Przedstawiam garść luźnych jak
guma w gaciach (jakby to ujął mój znajomy) refleksji na temat dwóch głośnych filmów z gatunku science
fiction. Pierwszy z nich, Looper – Pętla czasu, to kinowa nowość, drugi natomiast
to nowość już trochę zleżała – Prometeusz Ridleya Scotta (o tym będzie w
niedzielę).
Futurystyczny mindfuck
Obwoływanie Loopera następcą Matrixa wydaje mi się
przesadzone, chociaż oczywiście da się między nimi odnaleźć punkty styczne.
Dorzuciłabym do tego worka również Incepcję, ponieważ wszystkie trzy filmy
charakteryzuje rozwijanie akcji na płaszczyźnie przynajmniej dwóch
alternatywnych światów. Bracia Wachowscy budują je w przestrzeni i w umysłach
bohaterów, Nolan tworzy warstwy rzeczywistości wyłącznie w jaźni postaci,
natomiast reżyser Loopera, Rian Johnson, kreuje dwie struktury czasowe. Efektem
takiego zabiegu jest kino s.f., jakie lubię najbardziej, czyli z zapętloną,
nieoczywistą fabułą, którą trudno przejrzeć na wylot.
Tajemnicza nazwa looper oznacza płatnego zabójcę, który
likwiduje wysłanych z przyszłości wrogów mafii. Gdzieś między rokiem 2042, w
którym trwa większość akcji, a rokiem 2072 wynaleziono podróże w czasie, które
pozostają jednak domeną czarnej strefy. Cały proceder eksterminacji odbywa się ciągle w ten sam sposób: looper czeka na ofiarę zawsze w tym samym miejscu i o
ustalonej wcześniej godzinie; gdy tylko ta się „materializuje”, dostaje kulkę i
po sprawie. Problem zaczyna się w momencie, gdy ktoś z przyszłości postanawia
zamknąć pętlę, czyli na śmierć do przeszłości wysłać samego loopera. Kiedy
główny bohater, Joe (Joseph Gordon-Levitt), ma załatwić strasznego o 30 lat siebie (Bruce Willis), waha się. W tym momencie scenariusz rozjeżdża się: młody Joe jest posłuszny, ale ten starszy osiągnął w życiu zbyt
wiele, by teraz pokornie pójść na rzeź.
To, co w tym filmie jest szczególnie ciekawe, to częściowa niezależność
między tą samą postacią w dwóch wersjach wiekowych. Aby uniknąć zjawiska
występującego pod treściwą nazwą mindfuck, pokusiłam się o stworzenie prostego
wykresu obrazującego rozszczep osobowości głównej postaci:
W przypadku, gdy Joe zabija siebie z przyszłości,
wpada w pętlę. Nigdy nie może umrzeć ostatecznie, chyba że sam utworzyłby w tym
kręgu wyrwę, popełniając samobójstwo przed rokiem 2072. Jednak gdy ten starszy
zabić się nie daje, powstaje zupełnie nowa pamięciowa ścieżka młodego Joego. Na
początku są to dwie zupełnie inne osoby, których wspólne wspomnienia urywają
się w roku 2042. Jednak w miarę upływu czasu starszy traci pamięć, coraz
bardziej zjednując się ze swym alterego. Żeby nie spoilerować, w wykresie nie ma "kropki nad i".
Postać Joego to nie tylko pretekst do wciągnięcia widza w
ciekawą grę płaszczyznami czasowymi. Reżyser odszedł od utartego schematu,
zgodnie z którym bohater filmu akcji powinien być wzorem wszelkich cnót. Postać
loopera nie budzi naszej sympatii. Zarówno młody, jak i stary, to cholerni
egoiści, pierwszy myśli tylko o kasie, drugi zaś idzie po trupach, by uratować
ukochaną kobietę. Oczywiście w pewnym momencie coś się w Joem zmienia, ale jego
metamorfoza nie jest nachalna i zachodzi w sposób całkiem naturalny. Ale to
jeszcze nie wszystko: rola w tym filmie dała Josephowi Gordonowi-Levittowi szerokie pole do aktorskich popisów. Co prawda charakteryzatorzy trochę przesadzili i
próbując upodobnić go do młodego Willisa nałożyli mu na twarz maskę, ale
mimika, sposób mówienia, a nawet śmiania się – wszystko to wyszło aktorowi
wzorowo. Przekonać się możecie w dwóch poniższych filmikach:
Wbrew temu, co zapowiada zwiastun, Looper nie jest iskrzącą
od efektów specjalnych historyjką z rodzaju „zabili go i uciekł”. A czy ma
szanse stać się filmem kultowym, jak przewidują niektórzy kinomani? Tak daleko bym nie
wybiegała, bo jednak czegoś tu brak. Od klasyki gatunku jest daleki, bo
bardziej przypomina futurystyczny dramat niż pełnokrwisty film akcji korzystający z konwencji s.f. Nie zaskakuje przełomową myślą czy techniką, momentami ociera się o banał (na
przykład wtedy, gdy Willis sam załatwia kilkunastu wrogów). Matrixa nie ma, ale
ciekawy, inteligentnie zbudowany film owszem.
Looper – Pętla czasu: Akcja, Sci-Fi, Chiny, USA 2012. Reżyseria: Rian Johnson. Scenariusz:
Rian Johnson. Zdjęcia: Steve Yedlin. Muzyka: Nathan Johnson. Obsada: Bruce
Willis, Joseph Gordon-Levitt, Emily Blunt, Paul Dano, Noah Segan. Czas: 1 godz.
58 min.
Moja ocena: 7/10
[Edit] Link do późniejszego tekstu o dobrociach kina s.f.:
Zdecydowanie za mało zagmatwany, zawiodłem się troszkę bo myślałem że tego mindfucka będzie więcej. A cóż fabuła jest dosyć prosta. Polecam Primer, tam jest dużo większe pole do interpretacji.
OdpowiedzUsuńCo do Loopera to faktycznie, połapać się nie jest aż tak trudno. Chociaż forum na filmwebie, gdzie roi się od wątków "o co chodziło", wskazuje na co innego ;) A Primera nie widziałam.
UsuńLoopera jeszcze nie widziałem, ale Primer to film Shanea Carrutha, a Rian Johnson podobno zangażował Carrutha jako kosultanta/eksperta od time travel do swojego filmu. Słyszałem, że Carruth jest nawet wymieniony w creditsach. :)
UsuńO, to niedaleko pada jabłko od jabłoni ;) Tym bardziej muszę obczaić "Primera".
UsuńPrimera też nie widziałem, na pewno sprawdzę. Mi Looper się nie podobał, a moją krytyczną opinę przeczytacie tutaj http://filmyktorewidzialem.wordpress.com/2012/11/29/looper-petla-czasu-looper-2012/
OdpowiedzUsuń