niedziela, 30 grudnia 2012

Podsumowania, wszelkie.


Szał podsumowań trwa, a ja dałam mu się porwać. Pokusiłam się o swoje i to w dodatku trzyczęściowe dzielę się spostrzeżeniami dotyczącymi kina, muzyki i samego blogowania.

 1. 2012 na blogu



Zacznę lajtowo, od podsumowania mojej blogerskiej „kariery”. Nagłówek dałam trochę na wyrost, bo przed 16 września 2012 roku Wynaturzenia z kinowego fotela jeszcze nie istniały. W porównaniu do moich kolegów i koleżanek z Organizacji Blogów Filmowych wciąż jestem raczkującym grzdylem. Mimo tego już mogę wymienić plusy, jakie dało mi pisanie tutaj. Do wymiernych mogę zaliczyć dostanie się na warsztaty dziennikarstwa filmowego (bez bloga nigdy bym się nie zebrała, żeby wysłać coś na konkurs), sporo nowych znajomości (wirtualnych i nie tylko) i poprawę moich umiejętności pisarskich (przynajmniej chcę w to wierzyć). Istnieją jeszcze wartości niewymierne, ale to już zostawię dla siebie, bo co, w końcu nie prowadzę tu pamiętniczka. 

Ten przydługi wstęp sprowadza się do tego, że decyzję o założeniu bloga uważam za jedną z najlepszych inwestycji minionego roku. Wy chyba również nie macie mnie za grafomankę bez piątej klepki, bo liczba obserwatorów, lajków i komentarzy rośnie coraz szybciej. Blogspotowe statystyki mówią, że wpadliście do mnie już ponad sześć tysięcy razy (nie wiem, czy to dużo, czy mało), najczęściej po to, by poczytać teksty o serialach (linki do moich dwóch najpopularniejszych postów: Serialowe powroty, cz. 1Serialowe powroty, cz. 2), co z jednej strony wydaje mi się zrozumiałe, a z drugiej trochę mnie smuci, bo nie planuję się na nich skupiać, a z dziewięciu tytułów, które zaczęłam oglądać w październiku, na bieżąco jestem teraz z zaledwie czterema. Może będę zamieszczać więcej rankingów, bo jak widzę, moje subiektywne przeglądy również cieszą się zainteresowaniem. A skoro już wszystko tak rozliczam, to dodam jeszcze, że ta notka jest trzydziestą, jaką spreparowałam.

Na koniec pierwszej części wspomnę o fakcie, który mnie niesamowicie rozbawił: coraz częściej trafiacie do mnie z googli, a hasło, które przekierowuje Was do mnie najczęściej, brzmi „maska batmana szablon”. Dziwi mnie to, bo Batmanowi poświęciłam do tej pory na całym blogu może dwa zdania, więc naprawdę nie wiem, jak działa ta wyszukiwarka, ale coś się jej zdrowo pierniczy :D   

2. 2012 w kinie


Pierwszy wniosek, jaki nasuwa mi się w tym temacie, brzmi: w roku 2012 nie obejrzałam żadnego nowego filmu, który absolutnie by mnie zachwycił. Trafiło się kilka bardzo dobrych pozycji, jednak nic „arcydzielnego”. Na potrzeby warsztatów Krytycy z pierwszego piętra stworzyłam swoje top 10, które przyczyniło się później do powstania tego: Krytycy z pierwszego piętra: TOP 15. Moja prywatna lista nie różni się bardzo, podium wygląda podobnie: na pierwszym miejscu Nietykalni, na drugim Wstyd, na trzecim (tu zmiana) Artysta. W mojej pierwszej piątce znalazło się też miejsce dla Miłości i Róży, na plecy dyszą im Bestie z południowych krain (moja recenzja: Filmweb Offline - wrażenia i minirecenzje (Savages: ponad bezprawiem, Bestie z południowych krain i Uprowadzona 2)). Doceniłam też Skyfall i Mroczny Rycerz powstaje (dwa najlepsze tytuły, jeśli chodzi o kino czysto rozrywkowe), W ciemności i Babycall (moja recenzja: Groza po skandynawsku - recenzja Babycall), chociaż teraz pewnie postawiłabym na Operację Argo. Uzasadnienia dla mojej pierwszej trójki znajdziecie na blogu Krytyków, jako że raczono mnie tam zacytować. Pragnę tylko zaznaczyć, że poza pierwszą szóstką, która faktycznie się wybija, reszta jest raczej umowna, bo zbyt wiele ciekawych filmów widziałam, aby je teraz sztywno numerować.


