poniedziałek, 22 października 2012

Serialowe powroty, cz. 2


Przed Wami obiecywana, druga część minirecenzji premierowych odcinków wyczekiwanych przeze mnie seriali. Tym razem pod lupę wzięłam rozczarowujące Pamiętniki wampirów, nowość Nashville oraz dwie perełki, jakimi są American Horror Story Asylum oraz The Walking Dead. Czy tylko ja mam wrażenie, że im dalej w las, tym wszystko staje się bardziej mroczne i krwawe?


(Zdaję sobie sprawę, że w swoich relacjach ominęłam trzy głośne tytuły, czyli Dextera, Teorię wielkiego podrywu i Zakazane imperium, ale to dlatego, że z braku [głównie] czasu utknęłam w nich na sezonach wcześniejszych. Uważajcie też na spoilery! Tutaj przeczytacie kilka słów o pierwszych epizodach Last Resort, Homeland, 2 Broke Girls, How I Met Your Mother i Supernatural: link


Pamiętniki wampirów s04e01 – Growing Pains


Po dość zaskakującym finale sezonu trzeciego dostaliśmy najbardziej przewidywalny odcinek spośród jesiennych premier. Elena musi zakończyć swoją niechcianą przemianę w wampira pożywieniem się ludzką krwią i oczywiście upiera się, że woli umrzeć (tym razem definitywnie). To jasne, bo przecież kto chciałby żyć wieczność wraz ze swoim ukochanym, posiadać nadprzyrodzone umiejętności i już zawsze być najseksowniejszym towarem w mieście? Mogłoby się wydawać, że każdy, ale nie Elena, która boi się… no właśnie, czego? Przecież w tym serialu wampiry zostały tak zinfantylizowane, że są w zasadzie nieśmiertelnymi ludźmi o wyostrzonych zmysłach, większej szybkości i sile fizycznej. Popijają szpitalną krew, dzięki mocom kumpelki-czarownicy słońce im nie zagraża, a jak chcą, to mogą się nawet upić, bo ludzkie pożywienie i picie także trawią. Więc o co tej Elenie chodzi? Kiedy Bonnie była bliska do uczynienia z niej ponownie człowieka, myślałam, że trzasnę laptopem – zaprzepaścić jedyną szansę na to, że główna bohaterka stanie się wreszcie ciekawa? Całe szczęście nie musiałam tego robić, transformacja dokonała się, co pozostawia cień nadziei na interesujący rozwój wypadków. 

To, co kiedyś było najmocniejszym punktem Pamiętników wampirów, czyli relacja Stefan – Elena – Damon, teraz już nie intryguje, lecz irytuje. Nudna Elena znowu wybrała nudnego Stefana, zostawiając na lodzie również coraz nudniejszego Damona. Ten niepokorny niegdyś bohater stał się frustratem, którego rola ogranicza się do groźnego łypania oczami i rzucania zgryźliwych tekstów. Inna sprawa, że wciąż jest gorący i bardziej pociągający od swojego brata, ale czy to starcza, żeby ten miłosny trójkąt budził jeszcze jakieś emocje? Najwyrazistszą postacią w całym serialu jest teraz Klaus, który zabiegając o zakochaną w Taylorze Caroline, współtworzy kolejny, drugoplanowy trójkącik. Oby tyko twórcy wykorzystali potencjał tkwiący w tej sytuacji i pozbyli się tego sztywnego Tylera (zawsze widziałam też Caroline w roli dziewczyny Damona).

Główny problem Pamiętników wampirów tkwi w tym, że realizatorzy sami nie wiedzą, kto ma być targetem – wiadomo, że dziewczyny, ale w jakim wieku? Serial próbuje być niegrzeczny, ale to tylko pseudo-niegrzeczność. Niby bohaterzy zabijają i uprawiają jakiś tam seks, ale jakie to zabijanie, jaki to seks? Wszystko jest na niby, nie uświadczysz tu ani realistycznej sceny przemocy, ani gołego cycka czy pośladka. Skoro wampiry to takie bestie, to chciałabym to zobaczyć! A Pamiętniki są ugładzone, przyzwoite – tak, aby podobały się zarówno 10-latkom, jak i 30-latkom. W konsekwencji jednak każdy, kto jest w wieku ponadgimnazjalnym, może czuć niedosyt.    



Nashville s01e01 – Pilot


Dwa miesiące temu dwudziestu amerykańskich dziennikarzy zagłosowało na najciekawsze tegoroczne piloty, z czego Nashville wygrał w kategorii „najlepszy nowy serial dramatyczny”. W zeszłym roku wybrano Homeland, więc uznałam, że i nowy laureat powinien być godny uwagi. Po zapoznaniu się z pierwszym odcinkiem wiem już, że drugiego hitu na miarę serialu Showtime nie będzie, aczkolwiek i tak wyczekuję kolejnych epizodów.

