Kilka słów o konających Winchesterach i fenomenie Girls. Czy Lena Dunham naprawdę jest głosem pokolenia?
Girls, sezon 2.: Głód doświadczeń
Serial miał finał już dawno, ale ciągle brakowało mi czasu, żeby spisać swoje wrażenia. Obsypane komplementami dzieło Leny Dunham budzi we mnie skrajne emocje. Jego niezwykłość w założeniu polega na tym, że widzowie po raz pierwszy mają szansę zobaczyć na szklanym ekranie opowieść o zwykłych, niewyretuszowanych kobietach. Dylematy pod tytułem "założyć sukienkę od Prady czy od Dolce & Gabbana" miały ustąpić miejsce wątpliwościom bliskim każdej wchodzącej w dorosłe życie dziewczynie. I tutaj zaczynają się schody.
Gdzie Nowy Jork, a gdzie Warszawa? Gdzie „dziewczyny z krwi i kości”, a gdzie zwykła prowokacja, marketingowy chwyt? Daję słowo – może jestem jakąś konserwatywną skamieliną, ale w moim środowisku istnieją poważniejsze rozterki niż dziewictwo zachowane dłużej niż 20 lat. Żadna z bliskich mi osób nie wzięła ślubu z nieznajomym, nie nawiązała kilkunastu romansów z przypadkowymi mężczyznami i nie potrzebowała aborcji. Nudziara ze mnie, przepraszam. Większość problemów Dziewczyn nie jest moimi problemami, mimo że to moje rówieśniczki. Serial cenię natomiast za inne, bardzo trafne spostrzeżenie – młodzi ludzie odczuwają palący głód nowych doświadczeń. Sprowadza się on między innymi do wyżej wymienionych zachowań, jednak mniej liberalna mentalność Polek nie pozwala im na aż tak intensywne kosztowanie życia (chociaż powinnam mówić tylko za siebie i swoje staroświeckie przekonania). Szczególnie Hannah, jako „głos pokolenia”, zbieranie wrażeń czyni swoim sposobem na bycie, stąd liczne eksperymenty seksualno-narkotykowe. To samo robią Jessa (poprzez liczne podróże i przypadkowe łóżkowe przygody), Marnie (która zrywa ze swoim wieloletnim partnerem, bo jest nim znudzona), a także Shoshanna (najpierw rozpaczająca nad swoją cnotą, później idąca w ślady Marnie). Czym się jednak najczęściej kończy ich wyzwolenie? Powrotem do osób i rzeczy, które dobrze znają. Być może między Ameryką a Polską nie ma aż tak dużego dystansu.
Gdy mówi się o Dziewczynach, nie sposób ominąć osoby Leny Dunham – odtwórczyni głównej roli, reżyserki, scenarzystki i producentki serialu. Zwyczaj każe wieszać na niej psy („brzydka, niezgrabna, otłuszczona, zaniedbana i co najgorsze rozbiera się. Dramat”) lub wystawiać laurkę („Kino będzie z niej miało wiele pożytku. Taka błyskotliwa kobieta zdarza się naprawdę rzadko. Jej wygląd tylko to potwierdza – nie mogłaby przecież być świetną pisarką i piękną kobietą, nie? A i tak jest wystarczająco ładna.” – cytaty autentyki z forum Filmwebu, wiszą niemal jeden pod drugim). Lena to jedna z najodważniejszych postaci show-biznesu, ale wydaje mi się, że epatowanie własną nagością (odległą od norm narzuconych przez media) to nie tylko sposób na leczenie kompleksów (sama tak to argumentuje) i akcja pod hasłem „nie wstydźmy się pokazywać w telewizji nie-ideały”, ale też marketingowy chwyt. Lepiej żeby mówiono o nas źle, niż żeby pomijano nas milczeniem, prawda? Bo inną rzeczą jest kilka ujęć w negliżu, a inną latanie przez ¾ odcinka w samych majtkach (lub bez). Zadanie wykonane, widzom udziela się love or hate, nigdy nic pomiędzy. Serial HBO zagarnął przebojem miano nowego Seksu w wielkim mieście, a wraz z nim Złote Globy.
Kiedy Girls nie kręci wyłącznie wokół egocentrycznej Hannah, która próbuje udowodnić widzowi, jak bardzo skomplikowaną ma naturę, staje się interesującą opowieścią o szukaniu własnej drogi. Mimo podkoloryzowania (a może to jednak tylko te różnice kulturowe?), mówi o współczesnych młodych kobietach więcej, niż wszystkie inne znane mi produkcje o nastolatkach razem wzięte. Szkoda tylko, że w ostatecznym rozrachunku wniosek trąci banałem – każda, nawet najbardziej wyzwolona dziewczyna marzy o ustatkowaniu się i znalezieniu bezpiecznej przystani u boku tego jedynego.
