niedziela, 29 grudnia 2013

Najlepsze filmy 2013 roku



Najlepszy film roku 2013 (na szóstkę) – Django, reż. Quentin Tarantino

Czy Django jest arcydziełem? Chyba za wcześnie, aby o tym mówić, arcydzieło musi przejść najpierw próbę czasu. Jeśli jakieś w tym roku widziałam, to były to filmy, do których wróciłam po latach lub które wcześniej przegapiłam: Mulholland Drive oraz Łowca Androidów, może też Donnie Darko i Walc z Bashirem (choć w przypadku ostatniego też trudno mówić o odpowiednim dystansie czasowym). Django ma jednak zadatki, aby w historii kina się zapisać, dlatego należy mu się osobna kategoria. Wiele już o nim powiedziano, więc prawdopodobnie się powtórzę, ale ten tytuł to petarda, której substancją napędową jest nie proch, lecz błyskotliwe dialogi, ironiczny humor i ponadprzeciętne aktorstwo. Opowieść pochłania bez reszty, a na dodatek wszystko okraszono przebojową ścieżką dźwiękową, w której kawior miesza się z hamburgerami. Zupełnie jak w filmie, który z jednej strony jest hołdem dla westernu, a z drugiej jego pastiszem. Kino nie może dawać większej radości.


Filmy, które trzeba obejrzeć (te na piątki)

Granica między filmem dobrym a bardzo dobrym często jest bardzo cienka, więc nie podjęłam się w tym roku listy numerowanej. Podział na trzy kategorie wydaje mi się sprawiedliwszy. Kolejność wymienionych tytułów jest wobec tego wszędzie przypadkowa, chociaż zdradzę, że są tu trzy obrazy szczególnie bliskie memu sercu: Tylko Bóg wybacza, Spring Breakers i Grawitacja. Dwa pierwsze cenię za totalny odjazd; miałam po nich „mózg rozjebany”. Film Cuaróna grał mi na nerwach jak żaden inny, więc też należy mu się specjalne wyróżnienie.


  
Grawitacja, reż. Alfonso Cuarón
Zupełnie nie pojmuję, jak na Grawitacji można się nudzić, tak jak się to przydarzyło niektórym malkontentom. Można narzekać na lekką „amerykańskość” scenariusza, czyli na jego podążanie w stronę schematu w drugiej połowie filmu, ale nie na brak emocji. Ogląda się go na ciągłym wdechu, a kosmiczny terror (ta przerażająca, mrożąca krew w żyłach samotność człowieka w kosmosie!) przyprawia o ciarki. Techniczna doskonałość jest oczywista. Nie przeszkadzało mi nawet to, że nie przepadam za Sandrą Bullock. 

Życie Pi, reż. Ang Lee
Kiedy zobaczyłam zwiastun Życia Pi, w którym Chris Martin z Coldplay śpiewa o raju, spodziewałam się niesamowitych zdjęć i pokrzepiającej historii o harcie ducha. O ile faktycznie film okazał się prawdziwą rozkoszą dla oczu, to po seansie byłam zaskoczona jego gorzkim wydźwiękiem. Jest on o wiele bardziej nieoczywisty niż sugerowałyby to zapowiedzi, o wiele bardziej okrutny. Niektórzy sądzą, że obraz Anga Lee byłoby lepszy bez całej teologii i metaforyki, jaka ujawnia się w końcowej fazie filmu, jednak to właśnie ona sprawia, że nie jest to tylko zapierająca dech produkcja ku pokrzepieniu serc. To filozoficzna powiastka ubrana w mundurek skrojony przez krawca-wirtuoza.

Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia, reż. Francis Lawrence
Druga (lepsza!) część cyklu ma wszystko, czego potrzeba dobremu teen movie, a nawet więcej. Link do recenzji: Strzał w dziesiątkę – recenzja „Igrzysk śmierci: W pierścieniu ognia” 

Wyścig, reż. Ron Howard
Chociaż wydawałoby się, że produkcja poświęcona Formule 1 może przypaść do gustu tylko miłośnikom tego sportu, Wyścig wyzbył się hermetycznej otoczki i zaprezentował przede wszystkim jako pełna pasji i adrenaliny opowieść o bardzo specyficznej przyjaźni oraz zmienności losu. Link do recenzji: Ron Howard na prowadzeniu – recenzja „Wyścigu”

