Z racji tego, że styczeń zdążył się już rozpędzić, poniższe podsumowanie jest prawdopodobnie jednym z ostatnich, jakie trafią do sieci. Na podstawie tych, które już widzieliście, można wysnuć jeden wyraźny wniosek – 2014 nie obfitował w kontrowersyjne filmowe premiery. Każda z list ma podobny skład, przy czym moja również nie wydaje się rewolucyjna. Ot, taki to był spokojny rok.
Darowałam sobie listy numeryczne, bo poziom uważam za wyrównany. Na swoim filmwebowym koncie nie wlepiłam żadnej „dziesiątki” ani „jedynki”.
Wybaczcie brak uzasadnień przy wszystkich tytułach – zależało mi, aby opublikować tę listę jeszcze w styczniu... Przy części znajdziecie odnośniki do moich recenzji na portalu KinoActive.
Powszechna praktyka tworzenia rankingów zobowiązuje do tego, by przed wyliczanką pochwalić się statystykami. W moim przypadku nie są one tak korzystne jak rok temu: w trakcie minionych dwunastu miesięcy znalazłam czas na 148 seansów, w tym 58 wizyt w kinie.
W podsumowaniu nie wzięłam pod uwagę kilku głośnych produkcji: Scena zbrodni, Zimowy sen, Bogowie, Mama, Lewiatan, Jeziorak, Furia, Powstanie Warszawskie, The Homesman, Sin City 2. Są to filmy, do obejrzenia których dopiero się zabieram.
Spostrzeżenie numer jeden – trochę smutno, że nie znalazła się tu żadna nowa produkcja z Polski (choć tak jak wspomniałam, Bogowie i Jeziorak jeszcze przede mną).
Spostrzeżenie numer dwa – Tom Hardy to szalenie zdolny skurczybyk (po Brudnym szmalu zakochałam się bardzo mocno). Objawienie roku. Nie przyćmiewa go nawet wyłowiony z odmętów hejtu Robert Pattinson.
Najlepsze filmy roku 2014:
Boyhood, reż. Richard Linklater
(…) Boyhood zapada w pamięć przede wszystkim jako bardzo udany formalny eksperyment, lecz równie dużym osiągnięciem Linklatera było podszycie filmu fascynacją człowieczeństwem i ukrycie jej pod płaszczykiem zwykłości. Rozważaniom, które z grubsza możemy nazwać wanitatywnymi, towarzyszy równoczesny witalizm i wiara, że choć nie mamy wiele czasu, to wypełniamy go niesamowitymi wyczynami, nawet jeśli chodzi o zwyczajne-niezwyczajne przetrwanie w szkolnej dżungli. To jak kinowa przemiana wody w wino, więc nie bądźcie niedowiarkami. Pełny tekst recenzji
Zaginiona dziewczyna, reż. David Fincher
(…) Ktoś mądry kiedyś rzekł, że „miłość to chwilowe obłąkanie, na które lekarstwem jest małżeństwo”, a „Zaginiona dziewczyna” może być ilustrującym ten cytat przykładem. Zakochanie ma tu idealne twarze Bena Afflecka i Rosamund Pike, a słodkie jest niczym pocałunki bohaterów w chmurze cukrowego pyłu. A co się dzieje, gdy maski i poziom dopaminy spadają? Wtedy do akcji wkracza Fincher i kręci świetny film. (…) Pełny tekst recenzji
Tylko kochankowie przeżyją, reż. Jim Jarmusch
(…) Tylko kochankowie przeżyją to przede wszystkim diagnoza społeczna. Choć reżyser użył formuły kojarzonej z kiczowatymi produkcjami dla nastolatek, to wykorzystał ją do celów zgoła innych niż scenarzyści Zmierzchu czy Pamiętników wampirów. Nie pozostało tu nic ani z horroru, ani z ckliwego romansu. (…) Reżyser Truposza zawarł tu wszystkie składowe swojej twórczości: specyficzny humor, powolną narrację, audiowizualną maestrię oraz kulturowe odniesienia. Kolejny raz okazuje się, że zestaw ten nie potrzebuje modyfikacji. (…) Pełny tekst recenzji
Zniewolony, reż. Steve McQueen
(…) Gdyby za Zniewolonego odpowiadał ktoś inny, efektem mógłby być melodramatyczny almanach afroamerykański, w którym całkowite zniesienie niewolnictwa jawiłoby się jako słodki happy end, dobudowanie kolejnego piętra do nowoczesnej twierdzy demokracji i praworządności, którą teoretycznie jest Ameryka. McQueen wystrzega się uproszczeń i udowodnia, że poprawki w konstytucji nie zmienią nic, gdy moralność zepsuta jest do szczętu. (…) Pełny tekst recenzji
Co jest grane, Davis?, reż. Ethan Coen, Joel Coen
Nieformalnie pierwsze miejsce w moim rankingu.
