Kolejna odsłona cyklu okołofilmowego, w którym zdaję relację z działalności bloga i dzielę się odkryciami. Ponieważ mamy koniec grudnia, pokusiłam się tu o pewne podsumowanie tego, co działo się w minionym roku na Wynurzeniach i nie tylko (pod „nie tylko” kryją się zapiski rodem z pamiętniczka, czyli co nieco prywaty). Znajdziecie tu także życzenia noworoczne, najlepszą muzykę ostatnich dwóch miesięcy i wzmiankę o nowej inicjatywie Organizacji Blogów Filmowych.
Część świąteczna
Składałam już bożonarodzeniowe życzenia na stronie Organizacji Blogów Filmowych, ale z okazji nadchodzącego Nowego Roku powtórzę je tutaj: wszystkim kinomaniakom życzę energii i zdrowia Woody’ego Allena, fantazji Tima Burtona, fortuny Jamesa Camerona, miłości na miarę Brangeliny oraz Sylwestra, którego nie powstydziłby się sam Charlie Sheen. ;) Miejcie obfity w kinowe wrażenia rok, Kochani!
Korci mnie, żeby pochwalić się swoją filmową gwiazdką – bardzo mile mnie zaskoczyła! Co prawda wspominałam o książce Kozłowskiego Stanley Kubrick i o Lśnieniu na DVD w liście do Świętego Mikołaja, ale nie spodziewałam się całego Kubrickowego zestawu. Django było całkowitą niespodzianką, ale trafioną w dziesiątkę, bo kto by nie chciał mieć na półce najlepszego filmu 2013 roku? ;) Chętnie przystąpię do trzeciego już seansu. Książki jeszcze czytać nie zaczęłam, ale wydaje się szalenie interesująca i na pewno wkrótce ją tu zrecenzuję. Już od dawna noszę się z napisaniem posta o mojej filmowej biblioteczce – oczywiście nie po to, by chełpić się (nie tak znowu dużymi) zbiorami, tylko żeby Wam polecić dobrą lekturę lub coś odradzić.
Część reklamowa, czyli nowy cykl na blogu Organizacji Blogów Filmowych
Nasza blogerska grupa postanowiła rozruszać trochę wspólną stronkę i zainicjować cotygodniowy cykl tekstów dotyczących bieżących premier. W ten sposób powstało już kilka postów (a ja produkuję się w każdym z nich):
Nasze ulubione filmy Marvela (link)
Nasze ulubione filmy Ridleya Scotta (link)
Najlepsze teen movies / Nasze doświadczenia z kinem LGBT / Jeśli dramat europejski, to… / Jeśli Las Vegas, to tylko z… (link)
Koktajl świąteczno-wojenno-soderberghowy, czyli o naszych ulubionych gwiazdkowych animacjach, filmach Stevena Soderbergha i rosyjskich filmach wojennych (link)
Najlepsze filmy katastroficzne / Najlepszy i najgorszy remake (link)
W imieniu OBF-u zapraszam do odwiedzin bloga. :)
Część wspominkowa, czyli rok 2013 na blogu
Rok temu również napisałam post podsumowujący działanie bloga, jednak jako że Wynurzenia powstały we wrześniu roku 2012, nie było za bardzo nad czym się rozwodzić. Po kolejnych 12 miesiącach regularnego blogowania nie wiem, od czego zacząć. Jeszcze nigdy nie byłam tak maniacko (to dobre słowo, bo czasami przekraczam granice zdrowego rozsądku) zaangażowana w film: nigdy aż tyle nie oglądałam, nie spędzałam tyle czasu w kinie i nie pisałam tak wiele. Ba, na początku roku nakręciłam nawet swoją własną, trzyminutową etiudę (praca zaliczeniowa na zajęciach z Podstaw reżyserii filmowej) i mimo że to był bardzo amatorski projekt (plan zdjęciowy – moje mieszkanie, kamera – aparat cyfrowy; aktorzy – zwerbowani znajomi), to dopiero po nim pojęłam, jak ważną sprawą jest montaż i jak ludzie zajmujący się nim są niedoceniani. Po tych wszystkich doświadczeniach nie jestem już tą samą kinomanką, co w 2012. ;)
Czy powinnam podawać cyferki? Pewnie nie, bo to czyste chwalipięctwo, ale znając życie znajomi blogerzy podadzą jeszcze dwa razy większe, a poza tym takie podsumowania (również dotyczące najlepszych filmów) robi się przede wszystkim dla siebie. To dobra okazja, żeby porównać zaawansowanie swojego nałogu względem poprzednich lat oraz innych osób, poza tym jest w tym zwyczajnie coś przyjemnego – wszyscy w końcu lubimy rankingi, to zawsze taka esencja esencji. Swój filmowy i muzyczny top umieszczę w innej notce, tymczasem filmwebowe statystyki podają, że w tym roku mam za sobą 197 seansów, z czego w kinie zaliczyłam… 84 filmy. Chyba sama się nie spodziewałam takiej liczby. ;p Gdybym grzecznie kupowała na każdy z nich bilet, kina zarobiłyby na mnie blisko 1500 zł. Ale aż tak rozrzutna nie jestem, taka cyfra to wynik pracy w portalu filmowym (na 20 pokazów weszłam dzięki samej akredytacji udzielonej przez Warszawski Festiwal Filmowy) oraz odpowiednich znajomych. Na niektóre zaproszenia zapracowałam samym blogiem, bo udało mi się nawiązać kontakt z trzema dystrybutorami (a nawet pięcioma, jeśli liczyć współpracę na zasadzie „DVD za recenzję”). Owocem moich tegorocznych filmowo-serialowych doznań jest około 50 postów na blogu oraz prawie 40 artykułów i recenzji na portalu KinoActive (plus kilka gościnnych występów na zaprzyjaźnionym blogu Cinemacabra). Dość istotny tu jest fakt, że powstanie zdecydowanej większości tych tekstów przypada na ostatnie pięć miesięcy (tak długi jest mój portalowy staż). Czasami zawalam uczelniane obowiązki, żeby tylko pójść na pokaz prasowy (są one zwykle w godzinach porannych), a później, gdy mam do oddania trzy recenzje tygodniowo (plus minus), zdarza mi się odizolować nieco od świata i towarzysko umrzeć – dlatego napisałam, że od czasu do czasu moja pasja nabiera niezdrowego charakteru. Jest to jednak nałóg, którego nawet nie zamierzam rzucać.
