Jeśli mnie znacie, to wiecie, że chcę wyjść za Ryana Goslinga. Jeśli dobrze mnie znacie, to wiecie też, dlaczego akurat za niego – bo jest nieidealny! Jajowata głowa, niesymetrycznie osadzone oczy. A skąd Gosling w notce o Annie Paquin? Nieharmonijna fizjonomia stanowi wspólną cechę tej dwójki, a wygląda na to, że najbardziej interesują mnie osoby właśnie o takiej, niekonwencjonalnej prezencji.
Po idealnym starcie (Oscar za rolę w Fortepianie) ścieżka kariery Anny Paquin podąża w różne kierunki. Czasem są to ślepe zaułki (patrz horrory, których nikt nie ogląda), czasem schody do filmowego nieba (patrz kino autorskie w stylu goszczącej w wakacje na polskich ekranach Margaret). Największą popularność zyskała jednak dzięki roli Sookie Stackhouse w serialu Czysta krew. Chociaż dla wielu osób udział w „głupiej historyjce o wampirach” to zadanie dla aktora drugiej kategorii, to pozwolę sobie stwierdzić, że gdyby w każdym filmie występowały TAKIE postacie kobiecie obsadzone przez TAKIE aktorki, to wreszcie skończyłyby się narzekania, że scenariusze pisze się pod mężczyzn.
Głównym powodem, dla którego piszę tę notkę, jest moje uznanie dla filmu Margaret, recenzję którego znajdziecie poniżej. Zanim jednak przejdę do gwoździa programu, najpierw kilka słów o fenomenie Paquin.
Sookie contra Elena
O tym, za co cenię Czystą krew, wspominałam już tutaj: link. To nie tylko dobra satyra, ale także opowieść, która robi dobrze mojemu głęboko skrytemu feministycznemu "ja". Sookie jest niezależna i w pełni świadoma swojej seksualności. Spełnia się jako kochanka i bez wstydu rozmyśla o trójkąciku z dwoma wampirami. Scenarzyści nie tylko nie zapomnieli o tym, że kobieta ma takie samo zapotrzebowanie na seks jak mężczyzna, ale także nie zrobili z Sookie cipeczki, która nie może żyć bez wsparcia męskiego ramienia. Gdy zdenerwował ją Bill, rozstała się z nim, tak samo z wyglądała historia z Erickiem. Przez cały piąty sezon pozostała singielką i nie ma przesłanek, aby miało się to zmienić. Cieszy mnie, że chociaż raz miłość nie musi być na całe życie, że bycie samotnym nie świadczy o wybrakowaniu, że kobieta jest pełnowartościowa sama w sobie.
Postać Sookie ma jeszcze jeden, ogromny atut: prezencję Anny Paquin. Gdy widzisz jej szparę pomiędzy zębami czujesz, że ta bohaterka jest ci bliższa. Że mogłaby być Twoją (co prawda cholernie seksowną) sąsiadką. Stąd ten Ryan Gosling, z którym wyskoczyłam na początku. Brad Pitt, który w Joe Blacku wygląda jak Apollo, nigdy nie pociągał mnie tak bardzo, jak Gosling z tą swoją wystającą szczęką. Powód jest prosty: Pitt to bóg, nie zejdzie na ziemię i nie pojedzie ze mną jednym tramwajem. A Gosling to już co innego ;) Podobnie Paquin – nie jest klasyczną pięknością w stylu Charlize Theron, ale niedostatki w urodzie sprawiają, że staje się o wiele bardziej prawdziwa i intrygująca. Weźmy teraz na warsztat inną serialową postać – Elenę Gilbert z Pamiętników wampirów (graną przez Ninę Dobrev). Tak posągowej bohaterki świat jeszcze nie widział. Figura klepsydry, harmonijne rysy twarzy, gęste, lśniące włosy i spojrzenie łani współtworzą chodzący ideał. Dodajmy jeszcze, że to dziewczę wrażliwe, czułe, gotowe do licznych poświęceń, na wskroś dobre i kochające Tego Jedynego. Nuda na zewnątrz, nuda w środku. Finał trzeciego sezonu daje jednak nadzieję na pewne zmiany w tej kwestii, na co szczerze liczę, bo zaczynam się zastanawiać nad sensem oglądania tego serialu.
