Jakieś sto lat temu na muszkę wzięłam Kristen Stewart i Roberta Pattinsona, starałam się obiektywnie ocenić ich role w Królewnie Śnieżce i Łowcy oraz w Uwodzicielu (tekst znajdziecie tutaj: link). Następne do odstrzału miały być Cosmopolis i W drodze, jednak wbrew temu, co planowałam, dzisiaj skupię się tylko na tym pierwszym tytule, wszystko ze względu na jego złożoność i objętość mojego tekstu. O W drodze będzie za kolejne sto lat ;)
Cosmopolis = Egopolis
W nowym filmie Cronenberga wciąż toczą się dialogi: o biznesie, pieniądzach, seksie i śmierci. Słów pada tyle, że trudno wyłuszczyć, co jest tak tu naprawdę ważne. Apogeum przegadania ma swoje miejsce w sekwencji finałowej, w której główny bohater prowadzi długą dyskusję ze swoim… niedoszłym mordercą.
Cosmopolis przedstawia jeden dzień z życia Erica Packera, młodego milionera i prezesa wielkiej korporacji. Pewnego razu wsiada do swojej prywatnej, luksusowej limuzyny, aby pojechać do salonu fryzjerskiego, który znajduje się po drugiej stronie miasta. Ponieważ po drodze musi minąć korek spowodowany wizytą prezydenta USA, anarchistyczną manifestację i kondukt pogrzebowy znanego rapera, podróż trwa od rana do wieczora. Niewielkie wnętrze auta staje się tłem dla spotkań z kochankami, pracownikami, znajomymi, a nawet z lekarzem.
Limuzyna aspiruje do miana samodzielnego mikrokosmosu, zwierciadła stanu wewnętrznego bohatera i kopuły, która chroni go przed brudem miasta. Eric robi w niej wszystko: pracuje, je, wydala, kopuluje i śpi. To jego całe życie od A do Z, ciasna, chłodna przestrzeń, w której noc zlewa się z dniem. Eric praktycznie nie zauważa, że jego samochód zostaje zdewastowany i niemal przewrócony przez rozwścieczony tłum protestujący przeciw burżujom. Bohater obraca się w świecie pojęć, idei i liczb, pogrążony jest wyłącznie w sobie, nie dociera do niego prawie nic z Rzeczywistości przez duże Rz. Nawet gdy czasami wychodzi na ulicę, wciąż potrafi myśleć tylko o swoich potrzebach (dlatego też każdą rozmowę ze swoją żoną sprowadza do tego, że chciałby z nią uprawiać seks – co ciekawe, nigdy też nie widzimy jej w środku wozu, jest Ericowi tak obca, że nie ma jej w jego życiu wewnętrznym). Jedynym wyjątkiem od tej reguły jest scena, w której bogacz opłakuje śmierć Bruthy Feza, którego był fanem. Jednak o pogrzebie swojego idola dowiaduje się dopiero wtedy, gdy przypadkowo napotyka na kondukt, przez co cała sytuacja tylko podkreśla jego alienację i sprawia, że wydaje się jeszcze smutniejszym, jeszcze bardziej egoistycznym człowiekiem.
Problem Erica polega na tym, że gdy kurs chińskiego juana spada i doprowadza go do utraty bajońskich sum, mężczyzna zaczyna sobie uświadamiać swój własny marazm. Rządzą nim przede wszystkim trzy siły: chęć posiadania, kolekcjonowanie jak najsilniejszych bodźców i dążenie do autodestrukcji. Każe wyłożyć limuzynę wyciszającym korkiem i mimo że hałasu i tak nie da się zagłuszyć, to jest zadowolony, bo MA korek na ścianach. Jego obsesją staje się wykupienie zabytkowej kaplicy i nie obchodzi go, że powinna być dostępna dla zwiedzających – zapragnął ją MIEĆ dla siebie i kropka. Zmaga się palącą go od środka pustką, a żeby ją zagłuszyć, szuka coraz mocniejszych podniet. Chce rozbuchanych emocji, krwi i spermy, bo tylko one potrafią sprawić, że wreszcie coś poczuje. Dlatego zaprasza do wozu kochanki, nakazuje się obezwładnić paralizatorem, zabija szefa własnej ochrony, a na końcu przestrzela sobie dłoń. Te ostatnie pomysły mają też związek z samozniszczeniem, które wydaje się bohaterowi jedynym wyjściem z sytuacji, w jakiej się znalazł. Cronenberg nie pozostawia widzowi nadziei na happy end; nie ma szans, aby coś poza śmiercią dało bohaterowi ukojenie. Jednocześnie mężczyzna panicznie się jej boi, więc codziennie robi sobie zestaw badań. Gdy w czasie jednego z nich lekarz oznajmia, że Eric ma niesymetryczny gruczoł prostaty, cała sprawa się rypie – skazę ma nawet jego piękne ciało, i to w dodatku ta jego część, której tak chętnie używał i był z niej zapewne dumny. Ochroniarz donosi mu na bieżąco o zagrożeniu zamachem, w związku z czym Ericowi nie pozostaje nic, jak tylko samemu wejść w pułapkę agresora i ukrócić swoje męki. Kiedy już staje twarzą w twarz ze swoim niedoszłym zabójcą, wypytuje go o powody, dla których ten chce się targnąć na jego życie. Spodziewa się czegoś ważkiego, jednak i tu się rozczarowuje – zamachowiec okazuje się dziwakiem, który sam dobrze nie wie, dlaczego chce zabić Erica. Główny bohater ponosi ostatnią, sromotną klęskę.
Biedny jest w tym wszystkim Pattinson – jakiej recenzji się nie przeczyta, tam jest chwalony, lecz wszyscy zaznaczają, że pustka w jego oczach wynika nie z zamierzonego działania, lecz z braku aktorskich umiejętności. Bezlitosny Cronenberg rzekomo specjalnie wybrał kogoś bez wyrazu, bo po co grać brak emocji, jeśli można go mieć już w zestawie z aparycją aktora. Nie wiem, na ile jest to prawda, a na ile złośliwość; mnie tu Pattinson niewątpliwie przekonał. Po Uwodzicielu wiem, że role nieszczęśników z wiecznie cierpiącą miną to jego działka, a więc do Cosmopolis pasuje jak ulał.
Z filmu można wyciągnąć wiele, ale żeby to zrobić, trzeba najpierw przebrnąć przez lawinę męczących dialogów, które często można opatrzyć epitetem „pseudointelektualne”. Gdzieś w odmętach Internetu spotkałam się z poglądem, że to przegadanie było celowe, jako że obrazuje przekaz informacji we współczesnym świecie. Na co dzień także jesteśmy zasypywani mniej lub bardziej ważnymi newsami, z których wyłapanie rzeczy istotnych często bywa dużym wyczynem. Jeśli faktycznie był to celowy zabieg Cronenberga, to chwała mu za to. Nic jednak nie zmieni faktu, że Cosmopolis to film ciężki i chłodno obchodzący się z widzem, gdzieniegdzie także przesadzony (absurdalna i dłużąca się sekwencja końcowa). Ze względu na dogłębną analizę beznadziejnego przypadku dziecka kapitalizmu, warto jednak przez niego przebrnąć.
Cosmopolis: dramat, thriller, Francja, Kanada, Portugalia, Włochy 2012. Reżyseria: David Cronenberg. Scenariusz: David Cronenberg. Zdjęcia: Peter Suschitzky. Muzyka: Howard Shore. Obsada: Robert Pattinson, Sarah Gadon, Paul Giamatti, Juliette Binoche, Kevin Durand. Czas: 1 godz. 48 min.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz