Drive Nicholasa
Windinga Refna okazał się doskonałym polem do popisu dla krytyków filmowych,
którzy prześcigali się w wyszukiwaniu coraz to nowych zapożyczeń, jakich użył
reżyser w budowaniu historii o bezimiennym „driverze”. Szymon Kapela
opublikował artykuł o rzekomej wtórności tego filmu, nazywając go szlachetnym składakiem, bądź też sprytnym
kolażem filmów, które już widzieliśmy, ale zostały zapomniane (więcej tutaj: link).
Myślę, że dokonał w ten sposób uproszczenia tematu, ponieważ źródeł Drive
należy szukać głębiej – inspiracje Refna mają zasięg o wiele większy, niż
próbował to udowodnić Kapela, są rozproszone po całej gałęzi kina
amerykańskiego i próba zebrania tych wszystkich elementów zawsze będzie nie do
końca spełniona.
Jeśli korzenie Drive są osadzone w historii kina tak
głęboko, to czemu uparłam się na Taksówkarza? Przede wszystkim ze względu na
analogiczne postaci głównych bohaterów. Travis Bickle może być „przodkiem”
Drivera: amerykańskie filmy lat 70., takie jak właśnie Taksówkarz, Ulice Nędzy czy dwie pierwsze części Ojca chrzestnego, miały największy
wpływ na ukształtowanie kina klasy B lat 80, a to w tej estetyce utrzymany
jest film Refna.
O dwóch takich, co szukali guza
Zarówno grany przez Ryana Goslinga Driver, jak i kreowany
przez Roberta De Niro Travis Bickle są bohaterami „z przeszłością” (oraz, w
ostatecznym rozrachunku, bez przyszłości). O ile w przypadku pierwszego możemy
się jedynie domyślać, że jakieś tarapaty, w które wpadł, zmusiły go do zmiany miejsca
zamieszkania, to w przypadku Travisa sprawa jest prostsza – to weteran wojny w
Wietnamie, który cierpi na bezsenność, pochłania duże ilości proszków
(prawdopodobnie psychotropowych) i zawiesza się w trakcie rozmowy, co przypisać
możemy chorobie psychicznej, o której cały czas przypomina nam rozedrgana
kamera oraz muzyka Bernarda Hermanna. Travis, aby „uciszyć głosy”, zatrudnia
się jako taksówkarz na nocnej zmianie; podświadomie szukając niebezpieczeństwa,
zapuszcza się w najmroczniejsze rejony Nowego Jorku.
Uzależniającą moc strachu poznał także bohater Drive, który choruje na wieczny brak
adrenaliny – nie potrafi zerwać ze swoją (prawdopodobnie) kryminalną
przeszłością i zatrudnia się jako kaskader w filmach akcji, w nocy zaś umacnia
swą pozycję na rynku podziemnych usług samochodowych, najmując się jako
kierowca u przestępców planujących rabunki i napady. Obaj mężczyźni zarabiają w
związku z tym jako szoferzy typów spod ciemnej gwiazdy i obaj niezmiernie swoją
pracę lubią (chociaż każdy z trochę innych względów). Do pewnego momentu obaj
są jedynie zdystansowanymi obserwatorami tych dantejskich scen – po każdym
kursie kłopoty ich pasażerów przestają być ich kłopotami.
Bohaterów dzieli jednak podejście do tego, czym nasiąkają:
Travis nie może się doczekać, kiedy pewnego
dnia przyjdzie deszcz i zmyje z ulic wszystkie szumowiny, rozróżnia dobro
od zła (na swój wynaturzony sposób), natomiast wszelkie działania Drivera
napędzane są przez jego chęć sprawdzenia się, fascynację przestępczym
światkiem, w który wchodzi coraz głębiej. Chociaż zmylić mogą łagodne oczy i
miły uśmiech Ryana Goslinga, a także troska, z jaką podchodzi jego bohater do
swojej wybranki serca i jej synka, to Driver jest „mrocznym rycerzem” (z
akcentem na mroczny), zimnokrwistym królem samochodowego podziemia, który
dobrze czuje się tylko wtedy, gdy jego puls znacznie przekracza normę.
Real heroes?
Najistotniejszą rzeczą, jaka łączy bohaterów filmów Refna i
Scorsese, jest ich transformacja. Zarówno Driver jak i Travis stają się
aniołami zagłady, których czystki mają wprowadzić w mieście porządek i zapewnić
bezpieczeństwo damom w opałach – Irene oraz Iris. Taksówkarz, który wybucha
niczym bomba zegarowa, staje się deszczem, którego tak bardzo wyczekiwał – gdy
dochodzi do wniosku, że politycy składają czcze obietnice i nie zamierzają
podjąć otwartej walki z „rynsztokiem”, uczucie frustracji popycha go na skraj
przepaści. W pewien skrzywiony sposób Travis dokonuje odkupienia przez przemoc,
nadaje swojej misji jakiś mistyczny wymiar.
