środa, 5 marca 2014

Oscary 2014: ja też jestem specjalistką w tym temacie



Sprawa ma się tak: teoretycznie Oscary mało mnie interesują. W praktyce, poproszona o zwięzły komentarz do wspólnej notki na blog OBF, zrodziłam takiego „potwora”. ;) Ostatecznie tam powędrowała wersja skrócona, tu zaś widzicie pełną, dzieło całkowitego przypadku.

(Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości – obok widzimy zdjęcie Leonarda DiCaprio utworzone z małych zdjęć zdobywców Oscarów.)






Nie mogę powiedzieć, że Oscary budzą we mnie szczególne emocje – o wiele ciekawszy wydaje mi się zawsze festiwal w Cannes, którego wybory nie są tak zachowawcze i przewidywalne. Nie zarwałam nocy i nie widziałam ceremonii wręczenia nagród, choć podobno tym razem było warto z racji samego sposobu prowadzenia gali przez prezenterkę Ellen DeGeneres. Pokuszę się o stwierdzenie, że to właśnie ona, jej selfie i pizza uratowały imprezę przed przeciętnością i prędkim odejściem w niebyt. Bo o czym innym by mówił Internet? O pewniakach, które utrzymały statuetki? O pięknych, choć nudnych kreacjach z czerwonego dywanu? O upadku Jennifer Lawrence, który z racji tego, że był powtórką z rozrywki, wyglądał już bardziej żenująco niż uroczo? Ach, całe szczęście mamy jeszcze po raz czwarty pozbawionego nagrody Leonarda DiCaprio. Powinien być dumny, tyle memów na swój temat ma chyba tylko Nicolas Cage.

Zwycięska ekipa „Zniewolonego”, upadek Jennifer Lawrence, pizza na gali oraz sławne selfie

Ja też byłam sercem przy Leo. To właśnie Oscary za role męskie zawiodły mnie w tym roku najbardziej (choć rozczarowanie nie równa się zaskoczenie). Oczywiście kreacje Jareda Leto i Matthew McConaughey’a są znakomite, ale mam wrażenie, że istnieją osoby, którym statuetki po prostu się NALEŻAŁY. Było to należenie się na zasadzie jak-długo-do-jasnej-cholery-można-być-ignorowanym-przez-akademię, gdzie obok DiCaprio drugim poszkodowanym jest Michael Fassbender. O zasługach pierwszego nie muszę chyba nic pisać, w Wilku z Wall Street samo patrzenie na jego niesamowitą energię może przyprawić o zadyszkę. Fassbender w Zniewolonym jest równie doskonały; jego Edwin Epps to mieszanina fanatyzmu religijnego, seksualnej dewiacji i choroby psychicznej, a aktor perfekcyjnie wygrywa tę złożoność. Przyznam się, że złotym rycerzem chciałam zrekompensować mu też najlepszą, a pominiętą rolę męską roku 2011, czyli występ we Wstydzie. Nagrody dla McConaughey’a i Leto to kolejny dowód na to, że kluczem do sukcesu jest przemiana fizyczna. Nie przebierasz się, nie wygrywasz, taka sytuacja. Wydaje mi się również, że jeszcze lepiej niż w Witaj w klubie Matthew sprawdza się jako Rust Cohle w Detektywie, choć rzecz jasna seriale są poza konkurencją. Dla wciąż nieprzekonanych do werdyktu fanów DiCaprio mam słowa otuchy: podobno wczoraj po Warszawie paradowała dziewczyna, która niosła tekturową podobiznę Leo z doklejonym Oscarem w dłoni. Happening taki. Lud zna prawdę.

Pozostali nagrodzeni mają moje pełne błogosławieństwo (no, może jeszcze ta najsłabsza z nominowanych piosenka z Krainy Lodu mogłaby ustąpić miejsca Moon Song lub Happy). Zniewolony to nie tylko najlepszy film spośród całej dziewiątki (choć stwierdzam to na wyrost, bo nie widziałam jeszcze Nebraski i Tajemnicy Filomeny), ale też wspaniałe kino w ogóle, niektórzy sądzą nawet, że nazwanie go oscarowym to dla niego obelga. Coś w tym jest – w porównaniu do z reguły „przyjemnego” kina propagowanego przez Akademię, obraz Steve’a McQueena wyróżnia się jako rzecz surowa, brutalna, wprawiająca widza w dyskomfort psychiczny. To także film z silnie odciśniętymi liniami papilarnymi autora (nie tak wyraźnymi jak we Wstydzie czy Głodzie, ale wciąż), za co reżyserowi należy się dodatkowa pochwała, gdyż pojechać do Hollywood i nie zwariować to nie lada wyczyn. Cieszy mnie, że w tym roku jury zarówno Oscarów, jak i Złotych Globów, nagrodziło obraz odważny w wymowie i niebanalny w formie. 