Mandarynki, reż. Zaza Urushadze
Laureat Nagrody Publiczności na ostatnim Warszawskim Festiwalu Filmowym; póki co można go było zobaczyć tylko tam. Estońsko-gruziński dowód na to, że często najbardziej przejmujące i ciekawe kino powstaje przy użyciu najskromniejszych środków. Link do minirecenzji: Z pokorą po Warsaw Grand Prix – o laureatach 29. edycji Warszawskiego Festiwalu Filmowego 

Ida, reż. Paweł Pawlikowski
Intymne dramaty, obraz powojennej Polski, konfrontacja dwóch silnych osobowości, ponadczasowa opowieść o szukaniu własnej drogi i dopracowana w każdym calu warstwa wizualna. A to wszystko w jednym filmie! Link do recenzji: Najskromniejsza, najpiękniejsza – recenzja „Idy”

Życie Adeli – rozdział 1 i 2, reż. Abdellatif Kechiche
Jeden z najważniejszych obrazów o kobietach ostatnich lat. Dawno nikt nie przypatrywał im się tak uważnie, nie rozumiał ich emocjonalnych wybuchów, nie skupił się na ich fizyczności w sposób tak zmysłowy, a jednocześnie nie uprzedmiotawiający ich. Przy tym wszystkim reżyserowi udało się zbudować historię miłości i namiętności, która pozostaje uniwersalna. Link do recenzji: Hołd dla kobiecości – recenzja „Życia Adeli. Rozdział 1 i 2”

Blue Jasmine, reż. Woody Allen
W każdej recenzji Blue Jasmine powtarzają się dwa stwierdzenia: że Allen wrócił do formy oraz że nominacja Blanchett do Oscara to pewniak. Tym razem w tych hasełkach nie ma przesady. Reżyser, mimo że ponownie nie dochodzi do przełomowych wniosków („złudzenia umierają ostatnie”), prowadzi swój pesymistyczny wywód w sposób wyjątkowo błyskotliwy. Do tego spocona Blanchett sięgająca drżącą ręką po butelkę whisky to obraz, którego na długo zostaje w pamięci. Diabeł ubierał się u Prady, teraz zwiedza second handy. Link do minirecenzji: Notatki o: "W ciemność. Star Trek", "Blue Jasmine"

Tylko Bóg wybacza, reż. Nicolas Winding Refn
Refn nie opowiada już historii, Refn robi sztukę. Link do recenzji: Sztuka ponad opowieść. Recenzjo-analiza "Tylko Bóg wybacza"

Holy Motors, reż. Leos Carax
Jedni chcą w nim widzieć metaforę życia, drudzy kina, a trzeci uważają, że to tylko zlepek narkotycznych wizji, który służy krytykom jako paliwo do tworzenia pseudointelektualnego bełkotu. Co ciekawe, wszyscy mają rację. Link do recenzjo-analizy: „Holy Motors”: harmonia w kakofonii

Imagine, reż. Andrzej Jakimowski
Imagine zaczyna się jak zwykły romans, jednak Andrzej Jakimowski myli tropy. To raczej niejednoznaczna opowieść o upartym dowodzeniu swoich racji, o wierze w siebie mimo barier, które w dużej mierze narzucają nam inni ludzie. O zwycięstwach, których nikt nie oklaskuje, a które jednak pozwalają zachować spokój ducha. Link do recenzji: Najciemniej pod latarnią – recenzja DVD „Imagine”

Spring Breakers, reż. Harmony Korine
Korine dokonuje błyskotliwej i niedosłownej (bo zawoalowanej siateczką kiczu) obserwacji dotyczącej wpływu mediów na młode umysły. Totalnie transowe Spring Breakers jest jak zadra pod paznokciem i właśnie na tym polega jego siła – nie można zignorować ultrafioletu, którym błyszczy, nawet jeśli bolą nas od niego oczy. Link do recenzji: By rzeczywistość stała się klipem. Recenzjo-analiza "Spring Breakers"

Polowanie, reż. Thomas Vinterberg
W filmie Vinterberga problem pedofilii staje się pretekstem do przyjrzenia się, jak działa społeczny ostracyzm w na pozór idealnym, duńskim miasteczku. Rola Madsa Mikkelsena, którą trzeba zobaczyć. Link do recenzji: Z małej chmury duży deszcz – recenzja „Polowania”