Przemiana Drivera odbywa się w
sposób bardziej płynny, niż w przypadku bohatera Scorsese. Od samego początku
wiadomo, że kroczy po bardzo cienkiej linii między ścieżkami prawa i bezprawia.
Wożąc kryminalistów Driver wciąż ma się za „dobrego rekina”, który swój
pośredni udział w przestępstwach traktuje tylko jako pretekst do osiągnięcia
odpowiedniej ilości kilometrów na godzinę i stężenia adrenaliny we krwi. Nocny
świat Los Angeles pochłania go coraz bardziej, i choć w momencie, gdy Driver
zakochuje się w Irene może się wydawać, że ciepło domowego ogniska uczyni z
niego wzorowego obywatela, to niefortunny przebieg wypadków w czasie ostatniego
„skoku” aktywuje w nim prawdziwego „bad boya”. Chociaż mógłby przyjąć
propozycję swoich antagonistów i wyjechać z kraju, postanawia nie zadowalać się
półśrodkami i zostać terminatorem pełną parą. Teoretycznie w eksterminowaniu
wrogów przyświeca mu chwalebna myśl, że robi to dla bezpieczeństwa Irene i jej
syna, w praktyce jednak grzęźnie w kołowrocie krwi i przemocy. Zarówno Refn jak
i Scorsese pokazują skorumpowany świat, w którym można być albo poszkodowanym
outsiderem, albo oprawcą.
W obu filmach impulsem do
przemiany bohaterów jest kobieta. Iris i Irene są (zdaniem ich „wybawców”)
osobami potrzebującymi opieki, delikatnymi i ciężko doświadczonymi przez los.
Całość odwołuje się do najprostszego schematu pod tytułem „księżniczka w łapach
złego smoka i rycerz na koniu, który śpieszy jej na ratunek”. Ten układ zostaje
jednak odbity w krzywym zwierciadle, jako że etos rycerzy w mechanicznych
koniach odbiega od klasycznego: mają oni w sobie więcej ze smoka, niż z książąt
z bajki. Ponadto ich księżniczki wcale nie wołają o pomoc; brakuje też happy
endów.
Krew lepsza niż seks
Alienacja Travisa nie jest spowodowana jedynie piętnem, jakie pozostawiły przeżycia w Wietnamie. Historia ta podszyta jest także niespełnionym erotyzmem, który prowadzi do ukrytej seksualnej frustracji i gniewu. W akcie desperacji, aby tylko zwrócić na siebie uwagę dziewczyny, która mu się podoba, planuje zamach na senatora, dla którego ta pracuje. Chociaż ostatecznie mu się to nie udaje, dowiadujemy się, że Travisowi jest obojętne, kto stanie się ofiarą jego rzezi. Szuka ujścia dla swojej nienawiści, a sprawą drugorzędną jest, gdzie je znajdzie.
Z podobnymi problemami boryka się Driver. Jakaś bolesna tajemnica sprawia,
że stroni od ludzi, nie chce bądź nie potrafi budować głębszych
relacji. Dopiero Irene, typ kury domowej, uosobienie matczynego ciepła i
dobroci, budzi w bohaterze chęć stabilizacji. Mężczyzna nie może zdobyć się na
więcej, niż grę spojrzeń lub dotyk dłoni, dopiero emocje związane z realnym
niebezpieczeństwem dają mu „kopa”, działają na niego narkotycznie, pobudzająco
i w konsekwencji pozwalają podjąć śmielsze kroki (scena pocałunku w windzie,
kiedy moment później Gosling rozpłaszcza głowę wroga podeszwą). Scena, w której
Driver atakuje młotkiem Cooka, rozgrywa się wśród półnagich striptizerek, a
więc połączenie ekscytacji zabijania z erotycznym uniesieniem jest nam
sugerowana więcej niż raz. Obu bohaterom analizowanych filmów towarzyszy pewien
rodzaj ekstazy, jednak u Travisa wywołana jest ona pomieszaniem mistycyzmu z
fanatyzmem, zaś Driver czerpie „moc” z samego zadawania bólu, co czyni go
podobnym do maniakalnych seryjnych morderców, których znamy z licznych filmów i
seriali kryminalnych. Tezę tę potwierdza scena topienia Nino, kiedy Driver
zstępuje z wysokości niczym anioł zemsty, z twarzą schowaną pod upiorną kaskaderską
maską. Całkowicie odczłowieczony, bez najmniejszych skrupułów wykonuje wyrok
śmierci, który sam ustanowił, stając się panem życia i śmierci.
