sobota, 26 stycznia 2013

Notatki o "Les Miserables", notatki o "Drogówce"


Pora zebrać kurz i pajęczyny, które pojawiły się już na tym blogu i zaserwować coś świeżutkiego. Miałam szczęście być ostatnio na pokazach przedpremierowych Drogówki i Les Miserables, więc uznałam, że warto podzielić się na gorąco wrażeniami. To bardziej garść impresji niż recenzje, ale rozumiecie: sesja nie zna litości! Po 5 lutego wrócę do zwykłej częstotliwości publikowania. Prawdopodobnie nie będę tego robić tylko tutaj, bo nawiązuję współpracę z innym serwisem, ale o szczegółach poinformuję później. ;)


Wyszło jakoś... nędznie


Les Miserables rozpoczyna sekwencja, w której dziesiątki więźniów wciągają do doku przeogromny statek. To nie tylko alegoria ucisku obywateli przez państwo, ale także zapowiedź tego, co zobaczymy przez następne dwie i pół godziny – będzie z rozmachem i na bogato, ale też bardzo wzniośle (w którymś momencie ilość patosu wychodzi uszami). Problem polega na tym, że gorset patetyczności nie jest rozluźniany nawet na moment, przez co Nędznicy to film nadęty i sztuczny, a brak lekkich tonów w tak długiej produkcji jest zwyczajnie męczący. 

To bardzo poważne traktowanie rozterek bohaterów miało zapewne sprawić, że poruszą one widza, wycisną jego łzy – nietrudno odkryć, że ambicją twórców było zrobienie melodramatycznego eposu, który zgarnie kupę nagród i kupę kasy. O ile o zarobki bać się nie muszą, o nagrody sądząc po liczbie nominacji również, to zdarza się, że bardziej niż to "dzieło" angażuje mnie emocjonalnie reklama w TV. Jednostajne zawodzenie aktorów (nie ma tu dialogów nieśpiewanych, a nie zawsze dobrze się tego słucha) i monumentalna scenografia wprowadzają sztuczność, która nie pozwala wczuć się na tyle, żeby się wzruszyć czy dostać gęsiej skórki.

Najwięcej w Nędznikach do zaoferowania mają kobiety: Anne Hathaway, Helena Bonham Carter i Samantha Barks. Ze schematu wyłamuje się tylko Amanda Seyfried, którą można pomylić z porcelanową lalką-mutantem nakręcaną na korbkę. Reszta babek tworzy najlepsze momentu filmu: Hathaway kreuje jedyną przejmującą postać, Bonham Carter wprowadza trochę luzu, a Barks jako Éponine jest nieoczywista i stanowi przeciwwagę dla posągowej Seyfried. Całkiem sprawiedliwie by było, gdyby Hathaway trafił się Oscar, ale jednocześnie trzymam kciuki, by Les Miserables NIE wygrało w głównej kategorii. Wiem, że wpisuje się w oscarowy kanon (dużo gwiazd + pewna przebojowość), ale to byłaby wielka krzywda zadana chociażby Operacji Argo (z nominowanych widziałam jeszcze Bestie z południowych krain i Miłość, ale nie wierzę, by kino autorskie miało szanse z produkcjami hollywoodzkimi). Oscar za kostiumy, za charakteryzację czy dźwięk – proszę bardzo, ale żeby pretendować do tytułu najlepszego filmu roku przydałoby się coś więcej niż rozmach.



Antyróża, rozpad


Jeśli zgorszył Was widok opojów w Weselu, którzy prowadzają się po ciemnych klitkach w celu spełnienia swych nieprzyzwoitych pragnień, to po seansie Drogówki będziecie wspominać debiut Smarzowskiego jako niewinne igraszki, ledwie grę wstępną. Zaczyna się bardzo podobnie, z tym że wszystko podane jest w wersji hard – grupa policjantów z czerwonymi nosami buja się do Białego misia, delikatnie obłapia obecne kobiety. Po tej uwerturze dostajemy istną Sodomę i Gomorę, Polskę skorumpowaną, zachlaną i skurwiałą, w czym reżyser ociera się jednak o przesadę, bywa zbyt dosłowny. Godne pochwały jest, że ktoś postanowił obalić mit Polaka-patrioty, utrzeć rodakom nosa, ale czy takie tytłanie wszystkiego w gównie nie sprawia, że jeden mit zastępuje się drugim, o wiecznie pijanym, pazernym Polaczku-lubieżniku? W końcu gdzieś między Wiesławem Wojnarem a sierżantem Bogdanem Petryckim znajdzie się kilu Tadeuszów, którzy wyrabiają ogólnopolską normę moralności, nie taką znowu niską.  

W momencie zawiązania się właściwej części akcji z Wesela przenosimy się w rejony Domu złego. Smarzowski tworzy pełny napięcia thriller o tym, jak szary obywatel bezbronny jest wobec systemu, jak mały jest wobec ciemnych interesów, które dzieją się „na górze”. Wiesz za dużo, wdepnąłeś w poważny shit, masz kłopoty. Brzmi znajomo, lecz dzięki szarpanemu, nietłumaczącemu wiele montażowi układanie puzzli, z jakich składa się ta historia, to wciąż ogromna przyjemność. Róży natomiast w Drogówce nie znajdziemy. O ile w pierwszych filmach Smarzowskiego nie można się doszukać nawet krztyny optymizmu, to Róża miała całkiem spore jej pokłady, najnowsza produkcja reżysera to jednak wyraźni powrót do początków. Róża jest filmem o budowaniu, Drogówka o rozpadzie. Sierżant Król traci po kolei wszystko, na czym mu zależało, a odkrycie prawdy nic nie zmienia. Niby to taka powtórka z rozrywki, jednak zrealizowana tak sprawnie, że pewnie stanie się moim ulubionym polskim filmem roku 2013. 