Lata 60., Greenwitch Village. Wszyscy są zakochani w folku, wszyscy muzykują, w mieszkaniach piętrzą się stosy niesprzedanych płyt. W takich to okolicznościach poznajemy Llewyna, który kolejny już raz stara się nadać tempa swej karierze. Reżyserski duet traktuje swojego bohatera-idealistę z sentymentem, jednak opowiada o prawach rządzących branżą muzyczną nie bez złośliwości. Nie daje też jasnej odpowiedzi na pytanie, co sprawia, że niektórzy muzycy zyskują szerokie uznanie, a niektórzy, mimo talentu i wrażliwości, na zawsze pozostają w cieniu. W Co jest grane Davis? Coenowie dają się poznać od bardziej poważnej i nostalgicznej strony, lecz nie pozbywają się swojej najgroźniejszej broni – ironii ostrej jak brzytwa.
The Rover, reż. David Michôd
Czyżby polscy dystrybutorzy zobaczyli w obsadzie The Rover Roberta Pattinsona i uznali, że jego obecność wróży tak zły film, że nie warto go kupować? Cokolwiek nimi kierowało, strzelili sobie w kolano. Pozbawili nas możliwości zobaczenia na srebrnym ekranie postapokaliptycznego kina drogi, w którym to człowieczeństwo ostatkiem sił próbuje obronić się przed zatraceniem w pierwotnych instynktach. Efektem tej walki jest masochistyczna relacja między zrezygnowanym mścicielem a niepełnosprawnym umysłowo młodym gangsterem, a także najbardziej niejednoznaczny i zaskakujący duet filmowy tego roku. Tak, to już oficjalne – Robert Pattinson zmierza ku aktorskiemu Olimpowi; Guy Pearce oczywiście dawno już mu stamtąd macha.
Whiplash, reż . Damien Chazelle
Choć sundancowy zwycięzca to zdecydowanie czołówka listy moich faworytów, z racji premiery w styczniu 2015 wcale nie powinien się tu znaleźć. Jednak jako że miałam okazję zobaczyć go już kilka tygodni temu, nie potrafiłam się powstrzymać (a co tam, najwyżej zdubluję się za rok). Czemu tak pieję z zachwytu? W Whiplash wszystko rozgrywa się w takt, reżyser pilnuje odpowiedniego tempa równie pieczołowicie, co perfekcjonista Fletcher. Podobnie jak w The Rover jest to film dwóch aktorów, tyle że złoto piaszczystych stepów zastępuje tu złoto talerzy, które własną krwią pstrzy zdeterminowany adept szkoły muzycznej. Rezultatem starcia między młodym perkusistą a nauczycielem jest nie tylko uszczerbek na zdrowiu, ale przede wszystkim dyskusja o tym, jak rodzi się geniusz – to efekt regularnego głaskania po głowie, czy może kopniaków między żebra? Każdy ma tu swoje racje, każdy upartością przewyższa osła. Trafiła kosa na kamień, chce się rzec.