(Pop)kultura jako źródło cierpień
Kluczową sceną w Taksówkarzu jest dla mnie ta, w której
De Niro stoi przed lustrem, ćwiczy groźne miny i powielekroć powtarza słynne You talkin' to me?. Scena ta trafnie
oddaje sytuację człowieka odsuniętego na margines społeczeństwa, który za
wszelką cenę szuka kontaktu, którego samotność doprowadza do szaleństwa.
Ponadto idealnie obrazuje to, że Travis jest także ofiarą popkultury.
Centralnym punktem jego mieszkania jest telewizor, a w głowie ma pełno kalek,
które wpoiło mu kino gangsterskie i melodramatyczne, niekoniecznie wysokiej
klasy. Dlatego chce przypominać twardzieli z filmów, jakie oglądał, kreuje dla
siebie postać na wzór samozwańczego szeryfa z Dzikiego Zachodu, który wprowadza
sprawiedliwość w mieście nierządu. Travis na chwilę zmienia się w superbohatera
(gdyż tak o sobie myśli), czemu towarzyszy też przemiana czysto fizyczna, czyli
charakterystyczny irokez i okrągłe okulary. Iście teatralny jest także gest
przystawienia sobie dłoni do głowy niczym lufy pistoletu, który półżywy Travis
wykonuje przed policjantami – wygląda jak finał dokładnie zaplanowanego
spektaklu.
Podobnie jak Travis, Driver
wyimaginował sobie postać walczącego ze złem herosa, który po rycersku poświęca
się dla swojej lubej. Być może to właśnie filmy takie jak Taksówkarz, w połączeniu z kinem gangsterskim i sensacyjnym,
wpłynęły na niego i wykształtowały postawę wojownika, który rozprawia się z
ludźmi chcącymi skrzywdzić jego i jego ukochaną. Obiera sobie pewną konwencję,
w którą bez reszty wchodzi, w czym pomóc mu mają odpowiednie rekwizyty:
charakterystyczna kurtka ze skorpionem, która przypomina okrycie kaskadera
Mike'a z Death Proof Quentina
Tarantino, oraz obcisłe t-shirty, okulary-pilotki i wykałaczka trzymana w
zębach, które budzą skojarzenia z Marionem Cobrettim z filmu Cobra George'a P. Cosmatosa. Zakończenie
filmu, w którym ciężko ranny Driver odjeżdża w światłość, i które budzi podobne
kontrowersje jak to w Taksówkarzu
(„przeżył, czy nie przeżył?”), przypomina ostatnie sceny Jeźdźca znikąd, w których to poturbowany Shane kieruje swego konia
w stronę zachodzącego słońca. Do ostatnich chwil Driver nie wychodzi ze
schematu, jaki sam sobie narzucił, przez co w swoich oczach nie jest maszyną do
zabijania, ale godnym podziwu wojownikiem w walce o lepszy świat.
Vintage, ale nie na darmo
Można się spierać, czym są tak
naprawdę liczne zapożyczenia, które z upodobaniem wyszukują w Drive krytycy –
czy to ukradkiem podebrane pomysły, zrzynki reżysera, czy może atmosfera, jaką
buduje wokół siebie sam Driver, na takich filmach wychowany? Jak zwykle, prawda
leży pewnie pośrodku. Nie da się
dokładnie określić, kto był prototypem głównego bohatera filmu, jako że Refn
inspirował się całym nurtem sensacyjnym, czerpiąc z niego to, co najbardziej
fascynujące i układając w doskonałe puzzle. Sprawia to, że Drive nie pozostaje tylko piękną wydmuszką w retro wzory, ale przyczyną
do zgłębienia historii amerykańskiego kina lat 60., 70. i 80.
Ps – Only God Forgives, czyli nowy film Refna z Goslingiem w roli głównej, już późną wiosną w kinach! (Podobno, póki co mamy pierwszy plakat.)
O Drive pisałam wcześniej w notkach:
Subiektywny przegląd najlepszych scen muzycznych
Słabe wydanie genialnego filmu, czyli o Drive na DVD (plus goslingowy bonus)
Mi się Drive tak średnio podobał. Ja bym się chyba zgodził z tym, że film to właśnie taka seria zapożyczeń i nawiązań, dobrze zrobionych, ale tak ogólnie, to nie wiem czy coś ciekawego z nich wynika. Ale...
