie widzę. Zresztą w Lostach dopiero końcówka była na siłę, a "Pozostawieni" się ledwo co zaczęli, chyba nic im póki co nie grozi. :)
      Przyznaję rację - Jill to taka stereotypowa nastolatka, faktycznie największy minus serialu.

      Usuń
    2. Aczkolwiek odcinek z księdzem, nie powiem, genialny. Trzymał w napięciu, git postać.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...