Co do statystyk, to chyba nie ma się czym chwalić, bo po 16 miesiącach dobijam do 26 tysięcy odsłon. Odkąd piszę dla KinoActive, ruch na blogu się zmniejszył, ale i moich aktualizacji jest tu o wiele mniej. Rozkręcenie nowego portalu filmowego wymaga pełnego zaangażowania, co musi mieć jakieś skutki uboczne. Plusów jest jednak o niebo więcej, z czego najbardziej liczą się dla mnie trzy: możliwość chodzenia na pokazy prasowe, festiwale i konferencje, dotarcie do znacznie szerszego grona czytelników, a także bliskość ważnych osób ze świata filmu (co wiąże się z konferencjami i festiwalami). Trochę grubych ryb już widziałam – choćby Andrzeja Wajdę, Agnieszkę Holland (relacja z premiery Gorejącego krzewu: link), Pawła Pawlikowskiego, Roberta Więckiewicza, Jana Kidawę-Błońskiego, czy też Maisie Williams i Liama Cunninghama z Gry o tron (link). Nie znaczy to, że jestem "obyta". Przed świętami byłam na pokazie prasowym Skubanych, po którym odbyła się konferencja z udziałem aktorów odpowiedzialnych za dubbing. Jednym z nich był obecny również na projekcji Cezary Pazura, który usiadł prawie dokładnie przede mną. Zanim zgasły światła wstał, poprawił marynarkę i spojrzał na mnie. Gdy to zrobił, byłam w trakcie równoczesnego żłopania wody i gapienia się na niego. Żeby to gapienie nie miało znamion podglądactwa, powinnam odłożyć butlę i delikatnie się uśmiechnąć, ale nie, oczywiście odruchowo zerknęłam gdzieś indziej, że niby wcale się nie gapię! Opowiadam to półżartem, ale nie mogę sobie darować tego irracjonalnego braku opanowania.
Wiecie, co jest w pisaniu dla portalu najprzyjemniejsze? To, że gdy jestem na pokazie prasowym, często widzę na sali kilku redaktorów, którzy gościnnie pojawili się na moim kursie dziennikarstwa filmowego (w maju skończyłam kurs Krytyków z I piętra, polecam wszystkim, którzy piszą i którzy mieszkają w Warszawie lub okolicy; więcej w linku). Paweł Felis, Piotr Szygalski czy też panowie z Filmwebu jeszcze niedawno występowali w rolach moich nauczycieli, a teraz są momenty, kiedy znajdujemy się na równej stopie. Ach, wiem jak to brzmi – jakbym uważała się za przynajmniej tak samo dobrą. Nie, nie uważam się. To po prostu są drobne sukcesy, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że jestem na właściwej drodze, że COŚ może z tego wyjść, że sen o pracy zarobkowej, która jest jednocześnie realizowaniem hobby, może się ziścić (Kinoactive jest wolontariatem). Podobnie czuję się wtedy, gdy widzę cytaty swoich recenzji na innych portalach. Nie było tego wiele, ale zdarzyło mi się przyuważyć moje słowa i nazwisko na stronie kina Nowe Horyzonty, znów obok nazwisk zawodowych dziennikarzy. W takich chwilach jestem dumna jak paw!