Drogówka, reż. Wojciech Smarzowski
Reżyser tworzy pełny napięcia thriller o tym, jak szary obywatel bezbronny jest wobec systemu, jak mały jest wobec ciemnych interesów, które dzieją się „na górze”. Do tego dołączony jest obrazek Polski skorumpowanej, zachlanej i skurwiałej, czyli klasyczna już wizja ojczyzny według Smarzowskiego. Link do minirecenzji: Notatki o "Les Miserables", notatki o "Drogówce"


Filmy, które warto obejrzeć (te na czwórki, czwórki z plusem)

Długo wahałam się, czy aby do tej listy nie dopisać jeszcze kilku tytułów: Kamerdyner (recenzja), Śnieżka (recenzja), Pacific Rim (recenzja), Panaceum (recenzja), Przeszłość (recenzja), Wróg numer jeden, Poradnik pozytywnego myślenia. W każdym z nich jest coś interesującego (nawet w Pacific Rim, które najpierw wydawało mi się średniakiem, a po miesiącach zaczęłam myśleć o nim z sympatią), więc możecie potraktować je jako ławkę rezerwową. Ps – brak Kapitana Phillipsa nie jest spowodowany moją nieznajomością filmu, lecz tym, że do mnie nie przemówił.



Chce się żyć, reż. Maciej Pieprzyca 
Tragikomedia, którą chce się oglądać. Bardzo dobrze poprowadzona historia (idealna równowaga między zabarwionym na czarno humorem  a dramatem), doskonale zagrana (czy ktoś jeszcze nie wie, że Dawid Ogrodnik to jeden z naszych najzdolniejszych młodych aktorów?). Jedyne, czego mi zabrakło, to ciekawszy koncept wizualny. Zdjęcia są trochę nudne. 

Papusza, reż. Joanna Kos-Krazue, Krzysztof Krauze
Tu na walory wizualne narzekać nie można – to właśnie piękne zdjęcia stanowią główną jakość Papuszy. To wspaniałe, ile można z nich wyczytać. Dalekie plany i brak zbliżeń zdradzają naturę cygańskiego taboru: mającego silne poczucie wspólnoty i przynależności do natury. Gdy Wajsowie rzucają koczowniczy tryb życia, w kadrze zawsze z obu stron otaczają ich ściany, jakby niezależny duch cygański został stłamszony i próbował wydostać się na zewnątrz. Poza dopracowanym pomysłem artystycznym film Krauzów oferuje nostalgiczną, ale też brutalną opowieść o utracie wolności. W bonusie dostajemy ciekawą (głównie dla polonisty) refleksję o źródłach poetyckiego natchnienia – tutaj po mickiewiczowsku spada ono na bohaterkę niczym  grom z jasnego nieba. Poezja to żywioł, nad którym nie ma kontroli.

Obecność, reż. James Wan
Po Obecność nie sięgnęłam od razu, więc wcześniej zdążyłam nasłuchać się od znajomych, jak przerażającym jest ona horrorem. Nawet ci bardziej obeznani w gatunku twierdzili, że to najlepszy film grozy od lat, który nie da mi spać. Te rekomendacje okazały się grubo przesadzone. Może moja wrażliwość się już stępiła, ale po seansie, który urządziłam sobie późnym wieczorem, usnęłam bez przekręcenia się na drugi boczek. Nie mówię, że Obecność mnie nie przestraszyła, bo chwyt w stylu „coś paskudnego niespodziewanie wyskakuje spod łóżka” działa chyba zawsze, ale to nie był strach trwale niszczący psychikę (w tym specjalizują się horrory azjatyckie). Więc co Obecność tu w ogóle robi? Postanowiłam docenić ją za hollywoodzki sznyt, który sprawia, że horror ten wyjątkowo dobrze się ogląda. On po prostu wciąga niczym dobre kino akcji, co raczej w tym gatunku nie zdarza się często. Epatowanie okropnościami czy budowanie nastroju grozy zajmuje zwykle reżyserów na tyle, że rozbudowana fabuła i szybkie tempo narracji schodzą na enty plan. James Wan szpikuje fabułę coraz to nowymi pomysłami (co prawda zaczerpniętymi z klasyki horroru, ale tutaj układającymi się w zgrabną całość) i pilnuje, aby w narracji nie było przestojów. Efektem jest dobre kino rozrywkowe, które przy tym nieźle sprawdza się jako horror.

