Gatunek: komedia (nieśmieszna…)
Produkcja: USA
Reżyseria: Justin Zackham
Obsada: Robert De Niro, Diane Keaton, Susan Sarandon, Robin Williams, Katherine Heigl, Amanda Seyfried
Czas trwania: 1 godz. 30 min.
Pozycja w fotelu: miałam ochotę wyrwać go i rzucić nim ze złości w ekran. (Ocena alternatywna: 2/10, tylko z sentymentu dla De Niro.)
Wielkie wesele to impreza, na którą nie idźcie, nawet gdyby Waszą alternatywą był wieczorek dancingowy w domu spokojnej starości. Jeśli chodzi o średnią wieku uczestników, to oba spendy wiele się nie różnią, jednak istnieje szansa, że polskie babcie i dziadkowie okażą więcej dobrego smaku i klasy niż Robert De Niro, Diane Keaton, Susan Sarandon i Robin Williams. Mimo tak doborowej obsady film Justina Zackhama zabija płycizną na każdym polu.
Rzecz dzieje się na kilka dni przed weselem Missy (Amanda Seyfried) i Alejandra (Ben Barnes), czyli najszczęśliwszych, najbardziej zakochanych w sobie ludzi na świecie. Chociaż opowieść jest wielowątkowa i obejmuje losy całych rodzin przyszłych małżonków, punkt ciężkości spoczywa na licznych romansach seniorów obu rodów. Dowcipy ze wzwodu Dona Griffina (biedny De Niro) czy kilkugodzinnego orgazmu jego byłej żony, Ellie (Keaton), są suche jak chleb dla konia, jednak po odpowiedniej popitce (najlepiej procentowej) dadzą się przełknąć. Nie można jednak powiedzieć tego o paradoksalnym scenariuszowym zamyśle, jakim jest radość bohaterów ze szczęścia świergoczącej młodej pary, podczas gdy doświadczenie starszego pokolenia pokazuje, że w ludzkiej naturze nie ma miejsca na monogamię. Komu do czego instytucja małżeństwa (koniecznie zawarta w wielokrotnie wyszydzanym obrządku katolickim), skoro tutaj „każdy z każdym”, skoro wierność jest w złym guście? Większą farsą niż ta właściwa farsa, w której na jaw wychodzą wszystkie tajemnice, jest samo zakłamanie, jakie bije z głównej osi fabularnej.
Cienkie żarty z seksu i hipokryzja to nie wszystkie denerwujące elementy Wielkiego wesela. Irytuje sam model nowoczesnego, amerykańskiego przedstawiciela klasy średniej, jaki pochwalają tu twórcy. Żaden cywilizowany człowiek nie może sobie pozwolić na głupotę, jaką jest wiara katolicka, dlatego wyzwolony Don Griffin ostentacyjnie rozwala się na kościelnej ławce, a później wszyscy robią sobie jaja z aktu spowiedzi. Z pogodnym uśmiechem pozwala na to sam ksiądz (Robin Williams), bo przecież wiadomo, że każdy duchowny to walczący z pociągiem do alkoholu zbok. Wśród bohaterek znalazło się miejsce dla katoliczki, ale tylko po to, by uczynić z niej obiekt żartów, czyli dewotkę z zacofanego kraju non stop ściskającą w ręku różaniec. Skoro Zackham uparł się już na tę krótkowzroczną, antyklerykalną postawę, powinien być konsekwentny w swoich przekonaniach – niech mi ktoś wytłumaczy, na co komu tym ludziom sukcesu ślub kościelny? Nie bronię katolicyzmu dlatego, że jestem jego zagorzałą wyznawczynią (w ogóle nie jestem), po prostu mam alergię na stereotypy. Wielkie wesele miało być zabawnym obrazkiem z życia amerykańskiej, dobrze ustawionej rodziny, a całkiem przypadkiem powstał zatrważający portret zakłamanego społeczeństwa.