OdpowiedzUsuń"Driver wyimaginował sobie postać walczącego ze złem herosa, który po rycersku poświęca się dla swojej lubej. Być może to właśnie filmy takie jak Taksówkarz, w połączeniu z kinem gangsterskim i sensacyjnym, wpłynęły na niego i wykształtowały postawę wojownika, który rozprawia się z ludźmi chcącymi skrzywdzić jego i jego ukochaną. Obiera sobie pewną konwencję, w którą bez reszty wchodzi, w czym pomóc mu mają odpowiednie rekwizyty"
Mniej więcej w taki właśnie sposób zinterpretowałem sobie postać Goslinga. Wg mnie Driver jest całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek osobowości i wszystko co robi jest wzorowane na jakimś filmie: praca mechanika, kierowca rajdowy, kierowca dla przestępców, nawet jego romans z matką/kelnerką. Wszędzie odgrywa rolę filmowego twardziela i robi to od pierwszej sceny filmu. Ta jego kaskaderska maska jest chyba dosyć istotna. Pierwszy raz nakłada ją na planie filmowym żeby upodobnić się do filmowego bohatera i to chyba ma symbolizować, że w życiu prywatnym też nosi metaforyczną maskę aby upodobnić się do jakiegoś filmowego bohatera. Kiedy nakłada ją drugi raz, jego udawane życie filmowego twardziela zostało całkowicie zniszczone (przez Rona Perlmana, żeby było śmieszniej) nie ma już kumpla mechanika, nie ma swojej dziewczyny, nie może być kierowcą (rajdowym czy mafijnym). Wydaje mi się, że nakłada ją po to, aby znów stać się filmowy twardzielem (co w sumie chyba mu się udaje, na końcu filmu, kiedy synth-pop znów zaczyna grać), ale maska wyjęta z kontekstu planu filmowego jest pusta, nie oznacza nic i to chyba właśnie pokazuje że on sam tak naprawdę nie ma żadnej osobowości. A potem, kiedy zabija Perlmana i zaczyna się kojarzyć ze slasherowym mordercą, to chyba jest komentarz na temat jego zdrowia psychicznego.
O, przypomniałem sobie jeszcze, ta scena z Albertem Brooksem w restauracji (pod koniec filmu), to chyba ma być taki casting, czy Driver nadaje się do roli twardziela/bohatera (w końcu Brooks jest, czy był producentem filmowym). No i okazuje się, że się nadaje, i happy end. :)
Zgadzam się, cenne uwagi :) Maska jest bardzo istotna. W ogóle gadżety w tym filmie są ważne, to rekwizyty, które mają pomóc Driverowi w wejściu w "rolę". Z resztą z podobnych powodów Travis Bickle goli głowę. Masz rację, Driver to jest ktoś całkiem przezroczysty, kto każdy aspekt życia podporządkowuje pod schemat, jaki sobie narzucił. Dlatego robienie z tego filmu melodramatu, jak usiłują to zrobić dystrybutorzy, to niezłe nadużycie.
UsuńWow, jestem pod wrażeniem artykułu. Dogłębna analiza tych dwóch obrazów pozwoliła mi zwrócić uwagę na fakty, których nie dostrzegłam podczas seansów obu tych produkcji. Może też dlatego, że oglądałam je w dość dużym odstępie czasu, jednak mimo wszystko Twój post robi wrażenie. Wzięłaś pod lupę dwa bezapelacyjnie wyjątkowe filmy, choć ich unikalność polega na czymś innym. Biorąc pod uwagę fakt, iż nakręcone one zostały w zupełnie innych epokach (35 lat w kinie jednak robi różnicę...), jeden i drugi budził w ludziach mieszane uczucia. Nie są to obrazy, które wszyscy okrzykną awangardą, nawet jeśli "Taksówkarz" zaliczany jest dziś do klasyki kina. Dla mnie osobiście to obrazy wyjątkowe pod każdym względem, nie tylko wizualnym, ale i fabularnym, a także psychologicznym.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
tercc :)
Dziękuję za miłe słowa :) Ta analiza pierwotnie była jeszcze dwa razy dłuższa, ale ją skróciłam, bo 10 stron to jednak za dużo jak na internetowe warunki ;) (Po prostu streściłam jedną z moich prac rocznych.)Chyba nikt wcześniej nie wpadł na porównanie tych dwóch filmów, a mnie się wydało naturalne, co mam nadzieję, że udało mi się udowodnić! I tak, to są bezapelacyjnie dwa wyjątkowe filmy :)
Usuń