Finał drugiego sezonu Gry o tron był jak odebranie dziecku cukierka po jednym gryzie – gdy emocje sięgnęły zenitu, na kontynuację przyszło nam czekać prawie rok. Czy twórcom serialu udało się przenieść napięcie z Valar Morghulis na Valar Dohaeris, pierwszy epizod trzeciej serii? Dzięki uprzejmości HBO miałam okazję przekonać się już, że nie. Ale nie lejcie łez, fani GoT: chociaż fabuła nie rusza się znacząco do przodu, wszystko wskazuje na to, że to tylko rozgrzewka przed naprawdę ekscytującym sprintem.
Premierowy odcinek służy przypomnieniu widzom, na czym stanęła akcja, dlatego dostajemy szereg migawek dotyczących niemal wszystkich postaci. Czasu antenowego zabrakło tylko dla Theona Greyjoya, Jaimego Lannistera oraz najmłodszych Starków, Aryi i Brana. Pozostali bohaterowie po kolei pojawiają się na ekranie, by upewnić nas, że nadal są w grze i że wszystko u nich po staremu: „Cześć, jestem Tyrion, wciąż jestem zabawny i bezczelny”; „Hej, to ja, Jon Snow, ciągle w służbie Nocnej Straży”; „Witajcie, tu Cersei, taka sama suka jak zawsze”. Tylko Daenerys (piękna i władcza, bez zmian) robi coś bardziej istotnego, bo dryfuje po oceanie, pieści wyrośnięte już smoki i co najważniejsze, szykuje się do zakupu armii (najlepsze sceny epizodu!). Niespodzianką może być też niecodzienna taktyka Margaery Tyrell, nowej damy serca Joffreya, która staje się jedną z najciekawszych bohaterek serialu (czy tylko ja mam wrażenie, że najlepiej rozpisanymi postaciami w GoT są kobiety? I karły, rzecz jasna). Wyczekiwani przez dwa sezony Biali Wędrowcy również nie dostali szansy na dłuższe show – na spaleniu jednego umarlaka się kończy.
Trudno nie poczuć się zawiedzionym, chociaż szczerze wierzę, że to, co do tej pory nam zaserwowano, to tylko cisza przed burzą. Zima już puka do drzwi chat i zamkowych wrót, zło i mrok stale zagęszczają atmosferę. Tempo opowieści zwolniło, jednak przy galerii tak interesujących, wyrazistych postaci, Gra o tron nadal dzierży berło i koronę najbardziej przebojowego serialu ostatnich lat i nie sądzę, by miało się to zmienić. Inna sprawa, że mnogość bohaterów czasem odwraca się na niekorzyść produkcji, tak jak teraz, gdy próba maratonu przez wszystkie wątki skończyła się zaledwie ich zarysowaniem. Zajęci tym biegiem scenarzyści musieli zrezygnować nawet ze „specjalności zakładu”, czyli eksponowania uroków atrakcyjnych pań. Oczywiście jedna parka piersi musiała być, ale przy wcześniejszej ilości golizny pełni ona funkcję ledwie symboliczną.
O świetnej strategii marketingowej HBO pisałam już przy okazji premiery Gorejącego krzewu (odsyłam do: Chodź na film, pani Holland!). Firma doskonale zdaje sobie sprawę z potęgi Internetu, dzięki czemu nawet właściciele takich niepozornych blogów jak mój mają szansę chwycić nie tylko ciepłą, ale niemal parzącą w palce bułeczkę. Z moich obserwacji wynika, że Prawdziwi Fani Gry o tron bardzo się na takie przedpremierowe pokazy oburzają, bo wyłącznie oni zasługują na takie profity, a biedni muszą czekać tydzień dłużej od pismaków. Na pohybel im. Zobaczcie, jakie wypaśne kieliszki dostałam.
(Kolejność kieliszków nie ma nic wspólnego z moimi sympatiami ;))
No to Winter dla ciebie szczęściaro nadeszła szybciej! No zazdroszczę i cierpliwie jak wszyscy poczekam jeszcze tydzień ;-)
OdpowiedzUsuń