czwartek, 20 lutego 2014

Kinoexpress: "Zniewolony", "Ratując pana Banksa", "Ja, Frankenstein", "Nimfomanka cz. 2", "Miłość bez końca"




Przypominam o swoim istnieniu postem porządkującym. Odsyłam do swoich ostatnich recenzji na portalu KinoActive, z czego trzy dotyczą tytułów głośnych. Mowa o moim oscarowym faworycie, Zniewolonym, przeuroczym Ratując pana Banksa oraz rozczarowującej drugiej części Nimfomanki. Na dokładkę piszę też o dwóch produkcjach całkiem kiepawych: bajkowym Ja, Frankenstein oraz o romantycznej do porzygu Miłości bez końca.







Niewolnicy hipokryzji – recenzja Zniewolonego. 12 Years a Slave

Reżyserska kariera Steve’a McQueena nie jest długa, ale Brytyjczyk zdążył już wskoczyć do szeregu najciekawszych współczesnych twórców. Wobec tego, że dał się poznać jako autor kameralnych dramatów takich jak Wstyd oraz Głód, pomysł przeprowadzki do Hollywood i opowiedzenia na ekranie wycinka z amerykańskiej historii zadziwił nie jednego kinomana. Ci mogą pozostać spokojni – chociaż reżyser wypolerował nieco chropowatość swego stylu i tym razem postawił na kino trochę łatwiejsze w odbiorze, to trudno powiedzieć, że się „sprzedał”. Gdyby za Zniewolonego odpowiadał ktoś inny, efektem mógłby być melodramatyczny almanach afroamerykański, w którym całkowite zniesienie niewolnictwa jawiłoby się jako słodki happy end, dobudowanie kolejnego piętra do nowoczesnej twierdzy demokracji i praworządności, którą teoretycznie jest Ameryka. McQueen wystrzega się uproszczeń i udowodnia, że poprawki w konstytucji nie zmienią nic, gdy moralność zepsuta jest do szczętu. (...)

Ciąg dalszy pod adresem:

P. L. Travers na kozetce – recenzja Ratując pana Banksa

Pierwsza miłość dziewczynki? Ojciec. Elen Lyndon Goff zakochała się w swoim tak mocno, że uczyniła z jego imienia swoje nazwisko. Już jako Pamela Lyndon Travers stała się sławną i do dziś poczytną autorką powieści dla dzieci – to spod jej pióra pochodzi seria książek o Mary Poppins. Inne inicjały to nie jedyny ślad, jaki pozostawił w pisarce Travers Goff; wszak złamane serce dziecka nie zawsze da się posklejać tak, by miejsca złączenia stały się niewidoczne. Właśnie na tych rysach i niezwykle trudnej miłości córki do ojca skupia się najnowsza produkcja Disneya, Ratując pana Banksa. (...)

Ciąg dalszy pod adresem:

Gotycka bajka – recenzja filmu Ja, Frankenstein

Pomysłowość scenarzystów nie zna granic. Z filmu Dary Anioła: Miasto kości dowiedzieliśmy się niedawno, że Jan Sebastian Bach nie tylko był muzycznym geniuszem, lecz też członkiem kasty łowców demonów. Ja, Frankenstein „odkrywa” kolejną kartę historii – otóż tym niebezpiecznym fachem zajmował się również Michał Anioł. To on utworzył tajny zakon gargulców, który od wieków prowadzi zaciekłe walki z obozem księcia zła, Naberiusem. W te potyczki dość przypadkowo wplątuje się postać z jeszcze innego uniwersum, czyli potwór stworzony przez doktora Frankensteina. Adam, bo tak monstrum zostaje nazwane przez królową gargulców Leonore, musi zdecydować, bo której stronie chce walczyć. Widz stoi natomiast przed innym wyborem. Ma dwa wyjścia: przymknąć oko na wszystkie pojawiające się w filmie niedorzeczności i zrobić dobrą minę do złej gry, albo spożytkować pieniądze na bilet na lepszy cel, o który nie będzie trudno. (...)

Ciąg dalszy pod adresem:

Lars mówi za dużo – recenzja Nimfomanki cz. 2

Bohaterka Nimfomanki, Joe, nie boi się słów. Swoje sądy wygłasza precyzyjnie i wprost, unikając eufemizmów i innych zabiegów łagodzących chropowatość brzmienia niektórych wyrazów. „Nie jestem seksoholiczką, jestem nimfomanką” oznajmia z wyższością, po czym dodaje kilka zdań o „cipie” i mieszczańskiej policji moralnej. Lars von Trier poszedł za ciosem – w drugiej części filmu wyzbył się wszelkich subtelności i wyłożył swoją ideologię w sposób szokująco łopatologiczny. Pełny negliż ekranowych postaci zasiliła feministyczna teza podana z ekshibicjonistyczną szczerością. I choć wnioski reżyser wysnuwa słuszne, to ten publicystyczny zwrot akcji zdecydowanie nie robi obrazowi dobrze. (...)

Ciąg dalszy pod adresem: 

Produkt iście walentynkowy – recenzja Miłości bez końca

Walentynki to przede wszystkim biznes. Fortunę w tym dniu zbijają jednak nie tylko kwiaciarnie i hurtownie pluszaków, ale także kina. P.S. Kocham cię, Wciąż ją kocham, I że cię nie opuszczę – wszystkie te produkcje miały premiery w okolicach 14 lutego, tworząc w ten sposób niemal osobny podgatunek melodramatu, jakim jest film walentynkowy. Cecha charakterystyczna? Niewymagająca historia, która nawet największemu sceptykowi i pesymiście przywróci wiarę w Wielką Miłość (no, albo przynajmniej będzie próbowała). Seans pełni tu rolę idealnej, wprowadzającej w romantyczny nastrój przystawki przed jeszcze bardziej romantyczną kolacją i innymi świergotami. Tytuły te są jednak niczym niewyprzedane serduszkowe lizaki – termin ich przydatności mija wraz z końcem dnia zakochanych. Miłość bez końca realizuje wszystkie te wytyczne bez wyjątku. (...)

Ciąg dalszy pod adresem:

2 komentarze :

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...