czwartek, 18 lipca 2013

Dwa razy zawód: "Jeździec znikąd" w Škoda 4DX

Za mną czarny wtorek – jednego dnia udałam się na Wielkie wesele i Jeźdźca znikąd w nowej technologii 4DX. Spotkał mnie potrójny zawód, bo nie dość, że filmy należą do najgorszych, jakie widziałam w tym roku, to jeszcze sala zapewniła mi zaskakująco mało wrażeń. O Wielkiej kiszce będzie później, dziś opisuję dwie pozostałe porażki.



Jeździec znikąd – wiwisekcja


Kiedy dowiedziałam się, że twórcy Piratów z Karaibów szykują nowy film rozrywkowy, od razu byłam daleka od entuzjazmu. Ot, jedna dochodowa seria się przejadła, a więc trzeba wyhodować nową kurę znoszącą złote jajka. Weźmiemy Johnny’ego, przebierzemy go, bo małolaty kochają przebranego Johnny’ego, i kasę mamy w kieszeni. Dorzucimy Helenę Bonham Carter, żeby wywołać skojarzenia z Timem Burtonem i voilà, tylko patrzeć, jak nawet „alternatywna” młodzież biegnie do kina. Mimo sceptycyzmu liczyłam na produkcję mało oryginalną, lecz przynajmniej w miarę czasoumilającą – na głupiutkiego średniaczka. Jeśli z takim nastawieniem wyszłam z seansu zawiedziona, to wyobraźcie sobie, jak źle musiało być. Po letnim blockbusterze oczekuję czterech elementów: wyrazistych postaci, wciągającej akcji, błyskotliwych i dowcipnych dialogów oraz imponujących efektów specjalnych (chociaż to akurat składnik opcjonalny). O ile inna wakacyjna premiera, Pacific Rim, w pewnym stopniu te wymagania spełnia, to Jeździec znikąd jest partactwem na każdym polu. Fuszerka Gore’a Verbinskiego boli tym bardziej, że jest on bezlitosny – skazuje widza na aż 2,5 godziny nudziarstwa.

Bohaterowie. Zlinczujcie mnie, ale nie przepadam za Johnnym Deppem. Albo inaczej: nie rozumiem, o co tyle szumu. Razi mnie powtarzalność jego kreacji – w każdej jego roli widzę cień Jacka Sparrowa, aktor zmienia fatałaszki, ale wciąż jest tym samym ekscentrykiem. W Jeźdźcu nawet nie postarano się o to, by jego Tonto różnił się bardzo wyglądem od Sparrowa, bo gdyby zdjąć mu osobliwe nakrycie głowy i zmyć malunki z twarzy, stałby przed nami wiecznie pijany pirat. Taka jest też w tym filmie gra Deppa – to Jack Sparrow, tylko na mocnych prochach uspokajających, bo aktor stracił charyzmę. Mimo że mało przebojowy, i tak błyszczy przy swoim filmowym partnerze, tytułowym Jeźdźcu, w którego wcielił się Armie Hammer. Chociaż wydaje się to niemożliwe, castingowcom udało się znaleźć kogoś jeszcze bardziej przezroczystego niż Armie – ukochaną Armiego (Ruth Wilson). Czarny charakter, Butch Cavendish (William Fichtner), to najbardziej typowy czarny charakter: równie zły, co szpetny. Temu blademu towarzystwu rumieńców nadaje Helena Bonham Carter, która jako burdelmama z pistoletem w obcasie potrafi jako jedyna zaskoczyć, szkoda jednak, że jej udział jest tu praktycznie gościnny. Jednak nawet co do niej mam pewne wątpliwości, bo Jeździec wraz z ostatnimi Mrocznymi cieniami czy Les Miserables potwierdza tylko fakt, że stała się ona specjalistką od ról drugo i trzecioplanowych dziwaczek. Tak jak Johnny Depp, zaczyna grać ciągle to samo.

Fabuła. Jeździec znikąd to taki bajkowy western: niby wykorzystuje motywy znane z westernów (Dziki Zachód, walka na dachu pędzącego pociągu, prawy bohater walczący z bandą rozbójników), jednak zachowuje przy tym disneyowskie standardy (lekki ton opowieści, przemoc obecna, ale ukazana w łagodny sposób). Może właśnie dlatego ta historia nie umie wzniecić emocji i odpowiedniej dramaturgii. W końcu od początku wiemy, że skończy się ona happy endem, że łobuziaki dostaną za swoje. Niby scenarzyści chcieli zasiać ziarno niepokoju (sprawa Indian, w tym Tonta), ale przez ślimacze tempo narracji trudno jest się czymkolwiek przejąć. Zbyt mało pomysłów, zbyt wiele minut. Ktokolwiek wymyślił, że film powinien trwać 2,5 godziny, powinien przy okazji zastanowić się, czym ten czas zapełnić, bo rzekoma charyzma Deppa to jeszcze za mało, aby utrzymać widza w zaciekawieniu. Ziew.

Humor. Dobrze jest, gdy w filmie rozrywkowym między jedną a drugą rozwałką padają dowcipne kwestie. Twórcy Jeźdźca znikąd też o tym wiedzą, dlatego wpletli w scenariusz liczne humorystyczne wstawki. Są oni jednak przykładem na to, że zbyt bardzo starać się też nie można, bo poza paroma wyjątkami żarty w filmie są wymuszone i nie spełniają swojej funkcji. Nieźle wyszedł im jedynie wątek magicznego białego rumaka, który wybawia z opresji Tonta i Johna Reida, na tym jednak błyskotliwość scenarzystów się kończy. Kolejny fail.