Nashville to historia gwiazdy muzyki country, Rayny James, która po dwudziestu latach na scenie próbuje wciąż utrzymać się na rynku. Nie ma lekko, jako że wygryźć z interesu próbuje ją młodziutka Juliette Barnes, w której wytwórnia płytowa widzi ogromny potencjał. Różnica pomiędzy paniami polega na tym, że Rayna, chociaż jest niekwestionowaną diwą country, nie przystaje już do gustów współczesnych słuchaczy ani do zasad panujących w „nowym” showbiznesie. Juliette przeciwnie, to maszynka do robienia pieniędzy, która brak talentu zastępuje seksapilem i nieczystymi zagraniami. Dochodzi do tego, że Rayna aby nie splajtować, musi wystąpić jako support przed koncertem Juliette, co jest dla niej najgorszą potwarzą. W pierwszym odcinku piosenkarka odmawia, ale palący się jej pod nogami grunt sprawia, że cała sprawa pozostaje jeszcze pod znakiem zapytania.

Najmocniejszy punkt pilota stanowi starcie młodości i dojrzałości. Pomiędzy bohaterkami czuć napięcie, a wzajemne dissowanie się całkiem nieźle im wychodzi, chociaż prym wiedzie tu sukowata Juliette. Dziewczyna wydaje się być postacią o wiele ciekawszą, niż jej starsza konkurentka, chociaż mam już pewne zastrzeżenia. Scenarzyści zupełnie niepotrzebnie wprowadzili wątek matki-narkomanki, przez niego wyrachowana oraz bezwzględna (i dzięki temu barwna) Juliette staje się ofiarą, osobą, której należy współczuć i wybaczać wszystkie życiowe wybory. Podoba mi się natomiast obsadzenie Connie Britton w roli z lekka podstarzałej gwiazdy. Jej uroda to kwintesencja powiedzenia „z tyłu liceum, z przodu muzem” – 45-letnia aktorka ma świetną figurę oraz długie, gęste i lśniące włosy, co mocno kontrastuje z jej niemłodą już twarzą (jak na ten wiek aż zbyt bogatą w zmarszczki). W American Horror Story prezencja Brtitton drażniła mnie, bo dojrzała kobieta przebrana za nastolatkę zawsze wydawała mi się groteskowa, w Nashville natomiast działa na plus, jako że idealnie współtworzy obraz kobiety, która zmaga się z widmem biznesowej emerytury.

Nie można zapomnieć, że nowa pozycja ABC to również musical. Pilot oferuje łącznie kilka minut estradowych występów dwóch głównych bohaterek, przy czym żaden z nich mnie nie porwał, a nawet przeciwnie – Rayna krytykuje „płytką” muzykę Juliette, ale według mnie obie śpiewają niezły szajs. Być może nie miałabym ochoty na więcej Nashville, gdyby nie finał, w którym to kelnerka i stały bywalec jednego z pubów postanawiają po raz pierwszy zagrać coś razem przed publiką. Na scenie prowadzą ze sobą intymny, skromnie zaaranżowany dialog, który klimatem przypomina trochę soundtrack do Once. Szkoda tylko, że nie jest to oryginalna piosenka twórców serialu, ale cover piosenki z 2009 roku If I Didn't Know Better autorstwa duetu The Civil Wars. Mimo tego cieszę się, że jest na czym w serialu zawiesić ucho. (Poniżej linki do obu wersji piosenki, obie są przyjemne).





American Horror Story (Asylum) s02e01 – Welcome to Briarcliff


Na nowy sezon tego tytułu wielką chrapkę napędziły mi schizowe trailery i plakaty (obczajcie motyw ze schodami w ostatnim linku do youtube), ciekawa obsada (żeńska część publiki nie przeoczy faktu, że swoje 5 minut ma tu Adam Levine), a także seria pierwsza, która chociaż fabularnie jest czymś odrębnym od Asylum, to jednak narzuca określony klimat. Klimat to bowiem w przypadku tej produkcji słowo-klucz, najważniejszy element, który czyni ją niepowtarzalną i godną uwagi.