Podsumowań roku 2012 przeczytałam już mnóstwo i z mych obserwacji wynika, że takie zestawienie bez działu „rozczarowania” jest niepełne. Też takowe mam, więc co mam sobie żałować! Najbardziej wkurzyły mnie dwa filmy: Avengers (recenzja tutaj: Uratowali świat, ale pogrzebali moją wiarę w filmy o superbohaterach (całe szczęście z odsieczą przyszedł Batman) – recenzja Avengers) oraz Wszystkie odloty Cheyenne’a. Pierwszy ma słabiutki scenariusz, drugi przypomina długi teledysk, który w dodatku przemyca pseudointeligenckie treści. Podkreślam: to nie są najgorsze filmy, jakie widziałam w tym roku, tylko te, które mnie zawiodły.

A szczytny tytuł najbardziej kiszkowatego filmu roku przyznaję Uwodzicielowi (recenzja tutaj: Czy Robsten jest tak zły, jak go malują? (Recenzja Królewny Śnieżki i Łowcy oraz Uwodziciela, cz. 1)). Na pewno wypuszczono wiele dużo bardziej nieudanych obrazów, jednak nie jestem na tyle szalona, by oglądać jakieś Od pełni do pełni czy inne cuda.     

3. 2012 w muzyce


Porwał mnie szał podsumowań! Pokusiłam się o moje singlowe top 20. Nie, nie znam się na muzyce – ja jej po prostu słucham (więc z moich komentarzy nie dowiecie się niczego przełomowego, moje uzasadnienia można sprowadzić do „podoba mi się, bo jest dobre”). Staram się być na bieżąco, jednak gdy przeczytałam listę The Top 100 Tracks of 2012 na Pitchforku (znajdziecie ją tutaj: link) to oniemiałam, bo i tak nie znałam lwiej części ich propozycji (to na wypadek, gdyby ktoś chciał mi zarzucić hipsterstwo). Możecie spytać, po co filmowa blogierka bawi się w pisanie o muzyce, więc tłumaczę: odczuwam frustrację, bo nie znam (prawie) nikogo, kto by podzielał mój muzyczny gust. Szkoda, że tacy ciekawi artyści się marnują, chcę ich trochę rozpromować. Zamiast zasypywać walle znajomych na facebooku to o, zrobiłam sobie taką listę. Może moja misja skoczy się powodzeniem i znajdziecie tu dla siebie coś ciekawego. A jeśli nie, to uznajmy cały ten ranking za mój prezent gwiazdkowy – ot, dziewczynka się ucieszyła, bo wreszcie mogła się pochwalić, jakiej fajnej muzyki słucha. Przywołajmy w sobie świątecznego ducha i wybaczmy jej ten wyskok.

Ps – wyszło bardzo pościelowo.

01. The xx – Angels


Jaranie się Openerem jest podobno w złym guście, ale trudno nie ekscytować się magią koncertu The xx. Jak powiedział sam Jamie, on i zespół myśleli, że w Polsce mało kto ich zna i są w szoku, że grają koncert dla kilku tysięcy ludzi. Co więcej, udało się im nas zahipnotyzować – przez półtora godziny wszyscy stali jak zaklęci, delikatnie kołysząc się w rytm tego minimalistycznego plumkania. Bez żadnych świetlnych pokazów, bez fajerwerków, bez show na scenie. Wystarczył ogromny X zawieszony pod sufitem i skromne, liryczne rozmowy dwojga kochanków. Angels zabiera mnie tam z powrotem, do tego beztroskiego wieczoru, kiedy pierwszy raz w życiu muzyka wlała się we mnie tak głęboko. 

