poniedziałek, 20 maja 2013

Przegląd kinowych nowości, cz. 2: "28 pokoi hotelowych" & "Iron Man 3"


Wczoraj było o rozczarowaniach, a dziś, zgodnie z obietnicą, zamieszczam minirecenzje dwóch pozytywnych majowych niespodzianek – 28 pokoi hotelowych i Iron Mana 3.


Intymność do dwudziestej ósmej potęgi


Miłą odskocznią od przepychu proponowanego przez Baza Luhrmanna w Wielkim Gatsbym jest kameralny amerykański dramat 28 pokoi hotelowych. To film za grosze, angażujący tylko dwójkę aktorów (Marin Ireland i Chrisa Messinę), nakręcony w zwyczajnych pomieszczeniach, bardzo skromny w środkach. Marketingowcy trochę popłynęli i żeby zyskać publiczność, reklamują film hasłem „co nas kręci w seksie z nieznajomym”, dlatego spodziewałam się naprawdę pikantnej erotyki. Tymczasem prawie wszystkie „te” momenty zawarł już sam zwiastun – obraz nie epatuje golizną ani nie szokuje ostrymi aktami (ale dziatwę i tak wyślijcie na inny seans). Wieloletni romans dwojga trzydziestolatków, którzy mają także stałych partnerów, służy smutnej, lecz dojmująco prawdziwej analizie współczesnych związków.

Skok w bok to ucieczka. Ucieczka od problemów, od pracy, od nudnego życia, które nie toczy się tak, jak to sobie wyobrażaliśmy. To także utopijne marzenie o sobie samym – lepszym i atrakcyjniejszym niż w rzeczywistości. Kochanek towarzyszy tylko w dobrych chwilach, nie widzi cię schorowanej, umorusanej kaszką dziecka, nie narzeka, nie kłóci się o pieniądze, nie kontroluje, nie wymaga. Zawsze ma cię zbyt mało, więc stale cię pragnie. Reżyser Matt Ross (do tej pory aktor znany między innymi z Good Night and Good Luck, Aviatora i American Psycho) snuje przykre rozważania o niemożności osiągnięcia całkowitego szczęścia w jakiejkolwiek relacji międzyludzkiej. Dozgonną miłość przysięganą na ślubnym kobiercu zabija rutyna, a ukojenie w ramionach kochanka znajdziemy dopóty, dopóki nie spróbujemy się z nim związać na poważnie.

Historia ta rozgrywa się niespiesznie, w dialogach, niedopowiedzeniach i znaczących spojrzeniach bohaterów. W swojej intymności (jedna sekwencja jest nawet kręcona pod pościelą) przypomina trochę ubiegłoroczny Zupełnie inny weekend. Najwięcej skojarzeń budzi jednak ze Wstydem i Blue Valentine – tak jak pierwszy tytuł opowiada o nieumiejętności stworzenia stałego związku i jak drugi pokazuje proces, w którym rozczarowanie życiem zabija uczucie, a rzeczywistość miażdży butem marzenia i ideały naszej młodości. Momentami ociera się o schemat (ona – ściśle analityczny umysł, twardo stąpa po ziemi; on – dobrze zapowiadający się pisarz, idealista), lecz trafia prosto w istotę lęków i słabości współczesnego człowieka, który pragnie miłości, ale jednocześnie nie potrafi jej ani dawać, ani brać.




Fun Machine


Jeszcze miesiąc temu filmy o Iron Manie były mi całkiem obce: uczepiłam się swojego Batmana i ekranizacje komiksów Marvela traktowałam z góry, jako bajki dla dużych dzieci. Premiera „trójki” odbiła się jednak w Internecie dużym echem, a jestem na takim etapie, że chcę znać wszystko, co jest aktualnie na topie. Dodatkowo rekomendacje znajomych sprawiły, że do kina wybrałam się chętnie, oczywiście uprzednio oglądając wcześniejsze części cyklu (proces zapoznawania się z resztą produkcji o superbohaterach wciąż w toku). Nagle okazało się, że Iron Man to kawał przyzwoitej rozrywki, który nie przegrzeje zwojów mózgowych widza, ale jednocześnie nie urąga jego inteligencji.

Ci, którzy niespecjalnie przepadają za tą serią, argumentują to najczęściej tym, że cały jej sukces opiera się wyłącznie na uroku i charyzmie Roberta Downeya Juniora. Trudno się nie zgodzić, Iron Man to Robert, aktor prawie sam zbudował tę markę. PRAWIE, bo równie ważny jest tu scenariusz, który zachowuje idealne proporcje między humorem i akcją. I to właśnie trzecia część wydaje się pod tym względem najbardziej perfekcyjna, mniej schematyczna niż „dwójka”, jeszcze zabawniejsza niż „jedynka”. Ciekawie poprowadzono wątek antagonistów, których jest tu nawet dwóch, ale dzięki małemu twistowi podział na „złych” i „dobrych” przestaje być tak bardzo oczywisty. Dobrym posunięciem było wykreowanie Mandaryna na następcę Bin Ladena,  gdyż taki wróg robi na publice większe wrażenie niż mszczący się naukowiec z poprzedniej części. Ponadto ujęła mnie pomysłowość scenarzystów, którzy wprowadzili do filmu kilka mało znaczących dla fabuły, ale bardzo widowiskowych scen. Moimi faworytami są tu katastrofa samolotu prezydenta oraz walka Iron Mana z gorącą laską – na tyle gorącą, że bohater przepala sobie na jej gardle kajdanki. Tak oryginalnego sposobu na oswobodzenie się jeszcze nie widziałam.

Nalot na chatę Starka także jest jedną z tych sekwencji, które mają wprawić widza w osłupienie swoją efektownością. Nie przeczę, udało się i tym razem, ale to również moment drażniący naiwnością. Chyba nikt nie oczekuje od Iron Mana zachowania prawdopodobieństwa, ale przeżycie bombardowania jedynie z guzem na czole wydaje się przegięciem. Takie grzeszki zdarzają się twórcom częściej, a rekord bije rzygający ogniem Killian (w takich chwilach naprawdę czułam się, jakbym oglądała bajkę). Podobnie jest z sentymentalizmem, którego raz udaje się uniknąć (relacja Tony – Harley), a raz nie (żałosny krzyk Pepper za tonącym w morzu Tonym – przecież nikt się nie nabrał na to, że Iron Man umrze). Dzięki błyskotliwemu humorowi i niepoprawnemu głównemu bohaterowi jestem jednak w stanie zapomnieć o tych uszczerbkach: życzę wszystkim czysto rozrywkowym produkcjom tylko takich usterek.



Pierwszą część przeglądu majowych premier znajdziecie tutaj:


Niestety, miesiąc ten to nie tylko rozruch w kinach, ale i czas zaliczeń na uczelniach. Nie zawieszam swojej blogowej działalności, ale uprzedzam, że zwolnię obroty, aktualizacje będą się teraz pojawiać trochę rzadziej.

2 komentarze :

  1. Planowałem sobie odpuścić "28 pokoi hotelowych", ale Twoja recenzja i porównania do Wstydu i Blue Valentine przekonały mnie, że nie można na tym filmie postawić krzyżyka. Jestem go szalenie ciekawy :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uprzedzam, że 28 pokoi jest jednak słabsze od Wstydu i Blue Valentine (które swoją drogą są w mojej czołówce najlepszych filmów ostatnich lat). Jest bardziej monotonne, jakby jeszcze bardziej skromne, wyciszone. Ale warte uwagi. :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...