Koneser, reż. Giuseppe Tornatore
Kiedy wyszłam z kina, byłam Koneserem oczarowana. Urzekła mnie zwłaszcza gra Geoffreya Rusha i wyrafinowana intryga, za którą kryła refleksja o destrukcyjnej samotności. Tak pisałam na blogowym fan page’u: „(…) Geoffrey Rush, który wcielił się w postać podstarzałego znawcy sztuki, stworzył kreację na miarę Oscara. Głód miłości, jaki nagle zaczyna kierować jego życiem, nadaje jego bohaterowi (jak i całemu filmowi) tragicznego charakteru, dzięki czemu Koneser przeradza się w opowieść o niespełnionych żądzach i kryzysie wieku średniego. Umiejscowienie akcji wśród malarskich arcydzieł sprawia, że z obrazu tego bije klasa i elegancja, a mnogość tajemnic wciąż utrzymuje widza w napięciu”. Przyznam jednak, że mimo że od seansu minęło raptem pięć miesięcy, moje wspomnienie o Koneserze mocno wyblakło, tak jakby po filmie nic w pamięci nie zostawało, co zbiło mnie teraz z tropu. Mimo tego postanowiłam zapewnić mu miejsce w tym podsumowaniu – w końcu początkowy entuzjazm nie wziął się z niczego.

Labirynt, reż. Denis Villeneuve
Takie thrillery lubię najbardziej – ciemne i gęste jak potrójne espresso. Finał nie jest może w stu procentach zadowalający, a ciekawy wątek labiryntu nakreślono po to, by porzucić go już po wstępnym szkicu, ale i tak najważniejszy jest tu klimat rodem z serialu Dochodzenie. Paul Dano przyprawi Was o dreszcze. 

Frances Ha, reż. Noah Baumbach
Frances Ha to głos pokolenia. Sukces filmu polega na tym, że całe rzesze dwudziestokilkulatków mogą w tytułowej bohaterce zobaczyć siebie – osoby niby już dorosłe, ale często jeszcze na utrzymaniu rodziców. Po studiach przychodzi ten bolesny moment, kiedy trzeba puścić spódnicę mamy, przestać czyhać na tatusiny portfel i pogodzić się z tym, że dla przyjaciół ważniejsze staje się założenie rodziny niż ploteczki do rana. Trzeba się USTATKOWAĆ, często kosztem swoich wysokich ambicji. Przez to wszystko przechodzi Frances, a że przy tym jest niesamowicie wdzięcznym i kolorowym człowiekiem, trudno jej nie pokochać. Osładza ona przezierającą przez film gorycz.     

Młoda i piękna, reż. François Ozon
Chociaż bohaterką filmu jest prostytutka, Młoda i piękna o prostytucji nie mówi, to tylko element wybijający mieszczańskie społeczeństwo z orbity. Ozona interesuje trzeźwy ogląd młodości oraz wpływ, jaki ma czyjeś skrajne, niemoralne postępowanie na najbliższe otoczenie tej osoby. Nie popada przy tym w poważny, moralizatorski ton, lecz snuje swe rozważania w sposób subtelny, pozbawiony oceny, nostalgiczny. Link do recenzji: Młodość – to upaja trochę! Recenzja „Młodej i pięknej” 
  
Kongres, reż. Ari Folman
Ari Folman, twórca wielokrotnie nagradzanego Walca z Baszirem, zapożycza do Stanisława Lema utopijną ideę à la Matrix, która przeraża jednak dużo bardziej niż koncepcja proponowana przez rodzeństwo Wachowskich. Link do recenzji: Kwaśny odlot Folmana – recenzja „Kongresu” 

Czas na miłość, reż. Richard Curtis
Tytuł może odstraszyć, ale nie zrażajcie się. To najcieplejszy w wymowie film, jaki widziałam od dawna, jeden z tych, po którym chciałoby się ściskać nieznajomych, godzić z wrogami i wyznawać swą miłość całemu światu. Link do recenzji: „Czas na miłość” – recenzja filmu