02. Rustie featuring AlunaGeorge – After Light 


Dla mnie najbardziej erotyczna piosenka roku, pewnie przez ten koci wokal.

03. Frank Ocean – Thinkin Bout You


Ładunek emocjonalny zdolny by rozsadzić nie jedno serce. Nawet ja mam ochotę zacząć płakać. Nie, żartuję. Nie żartuję. Żartuję?

04. Jessie Ware – Wildest Moments/Running (nie umiem się zdecydować)



Jessie jest wyjątkowa – dawno nie było laski z taką klasą. Wysmakowane aranżacje, stylowy image. Niektórzy prorokują, że Wildest Moments stanie się wkrótce drugim Somebody That I Used to Know, ale wątpię, by mieli rację. Eska od długiego czasu próbuje wylansować Lanę del Rey i idzie im to opornie, a wydaje mi się, że Jessie jest od niej jeszcze mniej przebojowa. Wildest Moments jest zdecydowanie zbyt subtelne jak na piosenkę, która ma się podobać wszystkim.

05. Lama del Rey w swetrze z angory – Blue Jeans/American



Nie zgadzam się, że na Born to Die poza Video Games nie ma dobrych piosenek. Blue Jeans nie tylko dobrze się słucha, ale też wspaniale ogląda (cudowne zdjęcia!). W późniejszych nagraniach i teledyskach Lana zjada własny ogon – bywa, że zamiast diwą z lat 60. staje się przerysowaną lalą bez wyrazu (za dużo wszystkiego, tak jak w Ride z modulowanym głosem). Narzekam, narzekam, ale Born to Die: Paradise Edition i tak słucham, bo mimo wszystko kupuje tę retro kreację. A American jest zwiewne i wdzięczne, najlepszy kawałek na reedycji płyty.

06. Sky Ferreira – Everything is Embarrassing


Ta gówniara jest tak nieprzyzwoicie zdzirowata, że sama mam ochotę ją przelecieć.

07. Tame Impala – Elephant


The Beatles na ostrych prochach? Pomieszanie Pink Floyd z Black Sabbath? John Lennon came back to life? (jeden z komentarzy na youtube). Tame Impala nikogo dokładnie nie kopiuje, ale korzysta z dorobku najlepszych z najlepszych.

08. King Krule – Rock Bottom


Komuś na górze się pomieszało i młody (rocznik ’94) dostał głos przepitego pięćdziesięciolatka. Jaka różnica pomiędzy fizjonomią a wydawanymi przez niego dźwiękami! 

09. Muchy – Zamarzam


Nowe Muchy nie zaspokajają mnie, ale ten kawałek to wszystko, co do tej pory u nich lubiłam, tylko że bardziej „brudne”. Niebanalny tekst, buńczuczność, nie taka znowu oczywista melodia = najlepsza polska piosenka roku.

10. Usher – Climax


“Lepsze niż te wszystkie Wasze dubstepy.” 

11. Grizzly Bear – Yet Again


Nad Grizzly Bear rozpływałam się już przy okazji pisania o Blue Valentine. Zasadniczo nic się nie zmieniło: na Shields obcujemy z różnymi odcieniami melancholii, a że ze mnie flegmatyczna typiara, to wszystko to dobrze koreluje z moją „aurą”.

12. Beach House – Myth 


Słodko sączący się z głośnika dream pop.

13. Aluna George – You Drums, Your Love


Mądrzejsi ode mnie napisali, że to future R&B. Jeśli tak brzmi muzyka przyszłości, to wreszcie przestaję się jej bać. 

