niedziela, 14 grudnia 2014

Ciągoty i neurozy, czyli motyw muzyki w kinie najnowszym 2/2



Zgodnie z obietnicą prezentuję drugą część artykułu o motywie muzyki w kinie najnowszym. Tym razem analizuję neurozy Boba Dylana, Iana Curtisa, Jimmy’ego Page’a, The Edge'a oraz Jacka White’a; dodatkowo mowa będzie o grupce muzyków fikcyjnych – bohaterach Franka, Once, W kręgu miłości i Tylko kochankowie przeżyją.







11 przykazanie: nie szufladkuj

Bob Dylan, Bob Dylan… Tam, gdzie kończą się Co jest grane Davis? oraz Sugar Man, zaczyna się I’m Not There. Gdzie indziej jestem, czyli biografia znajdująca się na antypodach wymienionych do tej pory tytułów. Zupełnie tak, jakby Todd Haynes postanowił, że jego film stanie w opozycji wobec wszystkich schematów, jakie powtarzają się w produkcjach tego typu. Nie dość, że w Dylana wciela się sześciu różnych aktorów, to poszczególne wątki nie są odwzorowaniem prawdziwych wydarzeń, lecz jedynie impresjami na temat życia autora Highway 61 Revisited. Czarnoskóry chłopiec symbolizuje fascynację muzyka afroamerykańskimi bluesmanami, Artur Rimbaud jego literackie inspiracje, Billy odnosi się do roli Dylana w Patt Garrett i Billy Kid, postać Christiana Bale’a to muzyk zaangażowany politycznie i religijnie, Heath Ledger ukazuje go jako głowę rodziny, Cate Blanchett zaś zagrała ikonę rocka. Bob Dylan jest każdą z tych postaci, a jednocześnie żadną z nich. W ten oryginalny sposób Haynes przedstawił złożoność natury artysty, a także łatwość, z jaką słuchacze szufladkują swoich idoli. Z reguły gdy mówimy „Dylan”, myślimy o chudej i potarganej postaci z papierosem w ustach, czyli przed oczyma staje nam muzyk w interpretacji Blanchett. Tymczasem to tylko banalne uproszczenie.


He’s lost control

Podobno Anton Corbijn przeprowadził się w latach 70. z Holandii do Londynu pod wpływem muzyki Joy Division. Wziąwszy pod uwagę, że w roku 1988 wyreżyserował teledysk-epitafium do piosenki Atmosphere, a kilkanaście lat później dał światu Control, scenariusz ten wydaje się całkiem prawdopodobny. W filmie przedstawił ambiwalentny obraz Iana Curtisa: z jednej strony poety i elektryzującego geniusza muzyki rockowej, z drugiej gówniarza, którego przerosły wszystkie role, do których pretendował. Dramat lidera grupy dopełniła epilepsja, która ostatecznie zacisnęła mu pętle wokół szyi. Ciekawe, że Corbijn bardzo delikatnie sygnalizuje tu chorobę psychiczną – zupełnie inaczej niż wdowa po Curtisie, autorka książki Joy Division i Ian Curtis. Przejmujący z oddali, czyli biografii, na podstawie której powstało Control. Deborah otwarcie pisze o napadach lękowych i huśtawce nastrojów męża, które sugerują coś więcej niż depresję. Podkreśla też jego destrukcyjne działanie na otoczenie – to prawda, czy jedynie punkt widzenia zdradzonej kobiety…?


Tematu choroby dotyka także najświeższy tytuł z zestawienia – sundance’owy przebój Frank Leonarda Abrahamsona. Tytułowy bohater (sprytnie obsadzony Michael Fassbender) pozornie ma wszystko, czego potrzebuje frontman: talent, charyzmę i zdolności przywódcze. Lecz przede wszystkim o jego wyjątkowości stanowi TAJEMNICA. Nikt nie wie, jak Frank wygląda. Nawet pod prysznicem nie rozstaje się z wielką, karykaturalną głową, która wzbudza wiele pytań: czy mężczyzna jest zdeformowany i w ten sposób ucieka od świata? Czy może to tylko artystyczna poza? I jak, do cholery, Frank myje zęby? Okazuje się jednak, że za wrażliwością często idzie psychiczna słabość. Muzycy w filmie Abrahamsona to jednostki nieprzystosowane do życia w społeczeństwie, magnesy na różnorakie dziwactwa. Nadmiar wrażliwości czasami bywa większą tragedią niż jej brak.



Mowa duszy

Zdarzają się filmy o takich muzykach, dla których kontrakty płytowe wcale nie są spełnieniem marzeń. Grają, bo muzyka to mowa duszy, bo w ten sposób najpełniej wyrażają siebie, bo nie umieliby nie grać. O takich ludziach opowiada Once Johna Carneya. On naprawia odkurzacze, by po godzinach pracy śpiewać dla dublińskich przechodniów. Ona zarabia jako sprzątaczka, ale największą przyjemność sprawia jej gra na pianinie w sklepie muzycznym znajomego. Gdy się poznają, rozumieją się bez słów, jednak widmo przeszłości nie pozwala im wpaść sobie w ramiona. Owszem, mogliby jeszcze bardziej skomplikować sobie życia i powtórzyć hollywoodzki motyw miłości na przekór. Oryginalność i urok Once polegają na tym, że bohaterowie nie ulegają tej melodramatycznej pokusie i zdradzają swe pragnienia tylko poprzez śpiew. Muzykowanie pomaga im w samooczyszczeniu i uporządkowaniu kotłujących się emocji. Jest dla nich swoistym katharsis.