Najlepsze najgorsze wakacje, reż. Nat Faxon, Jim Rash
Nowe dzieło duetu Faxon – Rash (odpowiedzialnego za scenariusz do Spadkobierców) utrzymuje doskonałą równowagę między powagą a humorem, dzięki czemu za śmiechem stoi głębsza, czasem lekko gorzka refleksja na temat więzi rodzinnych. Dla fanów Małej miss pozycja obowiązkowa, ale dla wszystkich pozostałych także, bo to zwyczajnie jedna z najlepszych komedii roku. Link do recenzji: Najlepsze najgorsze wakacje

Królowie lata, reż. Jordan Vogt-Roberts
Debiut Jordana Vogt-Robertsa to przede wszystkim błyskotliwe dialogi, które w celny i dowcipny sposób obrazują mentalność młodych, szukających własnej ścieżki ludzi, a zwłaszcza ich skomplikowane stosunki z rodzicami. Młodzieńcza energia aż wylewa się z kadrów! Link do recenzji: Królowie lata

Iron Man 3, reż. Shane Black
Trójka to nie tylko najlepsza odsłona serii o Iron Manie, ale jeden z moich ulubionych tegorocznych filmów czysto rozrywkowych. Dzięki błyskotliwemu humorowi i niepoprawnemu głównemu bohaterowi jestem w stanie zapomnieć o wszystkich jego uszczerbkach. Link do minirecenzji: Przegląd kinowych nowości, cz. 2: "28 pokoi hotelowych" & "Iron Man 3"


Rozczarowania

Czyli filmy, które są nie tyle słabe, co niesatysfakcjonujące. Do kina szłam niemal obśliniona, a wychodziłam z poczuciem niedosytu („jak to, to tylko tyle? A gdzie ten film, który miał wskoczyć do mojej dziesiątki roku?”).



Człowiek ze stali, reż. Zack Snyder
Przytoczę swoją minirecenzję z Facebooka: „Jako fanka trylogii o Mrocznym Rycerzu żywiłam co do filmu Snydera duże nadzieje, jednak zawiodłam się. Miłośnicy efektów specjalnych na pewno się poślinią, bo wizualnie wszystko jest bez zarzutu, a i 3D wyjątkowo cieszy oczy. Jednak z Nolana Człowiek ze stali ma jedynie całkowicie poważne podejście do tematu. O ile w Batmanie się to sprawdzało, to w Supermanie jest za dużo czary-mary, aby taka formuła nie męczyła – OK, wiem, że taki już urok tego tytułu, że patos jest wpisany w tradycję serii, jednak pierwsza część filmu to zbiór wszystkich oklepanych i nadętych chwytów, jakich można się spodziewać po filmie o superbohaterze (albo po amerykańskim filmie akcji w ogóle). Stężenie „górnolotnych” i wyświechtanych dialogów w stylu „synu, los całego świata jest w twoich rękach” wywołuje irytację. Twórcom Człowieka ze stali zabrakło pomysłu, aby w świeży sposób przedstawić losy Clarka Kenta. Także poszczególne motywy są kalką z produkcji takich jak Matrix, Gwiezdne wojny, Terminator, Obcy, a nawet Prometeusz, więc innowacji tu nie doświadczycie. Trochę lepiej wygląda druga połowa filmu, w której punkt ciężkości przeskakuje z gadaniny na rozpierduchę – kiedy płaskie postaci przestały udawać, że nie są płaskie i zaczęły robić wyłącznie to, do czego zostały powołane (czyt. nawalać się), od razu zrobiło się przyjemniej”.

