Witamy w Stjärnsberg – prywatnej szkole z internatem, na którą stać tylko nielicznych; w szkole, która dba o wysoki poziom kształcenia; w szkole, którą upodobali sobie nawet błękitnokrwiści; w szkole, w której NIGDY nie chcielibyście się znaleźć.
Gdy myślimy o Skandynawii, przed oczyma staje nam prężnie rozwijający się socjalny raj, w którym klaps sprzedany dziecku rozpatrywany jest jako przestępstwo. Wizję tę niweczy Mikael Håfström, który chociaż oficjalnie cofa się w Złu do lat 50. XX wieku, to naprawdę przestawia realia bliskie średniowiecznemu feudalizmowi. W społeczności uczniów Stjärnsberg wciąż doskonale prosperuje podział stanowy, według którego mniej zamożni chłopcy muszą oddawać swoisty hołd lenny młodzieńcom o arystokratycznych nazwiskach. Jakikolwiek brak szacunku musi zostać odpłacony karą fizyczną lub odpracowaniem win, sankcje te nakładają zaś sami „poszkodowani”, którzy zbierają się na specjalnych sejmikach. Panowie całego dobytku, czyli król-dyrektor i jego dwór-kadra nauczycielska, siedzą cicho, dopóki dobre imię ich „państwa” nie jest zagrożone, a skarbiec pozostaje pełny. W ten skostniały, ale stabilny ustrój wrzucony zostaje 16-letni Erik Ponti, którego niezłomny duch pozwala mu zaprowadzić zamiany na miarę rewolucji francuskiej.
Zanim poznajemy prawdziwą naturę Erika, reżyser dwa razy sprowadza nas na manowce. Gdy w otwierającej film scenie bohater grzecznie przyjmuje razy od sadystycznego ojczyma, spodziewamy się postaci złamanej, słabej, niezdolnej do asymilacji w społeczeństwie. Wkrótce jednak dowiadujemy się od dyrektora jego poprzedniej szkoły, że młodzieniec jest złem w czystej postaci, na które nie ma wytłumaczenia, a są natomiast dowody takie jak bita do nieprzytomności ofiara Erika. Aha! – myślimy sobie – A więc ta patologiczna rodzina wyprodukowała kolejnego psychopatę! I tym razem nie mamy racji, chociaż nasze domysły nie są bezpodstawne, ponieważ postać Erika jest najmocniejszym, ale jednocześnie najmniej wiarygodnym punktem Zła. Bohater, który nie chce być czyimś „lennikiem” i metodą małych kroczków (niemalże nanokroczków) próbuje zaprowadzić w tej placówce demokrację, jest w swojej determinacji fascynujący. To uosobienie siły – zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Doskonale zbudowany, budzi respekt nie tylko jako mistrz pływactwa, ale też jako rasowy wojownik, który w konfrontacji pięść-to-pięść nie ma sobie równych (wrażenie to wzmaga debiutujący Andreas Wilson, którego obecność na ekranie jest bardzo „silna”). Za krzepą idą doprowadzone do absurdu opanowanie i upór, a także skryta w głębi serca tkliwość, która jest jedyną cechą Erika, jaka utrudnia mu zwycięstwo nad ciemiężycielami. Szykany, z jakimi spotyka się bohater, nie polegają na wyrzuceniu plecaka przez okno czy przyklejeniu do pleców karteczki z wypisanymi obelgami, lecz wykraczają daleko poza wytrzymałość psychiczną przeciętnego człowieka oraz paragrafy prawa. Erikowi blisko jest do Jezusa Chrystusa – gdy zostaje uderzony w jeden policzek, nadstawia drugi, gdy katowany jest jego przyjaciel, bierze na siebie całe jego cierpienie. Tak niewyczerpana cierpliwość czyni z niego nadczłowieka, w którego czasem trudno jest uwierzyć. Co więcej, Erik czerpie z bólu satysfakcję, co wprowadza do tej postaci element dewiacyjny. Przyzwyczajony w domu do poniżeń, potrzebuje ich także poza nim, dlatego też z trumfem w oczach znosi przypalanie; z tego samego powodu odwleka zwrócenie się ze swoim „problemem” do odpowiednich władz.
To nie koniec zmyłek, jakie funduje nam Mikael Håfström. Enigmatyczny tytuł Zło można w trakcie seansu przypisać przynajmniej trzem zjawiskom. Pierwszą, chybioną podpowiedź daje wspomniany już dyrektor, który wprost odsądza Erika od czci i wiary. Jeśli to nie chłopak jest zły, to pewnie jego antagoniści, chciałoby się rzec. Ci jednak okazują się ludźmi zwyczajnie słabymi, którzy za fasadą okrucieństwa skrywają swą bezsilność. Prawdziwą przyczyną wszystkich nieszczęść jest milczenie i to właściwie ono stanowi nadrzędny temat filmu. Obojętność na czyjąś krzywdę jest złem, które działa najskuteczniej, bo po cichu, niezauważalnie – szczególnie wymowna jest tu scena, w której matka, aby nie słyszeć jęków bitego syna, żarliwie gra na pianinie.
Chwała Håfströmowi należy się za to, że potrafił odpowiednio wyważyć nastrój filmu. Przemoc w rodzinie to problem podejmowany często w sposób nadmiernie melodramatyczny i mroczny, tymczasem w Złu jest miejsce nie tylko na zatrważającą powagę, ale też na czarny humor. Reżyser nie boi się też optymistycznych tonów: wszędobylska znieczulica nie zaraziła jeszcze każdego. Jeśli brzmi to dla Was zbyt naiwnie, to warto po Zło sięgnąć chociażby dla przyjrzenia się samemu procesowi towarzyszącemu wszystkim przemianom społecznym. Rewolucja francuska, bunt w szkole, bliska nam walka z radzieckim okupantem – wszystko zaczyna się od jednostki, która głośno powiedziała „nie”.
Zło: Dramat, Dania, Szwecja 2003. Reżyseria: Mikael Håfström. Scenariusz: Mikael
Håfström, Hans Gunnarsson, Klas Östergren. Zdjęcia: Peter Mokrosinski. Muzyka: Francis Shaw. Osada: Andreas Wilson, Gustaf
Skarsgård, Henrik Lundström, Linda Zilliacus. Czas: 1 godz. 53 min.
Przyznam, że uwielbiam takie klimaty, jakie ty tutaj przedstawiłaś. Ogólnie przemoc przedstawiana jest zawsze tak samo, jednak widzę, że tutaj twórca postarał się o coś nowatorskiego. No nic, pozostaje mi tylko dopisać do MUST WATCH :)
OdpowiedzUsuń