Muzyka jako stenografia uczuć (określenie Lwa Tołstoja) pojawia się także w belgijskim W kręgu miłości Felixa Van Groeningena. Poczciwe songi bluegrass są tu antidotum na zło tego świata. Elise i Didier partnerują sobie nie tylko w życiu prywatnym, ale i na scenie, a śpiew towarzyszy wszystkim ważnym wydarzeniom: ślubom, pogrzebom, narodzinom i pożegnaniom. W obliczu rzeczy ostatecznych słowa brzmią sztucznie; co innego dźwięki bluegrass, których naturalna prostota ujmuje szczerością i chwyta za serce. Muzyka ma tu też inny aspekt – przynależność do zespołu i zbiorowe granie pozwala poczuć się częścią wspólnoty. Aż szkoda, że ten skromny i przejmujący wątek muzyczny kontrastuje w filmie ze zbyt ckliwą, nie pozbawioną stereotypów historią rodzinną. 


O muzyce w teorii i praktyce

Zawarte w powyższych filmach muzyczne rozważania w każdym przypadku są podrzędne wobec innego, głównego wątku; żaden z ich twórców nie postawił pytania, czym ta sztuka w ogóle jest. Większą dociekliwością wykazał się Davis Guggenheim, twórca dokumentu Będzie głośno. Jako że interesował go bardziej techniczny wymiar muzyki rockowej, zaprosił do współpracy trzech wybitnych gitarzystów różnych pokoleń: Jimmy’ego Page’a z Led Zeppelin, The Edge’a z U2 oraz Jacka White’a z The White Stripes. Samej narracji zarzucić można chaotyczność i skupianie się „na wszystkim i na niczym”, lecz jedna rzecz udała się reżyserowi doskonale – pokazał, że gitara to wyzwanie, nieustająca walka z materią. Zaproszeni do studia goście wskazują swe muzyczne korzenie w różnych miejscach, jednak każdy przyznaje, że to nie problem być wprawnym gitarzystą. Cała trudność polega na tym, aby wypracować własny styl i przesunąć dalej granice tego, co człowiek może zrobić z instrumentem. Gdybyśmy więc spytali Page’a czy White’a o to, czym jest dla nich muzyka, odpowiedzieliby pewnie, że ciągłym samodoskonaleniem, godzinami prób, krwią na gryfie.

       
Jima Jarmuscha w Tylko kochankowie przeżyją interesowała muzyka ujmowana w sposób bardziej abstrakcyjny. Zarażonego romantyzmem Adama poznajemy w momencie, gdy planuje zakończyć swe wampirze życie; do czynu tego „nakręca” się poprzez komponowanie gitarowej muzyki żałobnej. Człowiek dąży do samozagłady, na co bohater nie ma już siły patrzeć. Mimo tego do samobójstwa nie dochodzi, a Adam, choć wciąż narzeka na „zombizm”, trwa w półzachwycie nad ludzkością (czego wyrazem jest „ścianka zasłużonych” w jego pokoju). To wszystko dzięki muzyce, która obok literatury i nauk ścisłych stanowi pole najważniejszych osiągnięć człowieka, dziedzinę zawsze aktualną, dostarczającą swym odbiorcom niezbędnych przeżyć estetycznych. Większa jest tylko miłość, co sugeruje już sam tytuł Tylko kochankowie przeżyją. Muzyka jawi się tu nie tylko jako pretekst do refleksji o kondycji społeczeństwa, ale też witalne źródło.


Summa

Pora jeszcze raz zadać pytanie postawione we wstępie: czy żywot muzyka rzeczywiście przysparza tak wielu trosk? Jak widać, katalog artystycznych neuroz i ciągot liczy sobie wiele pozycji. Co kilka- kilkanaście miesięcy świat obiega wiadomość o tym, że odnaleziono martwą gwiazdę estrady. Fakt ten, choć ponury, stanowi doskonałą pożywkę dla X muzy. Muzyka łączy się zawsze z pojęciami dużego kalibru – miłością, śmiercią, pożądaniem, rozczarowaniem, sukcesem i upadkiem – a to są kwestie, które bez wahania nazwalibyśmy „filmowymi”. A więc… zagraj nam to jeszcze raz, Sam.   

5 komentarzy :

  1. Nie spodziewałam się w tym zestawieniu "Tylko kochankowie...". Od soundtracku z tego filmu się mogę się uwolnić, zresztą z "Once" też. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, soundtrack od "Kochanków" to nie tylko mój ulubiony soundtrack tego roku, ale w ogóle jedna z ulubionych płyt AD 2014! Wiem, ten film nie jest typowym filmem o muzykach, ale ten motyw jest tam tak ważny, że nie wyobrażam sobie tego zestawienia bez Jarmuscha :) Tak samo jak bez Once.

      Usuń
  2. Ach filmowa muzyka :) Udane soundtrack'i to coś cudownego, ja na przykład uwielbiam szczególnie te z filmów futurystycznych i sciencie-fiction :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mocne, nigdy na to nie zwracałem tak uwagi, świetny wpis.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...