Drugie oblicze, reż. Derek Cianfrance
Poprzedni film Cianfrance'a, Blue Valentine, to jeden z moich ulubionych filmów w ogóle. Jego siłą była skromność i dogłębna analiza relacji międzyludzkich, tymczasem Drugie oblicze razi oczywistością i nadęciem. Reżyser próbował stworzyć coś na kształt greckiej tragedii, tyle że po seansie nie udzieliło mi się katharsis, a poirytowanie rozmiarem patosu, jaki wypływał z ekranu. Link do minirecenzji: Kot w worku: maj 2013 (+ minirecenzja "Drugiego oblicza")

Wielki Gatsby, reż. Baz Luhrmann
Powieść o społecznej degrengoladzie i micie american dream Baz Luhrmann zamienił w dyskotekowy melodramat bez polotu. Pozostaje cieszyć się tylko świetnym soundtrackiem. Link do minirecenzji: Przegląd kinowych nowości, cz. 1: "Przelotni kochankowie" & "Wielki Gatsby"

Les Miserbles, reż. Tom Hooper
Gorset patetyczności nie jest tu rozluźniany nawet na moment, przez co Nędznicy to film nadęty i sztuczny, a brak lekkich tonów w tak długiej produkcji jest zwyczajnie męczący. W tym przypadku nawet soundtrack nie ratuje, bo nie zawsze słuchanie śpiewu Russella Crowa wiąże się z przyjemnością. Link do minirecenzji: Notatki o "Les Miserables", notatki o "Drogówce"


Najgorsze filmy roku

A raczej najgorsze filmy roku, jakie widziałam. Zapewne powstały jeszcze gorsze, ale starałam się ich wystrzegać. Oczywiście na liście tej znajdują się rzeczy złe i mniej złe – prawdziwym dziełem szatana jest to tylko Wielkie wesele, chociaż Syberiada polska też ma sobie diabelską krew.



Noc oczyszczenia, reż. James DeMonaco
Zaczęło się od zwiastuna, po którym powiedziałam koleżance: „to jest oparte na tak chorym i głupim pomyśle, że muszę to obejrzeć”. I obejrzałam. Ten poroniony pomysł okazał się wbrew pozorom najlepszym elementem filmu, bo przynajmniej jest niekonwencjonalny i zawiera się w nim satyra na amerykańskie społeczeństwo. Ale ten scenariusz… „Zgubiłem murzyna w domu”, „Zgubiłem córkę w domu”, „Chcę się przypodobać ojcu dziewczyny, więc do niego strzelam” – obawiam się, że dawka idiotyzmów jest zbyt wysoka, by móc cieszyć się czymkolwiek innym.

Złodziej tożsamości, reż. Seth Gordon
To po prostu czerstwy film. Czerstwa historia, czerstwe żarty. Nie podoba mi się też to, że gdy w amerykańskim kinie kręci się film z grubaską w jednej z głównych ról (Melissa McCarthy tutaj oraz Druhnach), to niemal nigdy nie traktuje się takiej bohaterki poważnie. Z tego nie wynika nic dobrego.

Mama, reż. Andres Muschietti
Momenty są (scena schizoidalnego snu). Nie byłam tym filmem zażenowana, dopóki nie przyszedł czas na fatalny finał – jeden z najbardziej przypałowych, jakie widziałam, totalnie bajkowy, tani i oderwany od reszty. A mógł być średniak.

Stalingrad, reż. Fedor Bondarchuk
Wyraźnie czuć tu inspirację kultowymi już 300 Zacka Snydera. Widać ją zwłaszcza w stylizacji obrazu (w tym przypadku nie na komiks, lecz grę komputerową) i świadomym budowaniu mitu, odrealnieniu opowieści. Jednak o ile w opowieści o spartańskich wojownikach za widowiskową formą kryła się również porywająca historia, dzięki której 300 można nazwać synonimem słowa „epicki”, to Stalingradowi brak scenariusza i umiaru. Link do recenzji: This is Russia – recenzja „Stalingradu”

Jeździec znikąd, reż. Gore Verbinski
Zbyt mało pomysłów, zbyt wiele minut. Ktokolwiek wymyślił, że film powinien trwać 2,5 godziny, powinien przy okazji zastanowić się, czym ten czas zapełnić, bo rzekoma charyzma Deppa to jeszcze za mało, aby utrzymać widza w zaciekawieniu. Ziew. Link do recenzji: Dwa razy zawód: "Jeździec znikąd" w Škoda 4DX

Syberiada polska, reż. Janusz Zaorski
Tylko dla wyjadaczy polskich telenowel. Link do recenzji: Ballada o wrednym Rusku – recenzja „Syberiady polskiej”