Koniecznie z dobrym nagłośnieniem!
Wielkie Piękno, reż. Paolo Sorrentino
Znawcy i nieznawcy Felliniego napisali o Wielkim pięknie już całe elaboraty, tymczasem ja pragnę powołać się na opinię znajomego Włocha, który dotarł do sedna w tych oto słowach:
„Wielkie piękno jest doskonałą metaforą Włoch jako kraju. Kraju pięknego, lecz także pogrążonego w letargu i bezczynności (symbolem Włoch staje się tu Rzym, który dzięki Sorrentino wygląda jeszcze bardziej okazale niż w rzeczywistości). Portretowana klasa wyższa nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, gdyż zajęta jest przeglądaniem się w lustrze. Politycy? Kompletnie nieobecni i bezużyteczni. Mafia? Jest wszędzie, nawet twój uczciwie wyglądający sąsiad okazuje się być jej członkiem. To właśnie celnej analizie znaczenia poszczególnych klas społecznych Wielkie piękno zawdzięcza swą wybitność”.
Miejsca honorowe:
Brudny szmal, reż. Michael R. Roskam (minirecenzja)
Nimfomanka cz. 1, reż. Lars von Trier (recenzja)
Wilk z Wall Street, reż. Martin Scorsese
Ona, reż. Spike Jonze
Grand Budapest Hotel, reż. Wes Anderson
Gość, reż. Adam Wingard
Wolny strzelec, reż. Dan Gilroy
Mandarynki, reż. Zaza Urushadze (opcjonalnie – choć ogólnopolską premierę film miał w czerwcu, znalazł się na liście moich ulubionych produkcji roku 2013; minirecenzja)
Blockbustery roku:
Na skraju jutra, reż. Doug Liman (recenzja)
Strażnicy Galaktyki, reż. James Gunn
Największe gnioty:
Niebo istnieje… naprawdę, reż. Randall Wallace – niechlubny król podsumowania (recenzja)
Miłość bez końca, reż. Shana Feste (recenzja)
Ja, Frankenstein, reż. Stuart Beattie (recenzja)
Wojownicze żółwie ninja, reż. Jonathan Liebesman (recenzja)
Bez litości, reż. Antoine Fuqua (recenzja)
Annabelle, reż. John R. Leonetti (recenzja)
Diabelskie nasienie, reż. Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett (całe szczęście nikt nie zmusił mnie do napisania recenzji tej przeokropnej kalki Dziecka Rosemary i Paranormal Activity)
Rozczarowania:
Gwoli ścisłości: żaden z wymienionych filmów nie jest gniotem, wszystkie przynależą do rejonów piątkowo-szóstkowych. Ich miejsce na tej liście warunkuje różnica między moimi oczekiwaniami a stanem faktycznym. Od twórców pokroju Larsa von Triera, Woody’ego Allena, Darrena Aronofsky’ego, Johna Carneya, Christophera Nollana i Davida Cronenberga oczekuję więcej niż średniaków. To samo dotyczy zwycięzcy WFF-u, Trumny w górach, która wcale nie świadczy dobrze o poziomie imprezy. Nowe Igrzyska śmierci obniżają loty, przynudzającym Thorem podniecało się pół świata (dlaczego?), zaś Droga do zapomnienia teoretycznie miała wszystko, czego potrzebuje świetny film, lecz coś nie zatrybiło.