Samuel L. Jackson, Portia de Rossi, Ellen DeGeneres, Naomi Watts, Neil Patrick Harris, Lupita Nyong'o i Reese Witherspoon w sesji zdjęciowej wykonanej podczas pooscarowej imprezy Vanity Fair, fot. Mark Seliger

Podobnie sprawa ma się z Wielkim pięknem. Wiele osób nie może przeboleć Polowania, ale mimo że to naprawdę dobry film, przy laureacie wypada trochę trywialnie. Thomas Vinterberg snuje swoją opowieść w sposób całkowicie klasyczny, podczas gdy Paolo Sorrentino nie boi się cudaczności, groteski, pomieszania sacrum z profanum, fragmentaryczności. Nie mam też żadnych zastrzeżeń do triumfu Grawitacji, nagród scenariuszowych, a także całkowitego pominięcia American Hustle (filmu topornego, przeszarżowanego, bezsensownie przegadanego). Wilka z Wall Street już szkoda, a najbardziej Marty’ego (rzecz jasna obok nieodżałowanego Leo), dla którego wymarzyła mi się nagroda za reżyserię. Mając jednak na koncie dziesięć nominacji i tylko jedną statuetkę (i to dopiero za Infiltrację…), można chyba przyzwyczaić się do „porażki” (przykładowo Taksówkarz nawet nie walczył o Oscara, a i tak wszedł do klasyki kina). Zostało mi ustosunkować się jeszcze do wyróżnionych przez Akademię pań – Cate Blanchett była pewniakiem i moją faworytką od premiery Blue Jasmine, a o trzymaniu kciuków za Lupitę Nyong’o pisałam w ostatniej notce (choć równie dobrze mogła wygrać Julia Roberts, która w Sierpniu w hrabstwie Osage wypadła lepiej niż sama królowa Meryl). Powtórzę też trzeci raz, że mimo całej sympatii dla Jennifer Lawrence, cieszy mnie, że tym razem wróciła z gali z pustymi rękoma. W końcu to nie Anthony Hopkins w Milczeniu owiec, żeby za około 20-minutową rolę od razu dostawać Oscara.

Oscary 2014 w żaden sposób mną nie wstrząsnęły. Jeśli na coś mam się żalić, to na brak jakiegokolwiek polskiego akcentu. Spróbujcie sobie jednak porównać Wielkie Piękno i Wałęsę. Pomyślcie: Wielkie piękno, Wałęsa, Wielkie piękno, Wałęsa. Czujcie się tę niewyobrażalnie wielką przepaść w poziomie obu tytułów? A teraz przypomnijcie sobie Idę, Drogówkę, Chce się żyć, Imagine… Jak można było wysłać w świat tak drętwy film, mając pod nosem naprawdę ciekawe kino? Większej oscarowej wpadki w tym roku nie było.  

11 komentarzy :

  1. Świetne, zdystansowane podsumowanie:) Weź pisz częściej na spontanie:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi. :) Ach, gdybym mogła, to codziennie bym wrzucała taki mniej lub bardziej spontaniczny tekścik, bo pomysłów mi nie brakuje, ale czas, czas...

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Haha, jestem pod wrażeniem kreatywności internautów. ;)

      Usuń
  3. Nie jest chyba dla nikogo niespodzianką, że w Hollywood zawsze wygra kino komercyjne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiadomo, ale właśnie "Zniewolony" nie jest taki w 100% komercyjny, "Wielkie piękno" tym bardziej, więc to chyba dobry znak. :)

      Usuń
    2. Wielkie piękno faktycznie. Ale najczęściej filmy z tej kategorii takie są. Natomiast "Zniewolony" jest tak bardzo komercyjny jak tylko się da, brakuje tylko lokowania produktu a'la najnowszy Bond :D

      Usuń
    3. OK, wciąż jest komercyjny, w końcu ma hollywoodzki rodowód, ale na pewno "Zniewolonemu" bliżej do szeroko pojętego kina artystycznego niż takiej "Grawitacji"... McQueen wciąż pozostaje twórcą całkiem ambitnym i ciekawym, więc jego nagroda mnie cieszy.

      Usuń
  4. dopiero wczoraj w nocy miałam czas obejrzeć galę.. trochę poniewczasie, ale lepiej późno niż wcale :)
    rzeczywiście Ellen uratowała "imprezę" od przeciętności.
    Szkoda tylko Leonardo, poza "Wilkiem.." zasługiwał na nagrodę chociażby za Wielkiego Gatsbiego.
    Przede wszystkim jestem zawiedziona, że to nie u2 dostało Oscara za piosenkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja trzymałam kciuki za "Moon Song" Scarlett i Joaquina, ale to i tak był najmniejszy zawód. Pominięcie Leo to dopiero zawód! Pozdrawiam. :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...