Wielkie wesele, reż. Justin Zackham
Wielkie wesele to impreza, na którą nie idźcie, nawet gdyby Waszą alternatywą był wieczorek dancingowy w domu spokojnej starości. Jeśli chodzi o średnią wieku uczestników, to oba spendy wiele się nie różnią, jednak istnieje szansa, że polskie babcie i dziadkowie okażą więcej dobrego smaku i klasy niż Robert De Niro, Diane Keaton, Susan Sarandon i Robin Williams. Mimo tak doborowej obsady film Justina Zackhama zabija płycizną na każdym polu. Nie pomogły znane nazwiska; garść słabych żartów z leciwych wagin i penisów – oto, czym jest ta "komedia". Link do recenzji: Wielkie nazwiska, "Wielkie wesele", wielka żenada 

Przelotni kochankowie, reż. Pedro Almodóvar
Almodóvar stworzył kolorowy, kiczowaty i chaotyczny zbiór sekwencji o niczym. Poziom żenady rośnie wprost proporcjonalnie do poziomu bałaganu, by w punkcie krytycznym wzbudzić nie śmiech, lecz politowanie. Żenua nad żuenuami i wszystko żenua. Link do recenzji: „Przelotni kochankowie”, czyli niskie loty Almodóvara
  

Post scriptum – w chwili publikacji tej notki byłam przed seansem kilku interesujących mnie filmów: Wenus w futrze, Don Jona, nowego Thora, Adwokata, Miłości Fabickiego i dwóch części trylogii Raj Ulricha Seidla.

13 komentarzy :

  1. Mnie "Drugie oblicze" nie rozczarowało. Może dlatego że nie widziałem poprzedniego filmu Cianfrance'a, więc nie miałem wygórowanych oczekiwań. Ale myślę, że nawet gdybym widział "Blue Valentine" to "Drugie oblicze" i tak byłoby dla mnie filmem bardzo dobrym. Przeglądając pobieżnie Twoją listę zdziwił mnie brak "Kapitana Phillipsa", ale po głębszym zanurzeniu w tekst widzę, że film Ci się nie podobał. Mamy więc różne gusta - moim zdaniem to najlepszy film roku, obok "Django" oczywiście :) Ale prawdą jest, że niewiele filmów mijającego roku widziałem.
    "Igrzyska śmierci 2" oceniam na "czwórkę" (w skali szkolnej), według mnie jest tak samo dobry jak jedynka. Podobały mi się również "Poradnik pozytywnego myślenia", "Obecność" oraz niewymienione przez Ciebie filmy z Gemmą Arterton: "Byzantium" (na piątkę) i "Hansel i Gretel: Łowcy czarownic" (na czwórkę).
    A najgorszy film roku - bez dwóch zdań "Sharknado" :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie "Drugie oblicze" było rozdmuchane, ta ostatnia sekwencja już niepotrzebna. "Blue Valentine" zdecydowanie polecam nadrobić. ;)
      "Kapitan Phillips" wydał mi się filmem niezłym, ale nie takim, żeby się rozpływać. Niezbyt podobała mi się pierwsza połowa, w której mamy sprytnych Amerykańców i czarnych debili, druga natomiast nie trzymała mnie w napięciu tak, jak to wszyscy twierdzą, że powinna. I porównywanie z "Wrogiem numer jeden" też wydaje mi się znacznie przesadzone - tak, te amerykańskie grupy specjalne były okrutne, ale na litość, miały się cackać z przestępcami? Nawet jeśli to byli przestępcy z bożej łaski, którzy bardziej budzą litość niż grozę. Nie widziałam, żeby ten film był specjalnie demaskatorski ani odkrywczy. Ale skoro budzi zachwyt nawet u osób, których zdanie bardzo szanuję i z którymi na ogół się zgadzam, to zaczynam podejrzewać, że może wstałam w dniu seansu lewą nogą i specjalnie się uparłam, że na przekór światu będę krytykować ;p Nie wydaje mi się, aby tak było, ale chyba z tego wszystkiego powtórzę seans.
      "Byzantium" też widziałam, ale tu znowu będę w opozycji, bo zupełnie nie poczułam klimatu, wynudziłam się jak mops. Wiem, że to niby gotycka powieść, że zdjęcia nostalgiczne i piękne, ale dla mnie to było przestylizowane - "och, jestem taka smutna" powtarzane non stop, smutne pianinko non stop, smutne minki non stop, egzystencjalny ból w każdym kadrze - za dużo tego smutku, trochę pretensjonalnie to wypada. Więc tak, chyba jednak nasze gusta różnią się w pewnym stopniu. ;)
      "Hansela i Gretel" nie widziałam jeszcze, ale przed chwilą czytałam listę najgorszych filmów roku według IndieWire i ten tytuł tam był. :D Chyba obejrzę, skoro film budzi takie kontrowersje.
      "Sharknado" również mnie ominęło, nawet nie kojarzę tytułu, ale nie wiadomo na co jeszcze w życiu trafię, więc dzięki za ostrzeżenie. ;)