To nie koniec listy płycizn (Wielkie wesele musiało czymś sobie zapracować na tytuł najgorszego filmu tego roku). Brat Alejandra, Jared (Topher Grace), który jest wziętym, atrakcyjnym lekarzem, postanowił oddać swoją cnotę kobiecie, w której będzie zakochany, dlatego od prawie trzydziestu lat czeka na swoją królewnę. Chociaż koleżanki z pracy bez mrugnięcia okiem oddałyby mu się nawet na łóżku szpitalnym, on pozostaje niewzruszony… Aż do momentu, gdy na wesele przychodzi dobry, chętny lachon. Logiczne, prawda? Rzucić się na pierwsze lepsze mięso, mimo że wcześniej wiele razy zachęcały go inne, równie smaczne kąski. Ideały – to brzmi naprawdę dumnie.
Z bardziej rzucających się w oczy debilizmów można wymienić jeszcze kwestię adopcji Alejandra. Jego biologiczna matka, która pochodzi z Kolumbii, oddała go rodzinie Griffinów, ponieważ nie stać ją było na utrzymanie dziecka. Kiedy przyjeżdża na ślub wraz ze swoją córką-seksbombą (wcześniej wspomniane pierwsze lepsze mięso), obie nie przypominają w niczym przedstawicieli dołów społecznych. Widać, jak duże pojęcie o ubóstwie mają twórcy scenariusza.
Mnożę przykłady, aby pokazać, jak bardzo fabuła Wielkiego wesela nie trzyma się kupy, jak bardzo płascy są bohaterowie i ich problemy. Często gdy historia kuleje (chociaż tutaj jest całkiem sparaliżowana i nie było dla niej żadnej szansy na ratunek), wiele rekompensują zdjęcia czy muzyka, jednak to znowu nie ten adres. Akcja przez 90 procent trwania zamknięta jest w przestrzeni posiadłości Griffinów, więc monotonia scenografii to kolejny przyprawiający o dreszcze aspekt. Jedyny plus, jakiego doszukałam się w tym filmie, to Robert De Niro, który potrafi nadać swojej postaci niewyżytego seksualnie dziadka odrobinę chłopięcego uroku. Z drugiej strony ogromnie żal mi, że tak uhonorowana obsada poniżyła się do udziału w tak żenującym projekcie. Z trzeciej strony może wcale nie powinno mi być ich szkoda, bo w końcu już kiedy trzymali w rękach ten od podstaw zły scenariusz, musieli mieć świadomość, że powstanie z tego bardzo zły film. Nie pomogły znane nazwiska; garść słabych żartów z leciwych wagin i penisów – oto, czym jest Wielkie wesele.
Jak dowiedziałem się, że powstaje ta produkcja pomyślałem obejrzę, ale bliższe zapoznanie się z tematem i info, że to remake - niezbyt także udanego filmu, choć wierzę, że francuzom takie kino łatwiej przychodzi, a przede wszystkim żenujący zwiastun sprawiły, że film wyleciał z listy do obejrzenia. Teraz tym bardziej wiem, że to słuszna decyzja :-)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziałam, że to remake... Nie śledziłam historii powstawania tego filmu, w ogóle o nim nic nie wiedziałam, dopóki nie wszedł do kin. Nie zamierzałam nawet na niego iść, ale tak się przypadkowo trafiło. Mimo że uwielbiam De Niro, to miałam złe przeczucia co do tego seansu i się nie pomyliłam. :( Dlatego napisałam ten tekst ku Waszej przestrodze. ;)
UsuńMiażdżąca recenzja, teraz to mam wątpliwości czy iść do kina o_o
OdpowiedzUsuńJa nie mam wątpliwości, co Ci doradzić - w kinach jest teraz posucha, ale i tak każdy inny film będzie lepszy niż Wielkie wesele. :) Oczywiście zdarza się, że wszyscy mi coś odradzają, a ja oglądam i jestem zachwycona, ale to nie taki film - tutaj naprawdę nie ma się co podobać. TVNowskie komedie romantyczne trzymają podobny poziom.
UsuńTrailer (jak zawsze) wyglądał zachęcająco. Do tego sporo szanujących się nazwisk... i prawie dałam się nabrać do tego stopnia, że byłam gotowa iść do kina...
OdpowiedzUsuńTak, nazwiska to bardzo duży wabik przy tej produkcji, tylko że na tym się kończy. Tak jak napisałam w komentarzu powyżej - Wielkie wesele trzyma poziom polskich komedii romantycznych produkowanych przez TVN, tylko ma bardziej wiekową i luksusową oprawę. Ale to nadal opowieść obrażająca inteligencję widza. :)
Usuń