Rok temu twórcy AHS przedstawili nam historię rodziny, która wprowadziła się do nawiedzonego domu, teraz zaś miejscem zdarzeń jest szpital do psychicznie chorych, prowadzony przez siostry zakonne. W obu przypadkach tematyka nie zaskakuje, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że to zbiór kalek zapożyczonych z klasyki filmów grozy. Momentami serial wręcz ociera się o farsę, jak w przypadku rzekomego porwania Kita Walkera (Evan Peters, czyli Tate Langdon z serii pierwszej) przez UFO. Mimo wszystko serial pozostaje horrorem, a to wszystko dzięki wszechobecnej dziwności i wariactwu skrytemu w każdym ujęciu. Efekt ten współtworzą rwany montaż (rozmowa dziennikarki i siostry Jude) oraz łamanie harmonijnej narracji przez nieoczekiwane dźwiękowe zgrzyty. Widz nie wie, czego ma się spodziewać, jego przyzwyczajenia są ignorowane, przez co stale czuje się zagrożony, a co za tym idzie – przestraszony.

W porównaniu z sezonem poprzednim, Asylum obfituje w większą liczbę bohaterów, przy czym należy przyznać, że każdy z nich jest ciekawy, skrywa jakąś tajemnicę. Klamrą dla odcinka jest dziejąca się współcześnie „przygoda” świeżo upieczonego małżeństwa (w rolach tych obsadzono żonę Channinga Tatuma, Jennę Dewan-Tatum, oraz wspomnianego już wokalistę Maroon 5 – fanki będą zadowolone z jego epizodu, są „te” sceny…). Właściwa akcja trwa natomiast w roku 1964, kiedy to dwór Briarcliff przeżywał swoją świetność. Zbiegają się w nim wątki kilku równorzędnych postaci: pacjenta Kita Walkera, który nie pamięta, jak zabił własną żonę, siostry Jude, czyli prawej ręki prałata kierującego ośrodkiem, a także dziennikarki Lany Winters, widzącej w historii szpitala duży potencjał powieściowy. Fabułę okraszono sporą dawką erotyzmu (w tym tego wyjątkowo niepoprawnego, jak chociażby napięcie seksualne pomiędzy księdzem a zakonnicą), wynaturzoną symboliką chrześcijańską oraz, jak się można spodziewać, nadnaturalizmem (siostra Mary Eunice karmi czymś dziwnym coś dziwnego). Dzieje się dużo, więcej niż w sezonie pierwszym, a w dodatku wszystko jest jeszcze bardziej popaprane i szokujące, dlatego też powrót AHS uważam za jeden z najbardziej udanych. 

Gdy pisałam notkę o najbardziej udanych serialowych openingach (link), poświęciłam akapit również AHS. Asylum opowiada niezależną od wcześniejszej historię, dlatego otrzymało swoje intro. Jeśli tamto nazwałam „wywołującym gęsią skórkę”, to nowe zdaje się być psychodelą do kwadratu. Jest ono nie tylko schizowe – jest złowieszczo schizowe. I to na tyle, że serialowi będzie trudno przebić własną czołówkę.





The Walking Dead s03e01 – Seed


Na koniec kilka słów o najbardziej wyczekiwanej przeze mnie premierze, czyli trzecim sezonie Żywych trupów. Jaranie się serialem o zombie może wyglądać banalnie, ale sęk w tym, że truposze ważne są tu akurat najmniej. To po prostu symbol zagrożenia, niebezpieczeństwa czyhającego na ludzkość, które można podmienić na każdy inny motyw z kina katastroficznego. Istotą serialu jest zebranie grupy różnorakich osobowości, która nagle musi nauczyć się współegzystować ze sobą, gdyż od ich relacji zależy przetrwanie. Dlatego pod tym względem produkcja AMC bardzo przypomina mi Zagubionych, w których to niezwiązani ze sobą ludzie muszą razem stanąć w obliczu nieznanego. Inna sprawa, że zombiaki w The Walking Dead są wyjątkowo dopracowane, na ich charakteryzację nie szczędzi się funduszy, dzięki czemu widz poznaje wszystkie kolejne etapy rozkładu ciała – aż miło popatrzeć! Duży budżet stawia też ten serial wyżej niż wiele zombie movies, które na takie efekty nie mogą sobie pozwolić.

Akcja trzeciego sezonu zaczyna się kilka miesięcy po przymusowym opuszczeniu farmy Hershela. Grupa Ricka ma dość koczowniczego trybu życia i postanawia osiedlić się w (teoretycznie) opuszczonym więzieniu. Zanim jednak do tego dochodzi, miarowo tłucze snujących się tam szwędaczy, od których aż się roi. W związku z tym pierwszy odcinek to przede wszystkim pozbawiona wielu dialogów jatka, która jednak odbiega od tego, co widzieliśmy już w tym serialu. Tym razem walka nie przypomina chaotycznej ucieczki przed śmiercią, lecz dobrze zorganizowany atak, który daje bohaterom satysfakcję równą tej, jaką odnosi się podczas uprawiania sportu. Penetrowanie ciemnego, ogromnego gmachu to dobry pomysł scenariuszowy, jako że pozwala na zbudowanie klaustrofobicznej atmosfery i znaczne podniesienie pulsu widza, który zastanawia się, z którego mrocznego kąta wyskoczy jakaś niespodzianka. Dopiero tam, gdy jeden z zombiaków ucina Hershela w łydkę, bohaterowie przypominają sobie, że nie grają w paintball, nie ćwiczą boksu, tylko w każdej chwili ryzykują życie. 