      Usuń
  2. Wybór dobry, aczkolwiek na pewno nie wrzuciłbym do najgorszych filmów "Jeźdźca znikąd". Choć film ma trochę swoich problemów, to jednak rozpiera go fajna, przygodowa energia, uzupełniona jeszcze o świetne zdjęcia (te kadry!). No i "Spring Breakers" zdecydowanie do wyrzucenia z mojego TOP. ;)

    Ale jak zwykle - każdy wybór jest subiektywny. I o to chodzi! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, nie ma dwóch takich samych podsumowań - dlatego robi się swoje. ;)
      "Spring Breakers" bardzo lubię, ale doskonale rozumiem, czemu może budzić zupełnie odwrotne emocje. Mnie się takie transowe, dziwne rzeczy podobają.
      A na "Jeźdźcu" zwyczajnie się nudziłam. Nie twierdzę, że to film fatalny, ale od Deppa i Verbinskiego oczekiwałam rozrywki na lepszym poziomie.

      Usuń
  3. Dużo ciekawych tytułów - z pewnością wiele z nich zobaczę w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa lista, bardzo dużo tytułów - lecz czy przypadkiem nie za dużo filmów wartych obejrzenia było Twoim zdaniem w tym roku? ;) Wiele z nich muszę w każdym razie jeszcze zobaczyć.
    Tak naprawdę dziwi mnie jedynie umieszczenie Iron Man'a 3 na liście dobrych filmów. Po seansie miałem przykre wrażenie, że film bezczelnie uwłacza inteligencji widza. Tak dziurawego, naiwnego i nieprzemyślanego scenariusza nie widziałem już dawno w żadnej "superprodukcji". Naprawdę - miałem nieodparte wrażenie, że nikt rozgarnięty nie przeczytał go od początku do końca (albo rozpoczęto zdjęcia przed jego ukończeniem ;) ).
    Jak dla mnie nawet dość dobre efekty specjalne nie zdołały zamazać złego wrażenia.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wymieniłam wszystkie filmy, w których znalazłam coś interesującego, a że oglądałam ich w minionym roku dużo... To byłam łaskawa. :)
      Uczucia, które towarzyszyły Tobie przy seansie Irona Mana 3, mnie dopadły w trakcie nowego Thora. Serię o Iron Manie lubię najbardziej spośród Marvelowskich filmów, lubię Downeya Juniora i jego figlarność, nonszalancję. Ale oczywiście nie twierdzę, że to inteligentna rozrywka. :P Po prostu dobrze się bawiłam, niewiele ubiegłorocznych blockbusterów dało mi tyle frajdy. :)
      Pozdrawiam także!

      Usuń
  5. http://serialeifilmy.tv/top100/ tutaj jest lista sprawdzonych filmów online

    OdpowiedzUsuń
  6. bardzo dobre podsumowanie, sporo z tych filmów już widziałam, ale kilka jeszcze chcę nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo lubię takie zestawienia- każdy ma swój gust i warto poznać, dlaczego ktoś uznał jakiś film za warty obejrzenia ;)
    Zapraszam do bezpłatnej promocji bloga na mojej platformie (rejestracja zajmuje chwilę)
    http://www.top-blogs.eu

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki za tak dobry post. Idealny dla mnie jako maniaka kinowego...czekam na kolejne :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny post. Sporo z tego nie oglądaliśmy, ale i dużo już za nami. Dla nas chyba na 5 zasługuje "Chce się żyć". Świetny polski film :)
    Nadrabiamy zaległości i czekamy na inne podobne posty! :)

    Obserwujemy i zapraszamy do nas:
    rodzinne-czytanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...