To teraz powiem Wam, co w tym wszystkim jest mniej przyjemnego: kwestia już wspomniana, czyli zarobki, a właściwie ich brak. Owszem, możecie się teraz oburzyć, że czego ja chcę, w końcu tego swojego blogaska założyłam chwilę temu, mam te 1500 zł „w kieszeni” (to znaczy nie do końca, bo zdarza mi się jednak płacić za bilety) i DVD za free. Za pół roku kończę studia, będę poszukiwać pracy i chyba jedną nogą jestem na tym samym etapie, co początkowo Frances Ha w filmie o tym samym tytule. Nie mogę znieść myśli o aspirowaniu niżej, niż to sobie wymyśliłam. Frances Ha też nie mogła, ale uderzyła głową w mur rzeczywistości i jednak zamogła. A ja nie chcę zamóc. Mam nadzieję, że gdy przypomnę sobie te słowa za kilka lat, nie zacznę płakać i zajadać się litrem lodów na pocieszenie. (Tak więc potencjalny pracodawco, jeśli to czytasz – ja szukam zatrudnienia…)
Trochę się zagalopowałam, narzekania nie było w planie. Do istotnych tegorocznych wydarzeń zaliczam jeszcze integrację z członkami Organizacji Blogów Filmowych. Najlepiej udało mi się poznać osoby z Warszawy, ale doszło także do jednego mniejszego i jednego całkiem sporego spotkania gromadzącego blogerów z różnych zakątków Polski. Pisałam o tym tutaj: link. Foteczki cyknięte, modna kafejka zaliczona, zlot można uznać za udany.
Czuję się filmowo syta. Pierwszy raz w życiu mogę powiedzieć, że zobaczyłam wszystkie interesujące mnie premiery minionych 12 miesięcy (chociaż znajdą się drobne wyjątki – muszę nadrobić jeszcze Wenus w futrze, Don Jona, nowego Thora, Adwokata, Miłość Fabickiego i dwie części trylogii Raj Ulricha Seidla). Jest dobrze. Więcej takiej sytości życzę sobie i Wam w nadchodzącym roku 2014. :)
Część muzyczna
Zwyczajowo prezentuję najczęściej słuchane przeze mnie nowe piosenki ostatnich dwóch miesięcy. Nie wszystkie wyszły w ostatnich tygodniach, niektóre są trochę starsze. Wcześniej je przegapiłam, ale roczne podsumowania z Pitchforka i NME pozwoliły mi nadrobić zaległości.
Świeżutka jest między innymi Beyoncé – spójrzcie, jaka ona piękna, spójrzcie, jaka ona dobra. Gdybym miała wybrać ulubioną postać w muzycznym show-biznesie, bez wahania wskazałabym Beyoncé. Doskonała wokalistka, śliczna i zmysłowa kobieta, kochany człowiek.
Mam nadzieję że wytrwam cały kolejny rok. Działając od września nie pokuszę się o tak rozległe podsumowanie :). Don Jon, świetny, polecam i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTeż zaczynałam we wrześniu, tylko rok wcześniej, więc rozumiem. Ale zobaczysz, w grudniu 2014 nie będziesz wiedział, od czego w takim podsumowaniu zacząć. ;) A Don Jona na pewno nadrobię w najbliższych dniach, w kinach jeszcze grają. :)
UsuńŚwiatowe życie :-) nice! :-) bardzo fajnie się czytało tego "Kota w worku", u mnie pod choinką znalazły się te same prezenty :-) Książka o Kubricku i zestaw prawie wszystkich jego filmów na BD (jutro u siebie wrzucę tekst na ten temat) Kino jak widać niezmiennie daje nam życiowe inspiracje i pole odniesienia własnych doświadczeń (a propos tego fragmentu z Frances Ha) Udanego Sylwestra! :-) i filmowego 2014 roku, czekam jeszcze na podsumowanie typowo filmowe :-)
OdpowiedzUsuńSerio, dostałeś to samo? Haha :D Ja jeszcze pisałam Mikołajowi o tej najnowszej książce o Polańskim oraz o kilku innych filmach, a w końcu pod choinką znalazłam zestaw Kubrickowy, to śmiesznie całkiem, że Ty też. :D W końcu Kubrick nie jest jakoś specjalnie na topie teraz. Tzn klasyka zawsze jest modna, ale jednak jakiegoś bumu na jego twórczość nie ma. A jednak chętnie zawędrował pod choinki.
UsuńTak, siła Frances Ha tkwi właśnie w tym, że z bohaterką może się zidentyfikować całe pokolenie. :) Chociaż to trochę gorzka identyfikacja, w sensie - ten film, mimo że jest bardzo lekki i niby kończy się szczęśliwie, ma wymowę nie do końca optymistyczną. Więc dzieląc z tą bohaterką obawy, wcale nie czuję się najlepiej.
Dzięki za miłe słowa, Tobie też udanego Sylwestra i żeby trafiło się nam w 2014 jakieś arcydzieło, bo jest nieurodzaj na arcydzieła! :) Pozdrawiam! (A podsumowanie filmowe właśnie zaczęłam pisać, może dziś już wrzucę. Wydaje mi się jednak, że będzie się trochę kłóciło z Twoimi gustami xD)
domyślam się, że filmy będą inne dlatego też jestem ciekaw :-) a bum na Kubricka coś mi się wydaje że w kolejnym roku stworzą hojnie obdarowani blogerzy :-P
Usuń