Widowiskowość. Mam wrażenie, że najbardziej ekscytujące momenty zawarto w zwiastunie, bo nic więcej w czasie seansu mnie nie poruszyło. Eksplozja lokomotywy czy jazda konno po dachu rozpędzonego wagonu wyglądają dobrze, ale też nie imponują. Niewielka liczba efektów specjalnych i wciąż ta sama, nudna sceneria sprawiają, że strona wizualna filmu również się nie broni. Pacific Rim bije w tym aspekcie Jeźdźca na głowę.

Diagnoza. Jeździec znikąd to przykład produkcji robionej bez żadnego pomysłu, za to obliczonej na duże zyski. W kręceniu filmów dla pieniędzy nie ma nic złego, o ile cała koncepcja nie opiera się na popularności i charyzmie jednego aktora, którym w tym wypadku jest Johnny Depp. To nie mogło się udać, nawet gdyby Johnny wypruwał sobie żyły (a jak już wspomniałam, on także się tu nie popisał). Mimo że w kinach mamy teraz sezon ogórkowy, lepiej omijać Jeźdźca z daleka – to pozycja zarezerwowana jedynie dla psychofanów Deppa.


Škoda 4DX – nie lecę na takie bajery


Jeźdźca znikąd dane mi było zobaczyć w jedynej w Polsce, otwartej od maja sali kinowej Škoda 4DX. Na stronie internetowej Cinema City przeczytamy, że liczyć tam można na aż 24 rodzaje efektów specjalnych, które będą oddziaływać na wszystkie pięć zmysłów. Biorąc pod uwagę, że bilet normalny na seans w tym kinie kosztuje od 41 do 48 zł (w zależności od dnia tygodnia i tego, czy film jest w 2D czy 3D), można spodziewać się czegoś naprawdę wybuchowego. Może przy innych tytułach sala ta sprawdza się lepiej, ale wydawanie takiej kwoty na obejrzenie w niej Jeźdźca znikąd całkowicie mija się z celem. Już na wejściu żal mi było, że seans nie jest w 3D, bo jak już wchodzić w świat filmu, to wchodzić, prawda? Drugi raz w życiu uznałam zasadność tej technologii (do tej pory zdarzyło mi się to tylko przy dokumencie Wernera Herzoga Jaskinia zapomnianych snów). Reszta też nie powaliła mnie na kolana, naliczyłam zaledwie sześć efektów: błyski, dym i jego delikatną woń, podmuchy wiatru, świsty powietrza, które mają imitować pęd kuli/strzały oraz wstrząsy. To niewiele. A film dawał większe możliwości, bo bohaterowie nurkowali w wodzie i komentowali zapachy. Skoro widzę załatwiającego się konia, powinnam poczuć to przez chwilę nosem, TO by było prawdziwe wejście w film! Największe wrażenie robią ruchy fotela, które dość konkretnie targają widzem. Są na tyle energiczne, że zanim się z nimi oswoiłam, przeszkadzały mi w skupieniu się na tym, co się dzieje na ekranie (a gdy okazało się, że film jest nudny, z utęsknieniem czekałam na to, aż mnie wytrzęsie, żeby w końcu się rozerwać). Szkoda tylko, że są też niekonsekwentne – imitują podskoki towarzyszące jeździe konno tylko wtedy, gdy porusza się tak cała grupa osób, natomiast gdy jeźdźców jest jeden lub dwóch, wtedy pozostają nieruchome. Może inne produkcje zyskują oglądane w tej sali, jednak Jeźdźca znikąd możemy sobie darować zarówno w tym, jak i w każdym innym kinie.

4 komentarze :

  1. ILEEEEE???????????!!!!! Prawie 50zł za seans???????? No nie wierzę... Jakbym wywaliła tyle kasy za seans i nie dostałabym efektów takich, o jakich mówisz, to chyba bym zgłosiła reklamację! Tragedia totalna. Jeźdźca nie widziałam jeszcze, ale mam nadzieję, ze mnie się spodoba, bo lubię Deppa :P A tak serio to zastanawiam się czy chcę to widzieć, ale co mi tam... na legitkę sobie wejdę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, ile kosztuje bilet studencki, ale ten normalny to jest naprawdę zatrważająca kasa - i żeby to jeszcze było warte tego, a nie jest! Całe szczęście ja tam byłam za darmo, więc nic nie straciłam ;p W innym wypadku też bym była wkurzona.
      A ja już jestem na takim etapie, że chcę chodzić do kina na WSZYSTKIE głośne tytuły, a więc i na Jeźdźca poszłam chętnie, mimo że nie spodziewałam się po nim zbyt wiele (tym bardziej, że dzięki Kaczemu mogłam iść za free;D). Więc rozumiem podejście - nawet jeśli wszyscy mówią, że coś jest kiszką, to trzeba pójść i samemu się o tym przekonać. :)

      Usuń
  2. Pozycja dla również psychofanów westernów. Ja nie przepadam za tym gatunkiem, pustynia, puste prerie dla mnie wieją nudą, a do kina poszłam tylko dla Deppa. Zgodzę się, że film zdecydowanie za długi (po dwóch godzinach zerknęłam na zegarek, ponieważ to co wydało mi się ostateczną potyczką nią nie było i szykowano następną). Johnny się powtarza, Bonham Carter też, ale o dziwo rola Hammera przypadła mi do gustu. Lekki Disney`owski film przygodowy, do obejrzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam dokładnie to samo - w którymś momencie myślałam, że to już koniec, a tu jeszcze pół godziny. I nie byłam z tego zadowolona... Jednak jak tego samego dnia poszłam na Wielkie wesele, to zaczęłam doceniać Jeźdźca, że może jednak wcale nie był taki słaby. ;p Chociaż nie. Był słaby. To Wielkie wesele było straszne!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...