Nimfomanka cz. 2, reż. Lars von Trier (recenzja)
Thor: Mroczny świat, reż. Alan Taylor
Noe: Wybrany przez Boga, reż. Darren Aronofsky (recenzja)
Droga do zapomnienia, reż. Jonathan Teplitzky
Magia w blasku księżyca, reż. Woody Allen (recenzja)
Zacznijmy od nowa, reż. John Carney
Trumna w górach, reż. Xin Yukun (recenzja)
Interstellar, reż. Christopher Nolan (recenzja)
Igrzyska śmierci: Kosogłos, reż. Francis Lawrence (recenzja)
Mapy gwiazd, reż. David Cronenberg
Nagroda specjalna za całokształt twórczości:
David Cronenberg & Kazimierz Kutz
Wspominam o obu panach, gdyż to właśnie ich twórczość poznałam w minionym roku najdokładniej. W przypadku Cronenberga uwiodła mnie chłodna i „sterylna” (zawsze gdy myślę o jego filmach, przychodzą mi do głowy same szpitalne skojarzenia) atmosfera jego biologicznych horrorów. Skrzywienia, obsesje, genetyczne obciążenia, uzależnienia, deformacje – Cronenberg jest mistrzem w portretowaniu dziwactw i cielesnych słabości. Szkoda, że Mapy gwiazd nie dodają do tego katalogu nic nowego.
W kino Kutza zagłębiłam się w trakcie pisania pracy magisterskiej. Interesowała mnie wówczas jego serialowa adaptacja Iwaszkiewiczowskiej Sławy i chwały, jednak nie obyło się oczywiście bez zestawienia jej z filmami reżysera. W ten sposób poznałam lekko przykurzoną filmografię twórcy, który kinu polskiemu zdecydowanie się przysłużył, a który w oczach większości Polaków jawi się tylko jako kontrowersyjny polityk. Tymczasem warto wiedzieć, że to nie tylko piewca Śląska i założyciel plebejskiego nurtu Polskiej Szkoły Filmowej, ale swego czasu także awangardowy kreator języka filmowego. Polecam zwłaszcza Nikt nie woła z genialnymi zdjęciami Jerzego Wójcika, swoisty rewers Popiołu i diamentu Wajdy. Niektórzy filmoznawcy uważają, że gdyby władze dały zaistnieć obrazowi na światowych festiwalach, mógłby zyskać tytuł prekursora nowej fali.
Podsumowanie to pragnę zakończyć krótkimi, lecz treściwymi życzeniami: szczęśliwego filmowego roku 2015! Niech obfituje w same „dziesiątki” i „dziewiątki”!
Musze w końcu zabrać się za Boyhood.. Whiplash też już widziałam przedpremierowo i u mnie zabrakło tego czegoś w końcówce. Scena finałowa świetna, ale jej urwanie pozostawiło u mnie jednak pewien niedosyt. Za to zdecydowanie po tym filmie jasne jest, że należy śledzić kolejne występy Milesa Tellera.
OdpowiedzUsuńA mnie się wydaje, że Whiplash urywa się właśnie w idealnym miejscu - UWAGA SPOILER!!!!!!!!!!!!!!!! - czyli kiedy dochodzi do chwilowego rozejmu, porozumienia na gruncie sztuki. Miałam ochotę zaklaskać po napisach. :)
UsuńMuszę chyba nadrobić zaległości :)
OdpowiedzUsuńOna, Wolny strzelec, Grand Budapest Hotel - Bardzo dobre filmy, polecam jeżeli ktoś jeszcze nie widział. Wes Anderson z każdym swoim kolejnym filmem idzie krok do przodu w swoim klimacie, i taki jest Grand Budapest Hotel - dopracowany w każdym szczególe, świetne zdjęcia, sceneria, kolorystyka. Polecam film, bo jest to reżyser, który ma swój własny styl.
OdpowiedzUsuńDzięki za listę. Zawsze z opóźnieniem przegladam takie podsumowania i wtedy podejmuje decyzję jakie filmy obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńGrand Budapest Hotel czy Noe: Wybrany przez Boga wg mnie można sobie uczciwie darować.
OdpowiedzUsuńMnie osobiście bardzo podobał się Whiplash, bardzo dobry film, dobra obsada, ciekawa fabuła, z dużą dozą psychologii, zdecydowanie polecam. Nie oglądałam jeszcze Kochanków Jarmucha,ale wszystko przede mną, obiecuję nadrobić
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem Interstelar Nolana.
OdpowiedzUsuń