Samotna wśród ludzi – recenzja Margaret
Nim najnowszy film Kennetha Lonergana trafił do kin, przebył niezwykle długą i krętą drogę. Zdjęcia do Margaret odbywały się w roku 2005, jednak produkcja napotkała liczne problemy natury prawnej, finansowej i artystycznej, czego wynikiem było przesunięcie światowej premiery o 6 lat. To opóźnienie spowodowało zdziwienie niezorientowanych widzów, którzy nie mogli zrozumieć, czemu 17-letnią bohaterkę gra (teraz) 30-letnia Anna Paquin. Jak łatwo policzyć, aktorka wzięła udział w tym przedsięwzięciu jeszcze zanim poznaliśmy ją jako Sookie.
Nie jestem specjalnie tkliwa i rzadko który filmowy finał jest w stanie wycisnąć mi z oczu łzy, dlatego Lonergan dokonał czegoś niebywałego – nie dość, że doprowadził mnie do drżenia, to zrobił to w rekordowym czasie 20 pierwszych minut filmu (notabene 2,5-godzinnego). Wszystko za sprawą niesamowicie realistycznej sekwencji wypadku, wokół którego kręci się cała fabuła. Główna bohaterka, Lisa, to bystra, lecz impulsywna i nadwrażliwa uczennica nowojorskiego liceum. Któregoś razu upiera się, aby kupić sobie kowbojski kapelusz, jednak nie może znaleźć takiego w żadnym sklepie. Gdy dostrzega upragniony przedmiot na głowie kierowcy jadącego autobusu, zaczyna machać i pytać, gdzie może taki dostać. Skoncentrowany na dziewczynie mężczyzna nie zauważa zmieniającego się światła, w wyniku czego potrąca przechodzącą przez pasy kobietę. Częściowo rozczłonkowana, aczkolwiek jeszcze przytomna ofiara umiera w rękach Lisy. Naturalizm, z jakim została pokazana przedśmiertna agonia, wstrząsnął mną bez reszty, jednak jednocześnie tak mocne rozpoczęcie może wprowadzić w błąd. Przyzwyczajeni jesteśmy do wzrostu napięcia w miarę seansu, natomiast po wypadku czeka nas dwugodzinny kolaż obrazów z życia Lisy, która walczy ze swoim poczuciem winy, szukając wsparcia u coraz to nowych postaci. Ten długi traktat o samotności i rozpaczy byłby nużący, gdyby nie charyzma i temperament Anny Paquin. To dzięki niej film zyskuje bohaterkę tak pełnokrwistą, że jej stan emocjonalny wręcz przelewa się na widza.
Zrozumienie sensu tych następujących po sobie, nie do końca powiązanych scen może sprawiać trudność. Na filmowych forach często pada pytanie „o czym był ten film?”, a w odpowiedziach napotkałam wielorakie teorie: „o tym, jak przypadek wpływa na nasze życie”, „o sporze młodości z dojrzałością”, „o dorastaniu rozhisteryzowanej, rozpuszczonej nastolatki”, „o egzaltacji i patetycznej głupocie wpisanej w amerykańską kulturę” i wreszcie „o dupie Maryni”. Tak szeroki wachlarz świadczy o wielowymiarowości tej produkcji (pomijając ostatni pomysł interpretacyjny) i jej warstwowej strukturze, co może tylko podnosić jej wartość. Pragnę jednak dołożyć do tego własną cegiełkę, do czego posłużę się cytatem:
Ludzie nie rozumieją się nawzajem, mamo. Są całkowicie oderwani od siebie. Tak ja to widzę.