14. Japandroids – The House That Heaven Built 


Wolałam Post Nothing, ale brakowało mi w tym podsumowaniu rockowego pierdolnięcia.

15. Carly Rae Jepsen – This Kiss 


…bo Call Me Maybe znudziło mi się jakiś million lat temu.

16. Kamp! – Sulk


Nie dobre, bo polskie, tylko dobre, bo dobre.

17. Taylor Swift – We Are Never Ever Getting Back Together


Modna zbitka guilty pleasure pasuje jak ulał. Pamiętacie Avril Lavigne?

18. Avicii – Silhouettes


Gdyby w klubach leciała tylko muzyka na takim poziomie, to może wreszcie zaczęłabym się dobrze w nich czuć. Będę przy tym jutro tańcować.

19. Ty Segall - I Bought My Eyes


Psychodeliczne granie miało się w roku 2012 bardzo dobrze.

20. Florence and the Machine – Never Let Me Go


Niby łzawa ballada, ale wszyscy potrzebujemy czasem łzawej ballady.

6 komentarzy :

  1. Jeśli interesuje cię sposób działania wyszukiwarki google, tematyka SEO [przydatna w prowadzeniu bloga], kryteria pozycjonowania itp.
    Polecam przeczytać to:

    http://helion.pl/ksiazki/przechytrzyc-google-odkryj-skuteczna-strategie-seo-i-zdobadz-szczyty-wyszukiwarek-evan-bailyn-bradley-bailyn,przego.htm

    Choć ja po przeczytaniu uznałam, że zajmowanie się kwestią własnych statystyk to sprawa z góry skazana na niepowodzenie, bo a- nie mam czasu i b- pomysłów jak to osiągnąć.


    A filmy ciekawe. Nie widziałam tylko Babycall ale jakoś nieszczególnie mnie do niego ciągnie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za podrzucenie tytułu - myślę, że to bardzo fajna sprawa, tylko to dla mnie to pewnie byłaby bardzo ciężka lektura ;p Poza tym zaczynają mi się zaraz dwie sesje, więc muszę sobie darować takie przyjemności na rzecz literatury Młodej Polski i pozycji z nią korelujących :/ Ale dzięki ;)

      Z tym Batmanem to chce mi się śmiać, bo w końcu zdarza mi się pisać o dość poważnych sprawach, a tu ludzie do mnie wpadają żeby maskę Batmana znaleźć -_-'

      Usuń
    2. Uspokoję cię, książka napisana jest bardzo przystępnym językiem, co oczywiście nie przeszkodziło powstaniu moich 3 stronicowych notatek z kodami do wyszukiwarek :D

      Usuń
    3. To widzę, że blogowanie nie jest Ci obce od żadnej strony :D Przykładasz się. Skoro język przystępny, to może wcisnę to gdzieś między moje polonistyczne lekturki ;)

      Usuń
  2. Wiedziałem, że pojawi się Florence, ale czego aż 20 ? :< Ja natomiast najgorszy film tego roku przyznałbym dla Magic Mike'a, Cosmopolis, albo właśnie Uwodziciela. Trudno mi powiedzieć, który tegoroczny film był najlepszy. Mnie bardzo zachwyciło "Cafe De Flore" i chyba to byłby faworyt do tego tytułu :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cafe De Flore nie widziałam jeszcze, ale nadrobię to. Akurat Cosmopolis mi się całkiem podobało, Magic Mike także (chociaż gdybym była facetem, też pewnie nie byłabym tak entuzjastycznie nastawiona). Wśród kiszek mogłabym jeszcze umieścić Uprowadzoną 2 oraz I że Cię nie opuszczę, ale one i tak są lepsze niż Uwodziciel.

      A co do Florence to niestety na nowej płycie trochę nudzi. Lepsze kawałki wypuszczono jako single jeszcze w 2011. Lungs było zdecydowanie fajniejsze! Ale ze względu na stare czasy dałam jej to 20. miejsce ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...