Supernatural, sezon 8.: Stare (nie)Dobre Małżeństwo
Przygody Deana i Sama Winchesterów śledzić zaczęłam w czasie powstawania szóstego sezonu, tak więc wkręcona w pierwsze pięć, straciłam przed ekranem kilka dobrych dni z życia („dawaj, ciśniemy jeszcze jeden!”). Największe wrażenie robił na mnie bardzo obszerny katalog potworów zaczerpniętych przez scenarzystów z najróżniejszych kultur, ponadto rozczulała mnie relacja między braćmi, śmieszyła nieporadność Cassa, cieszył oldschoolowy klimat i rockowa muzyka (a jak większość żeńskiej części widowni przeszłam także przez fazę oczarowania Jensenem Acklesem).
Przy ósmym sezonie trzymał mnie natomiast tylko sentyment. Twórcom skończyły się pomysły na ciekawe nadprzyrodzone zagadki, w związku z czym wciągające są tylko te odcinki, które odchodzą od formuły procedurala (a antenozapychacze to jednak połowa sezonu). Winchesterowie stracili z wiekiem na uroku, a ich „małżeńskie” sprzeczki tylko nużą. Nawet gdy grozi im śmierć, zupełnie mnie to nie angażuje, bo w końcu wycieczka do piekła czy czyśćca jest dla nich prawie taką samą codziennością, jak dla mnie spacer po Lasku Bielańskim. Trudno przejąć się losem kogoś, dla kogo zmartwychwstawanie to bułka z masłem. Moc tkwi jeszcze tylko w postaciach drugoplanowych – rozbrajającym swoją śmiertelną powagą Castielu, błyskotliwym Crowley’u i wrednej Meg. Ich występy to jedyne chwile, w których serial potrafi jeszcze zaskoczyć. Co gorsza, coraz trudniej też o dobry humor czy dobry rockowy kawałek w tle; nawet Ackles wydaje się zmęczony i stracił błysk w oczach.
Tym panom już podziękujemy; jak widać z Supernatural wyciśnięto już wszystko, co się dało. Sezon dziewiąty będzie prawdopodobnie ostatnim aktem tej agonii, a ja będę obserwować to konanie z przyczyn sentymentalno-masochistycznych. Chcę towarzyszyć Winchesterom w ich przedśmiertnych konwulsjach – w imię starych, dobrych czasów.
Ps – A jeśli jeszcze nie wiedzieliście... Harlem Shake na planie Supernatural. Jedyna akceptowalna wersja tej dziwnej mody.
Winchesterowie mnie zmęczyli. Przestałam oglądać sezon w połowie, ostatnio nadrobiłam z nudów. Jakoś się trochę wypalili. Spadające anioły w finale - spoko, poza tym trochę takie flaki z olejem. Zobaczymy jak wybrnął w sezonie następnym.
OdpowiedzUsuńTeż się czułam wymęczona, szczególnie środkiem serii. I najprawdopodobniej dziewiąty sezon będzie taki sam: trochę akcji na początku, nuda nuda nuda i znów trochę emocji na koniec. Boję się, że już za późno na odejście z klasą. :(
UsuńTak, ja już od dłuższego czasu jestm zmęczona. Z Winchesterami jest od czasu powstawania drugiego sezonu, więc nie mogłam tak jak Ty zaserwować sobie szybszych wrażeń. Według mnie powinno się skończyć na 6stym sezonie. Wiadomo, że fani oglądają i lubia to oglądać, ale w pewnym momencie stało się to już nużące. Uwielbiam Deana i tak jak Ty gapię się w ten ekran z czystego sentymentu i zauroczenia Deanem :)
OdpowiedzUsuńHannah Horvath marzy Twoim zdaniem o ustatkowaniu się u boku 'tego jedynego'? Skąd w ogóle przyszło Ci to do głowy? W tym serialu nawet marnie nie marzy o 'tym jedynym' - wraca do Charliego, gdy dowiaduje się, że ma własną firmę.
OdpowiedzUsuńDla mnie to dosyć oczywiste. Dziewczyny eksperymentują, sypiają z różnymi mężczyznami, ale gdy przychodzi co do czego, wracają dokładnie do tych samych facetów, od których kiedyś uciekały. Gdy Hannah widzi, że kopniętemu przez nią w dupę Adamowi dobrze się powodzi, wpada w depresję (powodów było więcej, ale to był gwóźdź do trumny) i uświadamia sobie, że jednak Adam to jest to. Marnie jest jeszcze gorsza - ZUPEŁNIE nie radzi sobie faceta. Cały sezon udowadnia sobie, że sobie radzi, ale staje się tylko bardziej żałosna. I jakimś cudem znów trafia w ramiona również kopniętego w dupę Charliego (i wcale nie sądzę, żeby chodziło tylko o to, że ma firmę). Po prostu, Marnie potrzebowała chwili rozerwania. Jej koleżanki zaliczały wszystko co popadnie a ona ciągle była z jednym gościem - to musiało być bardzo uciążliwe. ;p Chwilę je ponaśladowała i wróciła z podkulonym ogonem. Dziewczyny odchodzą i wracają do tych samych, sprawdzonych chłopaków, do swoich starych miłości. Przypadek? Nie sądzę! Bo każda z nich w głębi duszy wierzy lub chociaż chce wierzyć w trwały związek. I każda potrzebuje stabilizacji. Ich wyemancypowanie jest tylko częściowe. Jeśli ktoś tu faktycznie jest ponad to wszystko, to Jessa.
Usuń