Słowa te, wypowiedziane przez główną bohaterkę, stanowią esencję Margaret. Gdy po traumatycznych przeżyciach Lisa próbuje dojść do siebie, poszukuje zrozumienia kolejno pośród wszystkich bliskich jej osób. Co z tego wynika? Matka, mimo dobrych chęci, bardziej stroskana jest swoją jednostajną karierą teatralną i przemijającą młodością. Ojciec, jako że układa sobie życie na nowo, woli, aby córka trzymała się na dystans i chce spełniać swoje rodzicielskie obowiązki jedynie za pomocą cyklicznych rozmów telefonicznych. Koleżanka potrafi gadać tylko o sobie, a koledzy nadają się jedynie do seksu. Także nauczyciel matematyki, mimo że z pozoru wydaje się być autorytetem moralnym, bardziej zainteresowany jest ciałem Lisy niż tym, co ją gnębi (czyli nie różni się wiele od rówieśników bohaterki). Drugi nauczyciel, ten nieatrakcyjny, nie dopuszcza do siebie myśli o jakimkolwiek dyskursie, wtłaczając uczniom do głowy jakieś wyuczone informacje, których sam nie potrafi wytłumaczyć (scena interpretacji wiersza Szekspira). Do tego dochodzą osoby związane z wypadkiem: kierowca, który wypiera się odpowiedzialności, policjanci, dla których czyjaś tragedia jest tylko teczką z aktami sprawy, zapętleni w swoim zawodowym żargonie prawnicy oraz przyjaciółka zmarłej Moniki, Emily. Początkowo jednoczy z Lisą siły, aby pozbawić kierowcę praw do wykonywania zawodu, jednak z czasem kobiety zaczynają licytować się między sobą, czyj ból jest większy. W tym świecie nikt nikogo nie rozumie, każdy koncentruje się wyłącznie na swoim cierpieniu. Taka jest też symboliczna wymowa scen w operze: chociaż ludzie niemal stykają się ramionami, nie widzą siebie, potrafią myśleć tylko o tym, czego w danym momencie doświadczają i jaki jest ich stosunek do tego. Zdolność współodczuwania jest cechą niemal zapomnianą, w związku z czym tak wrażliwa osoba jak Lisa budzi podejrzenia. Dochodzi do tego także nieporadność bohaterki, która swoimi nierozważnymi decyzjami wytrąca z równowagi całe otoczenie. Mimo że zawsze kierują nią dobre intencje, sprawy z sceny na scenę mają się gorzej, czyniąc z dziewczyny postać tragiczną.
Powstaje jeszcze jedno pytanie: skąd tytuł filmu, skoro w opowieści nie występuje żadna Margaret? Imię to pojawia się tylko w jednej scenie, kiedy to nauczyciel czyta na głos wiersz Wiosna i jesień Gerarda Hopkinsa:
Małgorzatko, czy cię smuci,Że las liście złote zrzucił? (…)Co wie serce, co duch odgadł:Że życie jest własną żałobą;Że płacząc - płaczesz nad sobą.
Adresatka słów podmiotu lirycznego, która przechodzi kryzys wywołany zetknięciem się ze śmiercią i przemijaniem, to postać analogiczna wobec Lisy. Cały film obfituje w bezpośrednie odwołania do literatury i opery, czyniąc zeń obraz wymagający i momentami sprawiający wrażenie przegadanego. Jednak po złożeniu tych wszystkich puzzli otrzymujemy nietypowe, poruszające i psychologicznie wiarygodne studium dorastania. Wisienką na torcie są zdjęcia autorstwa polskiego operatora Ryszarda Lenczewskiego, który zintensyfikował melancholijny klimat opowieści długimi, statycznymi ujęciami. Wkład rodaka stanowi ostateczny argument, aby przyjrzeć się tej zaskakującej (jak na film amerykański) produkcji.
Margaret: dramat, USA 2011. Reżyseria: Kenneth Lonergan. Scenariusz: Kenneth Lonergan. Zdjęcia: Ryszard Lenczewski. Muzyka: Nico Muhly. Obsada: Anna Paquin, J. Smith-Cameron, Jean Reno, Matt Damon, Mark Ruffalo. Czas: 2 godz. 30 min.
bardzo zaciekawiła mnie recenzja filmu Margaret :). do Wampirów może nigdy się nie przekonam, ale ten film chętnie zobaczę!
OdpowiedzUsuńAkurat uroda Anny do mnie nie przemawia, ale jakiż świat byłby nudny, gdyby wszystkim podobało się to samo... ;-)
OdpowiedzUsuńZaciekawiła mnie recenzja "Margaret". A co do Anny... nie oglądałam ani jednego odcinka Czystej krwi, więc nie mogę ocenić jej postaci, ale Annę uwielbiam za wiele jej kreacji filmowych.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.