W The Walking Dead podoba mi się także, że twórcy nie boją się uśmiercać postaci. Nie kłaniają się sympatiom widza, który nie lubi, gdy ktoś ważny odchodzi definitywnie, tylko zabijają, kogo chcą, dzięki czemu stale mnie zaskakują. Takie uszczuplanie grupy bohaterów wymaga stałego jej uzupełniania, stąd też co i raz poznajemy innych ocalałych w tej apokalipsie: tym razem są to grupka więźniów oraz Michonne, która w poprzednim sezonie uratowała Andreę. Takie rotacje obsadowe nie pozwalają na przesyt serialem, który uważam za najbardziej wciągającą pozycję, jaką dane mi było oglądać od czasów Lostów. Jakby głupio to nie brzmiało, to tak, oglądanie głupot o zombie sprawia mi niebywałą wprost przyjemność! Jedyna rzecz, do której bym się mogła przyczepić, to rodzina Ricka – ilekroć widzę Lori i Carla, przypominają mi się Hanka i Mateuszek z M jak miłość, a wrażenie to spotęgował dodatkowo wypadek samochodowy Lori, kiedy to jedno niewinne zombie na prostej drodze sprawiło, że ta dachowała w rowie. Jednak przy pozostałych, wyrazistych bohaterach, taka jedna, mniej udana postać (poza tym jaka by nie była, to ciężarna żona Ricka w serialu jest potrzebna, ma duży wpływ na rozwój wydarzeń), nie przeszkadza aż tak bardzo.


6 komentarzy :

  1. co do pamiętników to niestety przykre ale prawdziwe. Też miałam nadzieje, że wraz z przemianą Eleny cały serial zyska trochę pikanterii, a tu cóż w kółko to samo - biedna dobrotliwa Elena znowu "poświęca się" dla innych a wszyscy muszą w około niej skakać. Faktycznie na tle mdławego trójkącika Stefan-Elena-Damon i wszystkich, którzy wiecznie są zajęci ratowaniem Eleny z różnych opresji najbarwniejszą postacią jest teraz Klaus. Dziwi mnie też to, że wszyscy mają za złe Matowi, że został uratowany no a przecież powinien był zginąć po to, żeby Elena nie musiała zostać wampirem - wariactwo. Reszty seriali nie oglądam więc się nie wypowiem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też sądzę, że z tym Mattem to jakaś kicha, bo się wszyscy na nim wyżywają, a w końcu przecież bracia powinni się cieszyć, że teraz będą mieli Elenę na wieczność! I ona też powinna być zadowolona! Ten serial robi się coraz bardziej miałki.

      Usuń
  2. "Pamiętniki wampirów" oglądam właściwie już z przyzwyczajenia i mało uwagi poświęcam temu serialowi- wciągający i zaskakujący był pierwszy i drugi sezon...potem już lanie wody :/ Za to (podobnie jak ty) jestem zachwycona AHS :) sezon drugi palce lizać ;)... jak leci czołówka do serialu, to zawsze wychodzę z pokoju (niby po herbatkę ;)),prawda jest taka, że ona mnie naprawdę przeraża i zachwyca za razem. Jeden z lepszych emitowanych teraz seriali :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam dodać,że Twojego bloga czyta się jednym tchem, więc w te pendy polecam Cię znajomym i na pewno jeszcze będę do Ciebie zaglądać :)

      Usuń
    2. Dobrze nazwane, z "Pamiętników" zrobiło się lanie wody, w kółko jest to samo. Naprawdę już nie wiem, po co to oglądam, chyba dla tego Somerhaldera ;D Chociaż tak jak napisałam w poście, jeszcze daję temu serialowi szansę.

      A AHS zapowiada się znakomicie, chociaż pamiętam, że pierwsze epizody pierwszego sezonu też bardzo mnie podjarały, a później się trochę zawiodłam. Wierzę, że tym razem twórcom nie zabraknie pomysłów i utrzymają poziom.

      Usuń
    3. I oczywiście jest mi NIEZMIERNIE miło, że podoba Ci się mój blog :) Dziękuję za tak ciepłe słowa i tyle komentarzy. Nic tak mi nie poprawia humoru, jak to, gdy ktoś w tak wdzięczny sposób docenia moją pracę. I nic innego tak nie motywuje do dalszego pisania! Dzięki :D

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...