Na koniec ciekawostka: zauważyliście, że we wszystkich (lub prawie wszystkich) filmach Smarzowskiego pojawią się dwa rekwizyty, kamera i siekiera? W Weselu i Drogówce nagrania bohaterów demaskują rzeczywistość, w Domu złym ją fałszują. Wniosek? Kto ma kamerę, ten ma władzę, to diabelskie narzędzie manipulacji. O siekierze natomiast Smarzowski powiedział kiedyś, że „pasuje do Polaka”. Gwałtownemu z natury Polakowi potrzebne jest narzędzie prymitywne, czemu hołduje reżyser, w Drogówce jakby symbolicznie wkładając je w ręce sierżanta Króla. Symbolicznie, bo przedmiot ten nie miał tam akurat większego znaczenia – jest, bo pasuje do polskich dłoni, temperamentu. I racja, pistolet byłby jakiś zbyt wymuskany.


10 komentarzy :

  1. Na Drogówkę mam smaka od dawna, podobnie z Nędznikami, choć ostatnio czytałam kilka negatywnych opinii na blogach. I tak pójdę i tak ocenię według swojego zdania. :) Jutro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też miałam ogromnego smaka na Drogówkę, na Les Miserables właściwie też. Co do tego drugiego tytułu to reakcje na niego są naprawdę różne, przykładowo podam, że w kinie państwo koło mnie sapali ze zmęczenia ("jak to, to jeszcze nie koniec?"), natomiast ludzie z rzędu wyżej klaskali po seansie (no chyba, że to z radości, że już się skończyło...). To jest sprawnie zrealizowany, epicki film, tylko mnie się nie podoba ton, w jakim została opowiedziana ta historia (to główny zarzut).

      Usuń
  2. Może trochę tak nie do końca pozytywnie u ciebie, ale te dwa filmy czekają już od dawna na obejrzenie, ale już nie długo - tylko tydzień :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Drogówki to jest tak, że bezpośrednio po seansie byłam pod wielkim wrażeniem, uznałam ten film za świetny. Jednak gdy zaczęłam go rozbierać na czynniki pierwsze, mój zachwyt nieco się zmniejszył. Chodzi o to, że to jest mix Wesela i Domu złego, coś, co już kiedyś u Smarzowskiego widzieliśmy. Róża była progresem, była zupełnie nową, wspaniałą historią, która została opowiedziana z pewną pokorą, co było też jej największą siłą. A Drogówce brakuje jakiegoś wyważenia, szczególnie w pierwszej części filmu. Nadal bardzo mi się podoba, ale w kontekście wcześniejszych filmów nie wypada już tak super.

      Usuń
  3. Łoł, ale ciekawy blog! Na "Drogówkę" wybieram się dzisiaj, zobaczymy jak to będzie. :)
    Tak poza tym to zapraszamy do nas, Archibald Sofia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Drogówka - widziałem. Nie żałuję. Jako kinowy laik, przed seansem widziałem tylko zwiastun tego filmu. W którym zaciekawiła mnie właściwie tylko jedna scena z Marcinem Dorocińskim, dlatego się skusiłem. Jenak, gdybym się może bardziej przygotował na to co zobaczyłem, to najprawdopodobniej się nie wybrał na ten film... W mojej ocenie, być może naiwnej, film wydaje się być mocno przerysowany, ale na pewno oddający jakiś ułamek polskiej rzeczywistości. Z trzech filmów Smarzowskiego, które widziałem (Wesele, Róża, Drogówka) zdecydowanie najbardziej podobała mi się "Róża".

    Ciekawa analiza filmu. Dzięki niej dostrzegłem wiele elementów, które w kinie mi umknęły. Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa :)

      Róża i Drogówka są zupełnie inne, ale cenię je w podobnym stopniu. Jasne, Drogówka jest w jakimś stopniu przerysowana, co zresztą napisałam na początku notki, faktycznie Smarzowski trochę się zapędził (przynajmniej chcę wierzyć, że nie ma racji), ale sam sposób budowania intrygi i świetny montaż rekompensują ten zbyt mocny początek (bo kiedy zawiązuje się właściwa fabuła te groteskowe elementy jakby cichną). Poza tym taki już jest styl Smarzowskiego, facet bywa bezlitosny. Ale jeśli poszedłeś do kina głównie dla Dorocińskiego, to faktycznie mogłeś się czuć zawiedziony, dużo to go tam nie ma ;p

      Usuń
  5. Dopowiem tylko, że Smarzowski przy kręceniu "Drogówki" współpracował z policjantami. Dawno temu robił również program telewizyjny o tym samym tytule i jeździł z policjantami na patrole. Z ciekawostek podobno każdy z bohaterów symbolizuje jeden z grzechów głównych :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, a skoro Smarzowski wcześniej "poznał teren", to można by powiedzieć, że jego wizja nie powinna być wyolbrzymiona, że dotyka prawdy. Jednak czytałam wypowiedź o Drogówce jakiegoś komendanta policji, który powiedział, że to tylko fikcja i że oni się całkiem od filmu odcinają, ale co innego mógł powiedzieć. A o grzechach nie słyszałam, można by z tą wiedzą jakąś ciekawą analizę podjąć :)

      Usuń
  6. Fragment recenzji "Nędzników" z serwisu www.kulturadobra.pl
    "Film Hoopera dalej raczy nas dużą ilością przysłowiowego „miodu” lanego na serce chrześcijan. Tak też, takie wartości jak nawrócenie, miłosierdzie, wybaczenie, pomoc i litość dla ubogich, są i tu bardzo wyeksponowane i podkreślone."

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...